Znaleziono 0 artykułów
27.11.2019

Moda lat 90.: Soviet chic na żywo

27.11.2019
(Fot. Jacek Dominski/REPORTER)

Największą bolączką hartującej się w latach 90. polskiej mody były ubrania. Próbujemy odtworzyć polską mapę zakupów sprzed prawie 30 lat. 

Niby wszyscy już wiemy, że Strajk Klimatyczny ma rację i tylko moda zrównoważona ma sens. Ale przychodzi koniec listopada i jest, jak jest – najpierw black friday, który jest okazją do obniżania cen co najmniej przez tydzień, potem mikołajki i gładkie przejście w przedświąteczną gorączkę zakupów. To dobry pretekst, by opowiedzieć, jak wyglądała mapa ubraniowych zakupów w Polsce lat 90.

 

Jak dobrze i ładnie żyć

W 1991 roku nikt jeszcze w Polsce nie słyszał o czarnym piątku, ale już obserwowano, że istnieje grupa ludzi kupujących więcej i drożej niż inni. W telewizji hitem był wówczas nadawany z dziesięcioletnim poślizgiem wobec Zachodu serial „Dynastia”. Przepyszne życie bohaterów stało się wzorem dla szybko dorabiających się biznesmenów i – co być może ważniejsze – punktem odniesienia dla opowieści o bogactwie. 
„Niemal trzecia część Polaków aprobuje styl »Dynastii« przeniesiony z Denver nad Wisłę” – pisał w „Życiu Warszawy” socjolog Tomasz Żukowski, komentując wyniki przeprowadzonego przez Instytut Pentor sondażu na temat tego, jak zwykli ludzie oceniają bogatych. „Jak reagują na styl życia naszych Carringtonów?” – zastanawiał się. 31 proc. badanych uznało, że „to normalne, że ludzie, których na to stać, pokazują, jak dobrze i ładnie można żyć”. Tyle samo osób aprobowało ostrożniej: „Jak mają pieniądze, to niech to robią, ale nie powinni się z tym tak bardzo obnosić”. Oburzonych kolorowym życiem było nieco ponad 20 proc. ankietowanych. 
Ponieważ jednak był to czas, kiedy – według innych badań – tylko 10 proc. Polaków deklarowało, że starcza im pieniędzy na więcej niż podstawowe potrzeby, a ponad 70 proc. uważało, że cena za demokratyczne przemiany jest zdecydowanie zbyt wysoka, Tomasz Żukowski pisał: „Co należy radzić naszym milionerom? Jeśli cię na to stać, żyj bogato, ale z umiarem. Kawior może chyba poczekać na lepsze czasy”.

Puszka czarnego kawioru pojawia się w jednej ze scen ważnego dla opowieści o transformacji filmu Barbary Sass „Pajęczarki” (1993). Oto grana przez Marię Pakulnis Magda sięga do lodówki milionera i wyjmuje z niej właśnie kawior. Zjada go z miną znawczyni, by orzec, że nie byłby taki dobry, gdyby nie był taki drogi. 

Cały ten film opowiada o aspiracjach. Klub sportowy, w którym trenuje Ewa (Adrianna Biedrzyńska), otrzymuje któregoś dnia buty do ćwiczeń, które mają na podeszwie wyrytą nazwę „UMA”  – brak litery „P” nie przeszkadza, będą w sam raz na wyjazd do Nowego Jorku. Ewa chce do Stanów zabrać siostrę i wokół tego kręci się cała intryga: Pakulnis i Biedrzyńska w poszukiwaniu potrzebnych na podróż dolarów wspinają się – zupełnie dosłownie – po ścianach budynków. Trudno o bardziej czytelną metaforę.  

Gdy stąpają po ziemi, zresztą kolorowo odstawione, w tle mają przeważnie rozciągający się wokół Pałacu Kultury bazar. 

