Znaleziono 0 artykułów
26.05.2022

Modowe duety: Marki prowadzone przez mamy i córki

26.05.2022
Bernadette /(Fot. materiały prasowe)

Kto pierwszy wpadł na pomysł wspólnego biznesu, jak dzielą się rolami i czy często zdarzają się im konflikty – pytamy założycielki polskich i zagranicznych modowych marek, które powstały dzięki niezwykłej relacji mamy i córki.

She is Sunday: Słoneczna niedziela na Riwierze Francuskiej

Fot. materiały prasowe

– Nie byłabym w stanie znaleźć współpracownika, który wspierałby mnie tak jak mama – mówi Karolina Miko, współwłaścicielka polskiej marki She is Sunday. – Choć mamy różne pomysły, uzupełniamy się. Tworzymy duet prawie doskonały – dodaje Mariola Rutkowska. Wspólnie tworzą pełną ciepła i wakacyjnego klimatu markę w stylu vintage i lat 70. Dzisiaj nie wyobrażają sobie pracy oddzielnie, ale by się zgrać, potrzebowały czasu. – Największą zaletą wspólnej pracy jest to, że spędzamy ze sobą dużo czasu, więc obowiązki łączą się z rodzinnym spotkaniem. Cieszy mnie to, że mogę obserwować rozwój córki. Dla każdej matki to przyjemność. Z Karoliną mamy doskonałe porozumienie, podobne charaktery, intuicję i bezgraniczne zaufanie do siebie. Jesteśmy wobec siebie szczere. Krytyka jest, ale konstruktywna – mówi Mariola, dodając, że czasy buntu i ścierania mają już za sobą.

Mariola od 20 lat prowadzi pracownię krawiecką. Pracowała m.in. z Magdą Butrym i Maciejem Zieniem. Karolina zaczęła od modelingu, ale szybko zrozumiała, że jej pasją jest szycie i kreowanie mody. Wspólnie z mamą tworzyła kostiumy sceniczne m.in. dla Brodki, Natalii Nykiel czy Bovskiej. – Wychowywałyśmy się w zupełnie innych światach – podkreśla Karolina, która zainicjowała rozmowy o wspólnej marce. – Już wcześniej o tym myślałyśmy. Mama od początku namawiała mnie, bym działała na własną rękę. Najlepszą okazją do tego okazała się pandemia. Zamknięcie sprawiło, że miałyśmy więcej czasu. To była spontaniczna decyzja. Wróciłam z wakacji i powiedziałam mamie: »Jak nie teraz, to kiedy?«. Obie jesteśmy pogodne, więc wiedziałyśmy, że She is Sunday będzie tworzone z dużą dozą humoru – mówi. W efekcie powstały projekty pełne wakacyjnego klimatu i szyte w taki sposób, by po wyjęciu z walizki były gotowe do noszenia. Inspirowane kalifornijskim słońcem, wybrzeżami Włoch i klimatem Riwiery Francuskiej. Wszystkie projekty szyte są lokalnie w warszawskim atelier marki. W ich wypadku podział ról przyszedł naturalnie. – Mama bardziej skupia się na wykończeniu produktu, ja na projektowaniu. Jesteśmy perfekcjonistkami, więc nasze ubrania są mocno przemyślane. Spinam też wszystkie mikrodziały firmy – produkcję reklam, stronę internetową. Mama zajmuje się kontaktem z klientem w butiku, ja odpowiadam za sprzedaż online. Wszystkie decyzje podejmujemy wspólnie – mówi Karolina.

Bernadette: Suknie jak antwerpskie łąki

Fot. materiały prasowe

Byłam na to gotowa od pierwszej sekundy – mówi Bernadette de Geyter, której córka, Charlotte, zaproponowała założenie wspólnej marki Bernadette. Nie było to jednak oczywiste posunięcie. Charlotte de Geyter po ukończeniu Królewskiej Akademii Sztuk Pięknych w Antwerpii i doświadczeniu w londyńskim studiu projektowym Simone Rochy miała otwarte drzwi do dalszej kariery. Zrezygnowała nawet z prestiżowej oferty, która wymagałaby od niej przeprowadzki do Mediolanu. Zamiast pracować dla innych zdecydowała się zwrócić do mamy Bernadette, byłej kupczyni Ralpha Laurena i miłośniczki mody vintage. – Zawsze interesowałam się modą, uwielbiałam mieszać różne style i łączyć ze sobą pozornie niepasujące do siebie elementy. Mam czterech starszych braci, więc od najmłodszych lat podkradałam ich płaszcze i zarzucałam je na zwiewne sukienki. Bardzo mi się to połączenie podobało – mówi Bernadette.

Słynąca z soczystych kolorów, kwiatowych wzorów i architektonicznych rozwiązań marka Bernadette zrobiła furorę w mediach społecznościowych i szybko została zaproszona do współpracy przez Net-a-Porter. Już po pierwszym sezonie sprzedaż na stronie e-butiku osiągnęła imponujące wyniki. Zaraz po tym zwrócił się do nich Browns i Selfridges. Szyte lokalnie w Antwerpii projekty noszą Selena Gomez i Gillian Anderson, a gwiazdami kampanii często są same założycielki, pokazując tym samym, że kreowana przez nie marka skierowana jest do kobiet w każdym wieku.

Choć tworzą markę niezwykle spójną, dzieli je więcej niż wiek. Charlotte preferuje bardziej minimalistyczną estetykę. – Mam dni, kiedy mam ochotę wyglądać jak Carolyn Bessette-Kennedy i wyjść z domu ubrana w czarny oversize’owy męski płaszcz, połączony z białym T-shirtem i jedną z naszych ciemnych satynowych spódnic – tłumaczy. Bernadette z kolei uwielbia w modzie zabawę. – Lubię wyzwania. Do naszej satynowej sukienki w kolorze kości słoniowej, ozdobionej wzorem z czerwonych kwiatów, dobrałabym różowe pantofle z futrem Miu Miu i duże kolczyki vintage – przyznaje. Czy przez to są między nimi tarcia? – To zazwyczaj jedno z pierwszych pytań, jakie słyszymy. Ale tak naprawdę w ogóle się nie kłócimy – mówi Charlotte.

House of Aama: Kalifornijskie słońce i afroamerykańskie dziedzictwo

Fot. materiały prasowe

„To amerykańska oda do czarnoskórych marynarzy i duchów wodnych osadzona na tle fikcyjnego ośrodka czasowego Camp Aama, inspirowanego początkami XX wieku”, czytamy w zapowiedzi nadchodzącej kolekcji marki House of Aama, słynącej z niebanalnych inspiracji i odniesień. Zatopiona w afroamerykańskiej kulturze, czerpie z ludowych doświadczeń czarnoskórych, mając na celu rozpoczęcie rozmowy