Prosto ze świata

Bazar wokół Pałacu Kultury był głównym, choć może nie tak potężnym jak Stadion X-lecia, centrum handlowym Warszawy. Było tu wszystko. Ubrania, kasety z muzyką, przedmioty gospodarstwa domowego. Jakość może nie była najwyższa, ale ceny atrakcyjne. 
Jeszcze w 1998 roku, gdy przy placu Trzech Krzyży działał sklep Hugo Bossa, a w butikach galerii LIM w hotelu Marriott można było kupić rzeczy od Ungaro czy Laurel, a nawet poduszkę Versace, sprzedawcy przyznawali w rozmowach z dziennikarzami, że to raczej pod cudzoziemców, bo Polacy w obawie przed wysokimi cenami wolą kupować na bazarach.
W prasie mnóstwo było porad, gdzie i za ile kupować różne rzeczy. W tych rubrykach bazar pod pałacem, a nawet stoiska w przejściach podziemnych funkcjonowały na równi z butikami. 

Te, swoją drogą, miały wiele mówiące nazwy. Koniecznie choć trochę w obcym języku i obiecujące bogactwo wprost ze świata. W Warszawie – m.in. Number One, Maxim, 100% Jeans, Pirat, Ici-Pro Mod, Madame, Paola. W Białymstoku był Richi, w Gorzowie – Wall Street 29 (przy ul. Wolności 29), w Elblągu – Image, w Krakowie – M-W Prestige, w Lublinie – Europa, w Szczecinie – Silverpol. Można tam było kupić rzeczy polskich marek, które jeszcze niedawno były szwalniami dla zagranicy, a teraz osadzały się na rynku z własnymi projektami, ubrania wystawiane przez zdolne krawcowe i trochę rzeczy sprowadzanych z zagranicy.

Złotko w burasie

Pytałam osoby, które tworzyły wtedy rynek nowoczesnej mody, gdzie się ubierały. Modelki miały najłatwiej, bo pracowały w Niemczech, we Włoszech i we Francji, więc kupowały tam. W późniejszych najtisach nosiły rzeczy polskich marek odzieżowych, takich jak Leo Lazzi i Hexeline. Stylistki i styliści, by skompletować zestawy na sesje, zanosili wycięte z zagranicznych gazet zdjęcia do początkujących wówczas projektantów i prosili o uszycie czegoś podobnego. Kręcące się w branży mody biznesmenki szyły u krawcowych albo same. 

– Moja znajoma miała matkę we Francji – opowiada jedna z nich. – Ta matka była krawcową i przysyłała tu rzeczy gdzie indziej nieosiągalne – błyszczące, glamour, obszyte tasiemką wykończoną złotą nitką. Wystawiała je w butiku i szły jak woda. Tasiemka ze złotkiem w tym burasie to było wydarzenie niesamowite.

Fontanny luksusu

Bo Polska wczesnych lat 90. długo była bura. Być może dlatego, gdy już powstawał sklep w założeniu luksusowy, przeważnie opływał złotem i fontannami. Pierwszy otwarto w Warszawie przy, nomen omen, ulicy Złotej.

W grudniu 1991 roku „Życie Warszawy” pisało: „Budowa trwała 22 miesiące. Całego gmachu Peweksu jeszcze nie przekazano. W sobotę otwarto tylko jedno – drugie piętro. W pośpiechu wprawdzie, ale bardzo elegancko, jak przystało na taką firmę, urządzono sklep, by zaczął działać w okresie przedświątecznym”.
Pewex  – wówczas jeszcze utrzymujący peerelowską opinię o byciu świątynią luksusu – pozostał w budynku przy Złotej 44 na drugim piętrze. Pozostałe zajął Bogusz Center – pierwsze w Warszawie centrum handlowe. Zewsząd kapało złoto, a warszawskie elegantki pielgrzymowały, choć dziś niechętnie to wspominają, po swetry Benettona, francuskie perfumy i ubrania od Lagerfelda i Cerruti.   

W lipcu 1994 roku „Gazeta Stołeczna” informowała: „W ekskluzywnym domu towarowym Bogusz Center brakuje światła, nieczynne są ruchome schody, zamknięty salon fryzjerski”. Z powodu nieuregulowanych rachunków zarządca budynku wyłączył w sklepie prąd. 

Dziś w tym miejscu jest słynny Żagiel projektu Daniela Libeskinda. W 1996 roku po praskiej stronie Wisły otwarto centrum handlowe Promenada, trzy lata później w Gdyni i Warszawie – Klif, w 2000 roku – Galerię Mokotów. Zaczęła się nowa epoka. 
Kto chce sprawdzić, jak to wyglądało ćwierć wieku temu, niech wybierze się do warszawskiej Panoramy – nieco zmieniono tam wystrój, ale założenia są ciągle czytelne.

Prawdziwy Zachód

„Kupujemy w sklepach państwowych, prywatnych, Peweksie, Domach Towarowych Centrum, z importu bądź produkcji krajowej, kogo na co stać. Półki sklepowe uginają się od towaru, możemy wybierać do woli” – pisali dziennikarze „Życia Warszawy” przed Gwiazdką w 1991 roku. Dziwiły ich różnice w cenach. „Sądzę, że klientela z przeciętną zawartością kieszeni przestanie się nabierać na hasła bez pokrycia i nierzetelną reklamę. Polskie szampony i odżywki też bywają dobre” – przestrzegano, podpowiadając, że polski krem można kupić za 7,5 tys. zł, podczas gdy zagraniczny kosztuje 28 tys. (szampon – 12 tys. wobec 39 tys., a woda kwiatowa 15 tys. wobec nawet 161 tys.). W ówczesnych „prezentownikach” nie podawano nazw marek, przedmioty dzielono na polskie i zagraniczne, a sklepy na prywatne i państwowe. 

W ciągle państwowych domach towarowych wprowadzano samoobsługę i jeszcze w 1994 roku była to atrakcja. „Teraz klient może dotknąć towaru, pomajstrować przy tym, co chce kupić. I częściej kupuje” – cieszyła się kierowniczka z domu towarowego na Pradze. Dyrektorka z Sezamu chwaliła się: „Zrobiliśmy tu prawdziwy Zachód. To z miejsca dało większe obroty”. 

Zachód tymczasem nadchodził swoją drogą. Słynne są zdjęcia z otwarcia w 1992 roku pierwszego warszawskiego baru McDonald’s (wstęgę przecinał minister pracy Jacek Kuroń, a kolejka ciekawskich klientów wielokrotnie zakręcała). Ale powstawały też sklepy firm ubraniowych z marzeń Polaków. Levi’s – dotąd znany z peweksów i opowiadań – otwarcie pierwszego warszawskiego butiku w listopadzie 1991 roku ogłaszał w prasie. „Pierwszych 500 klientów kupujących kurtkę lub spodnie z czerwoną wszywką otrzyma bezpłatnie promocyjną koszulkę” – zachęcano. Kolejka może się nie wiła, ale była. 
Trzy lata później, na alejach Jerozolimskich, sklep otwierał Pierre Cardin. Z inauguracyjnym pokazem mody. Płaszcze, szyte zresztą w Pabianicach, kosztowały cztery do ośmiu milionów złotych. Miliony, w wyniku denominacji, zamieniły się w tysiące w 1995 roku. 

Cardin, jak sporo zagranicznych firm, zlecał szycie polskim fabrykom. Te niestety padły ofiarą transformacji. O prywatyzacji łódzkiej fabryki opowiada Filip Bajon w filmie „Lepiej być piękną i bogatą” (1993). W tej niewesołej komedii jest jeden wątek, który może zaciekawić fanki i fanów powrotu mody lat 90. Otóż bohaterka grana, znów, przez Adriannę Biedrzyńską, w wyniku licznych perypetii przygotowuje kolekcję ubrań i organizuje pokaz mody pod hasłem „Soviet chic”. Gdy film Bajona wszedł na ekrany, Demna Gvasalia miał 12 lat. 
Bez wątpienia największą bolączką hartującej się w latach 90. polskiej mody były ubrania czy raczej ich brak. Za to soviet chic znaliśmy z autopsji.   

Aleksandra Boćkowska
Proszę czekać..
Zamknij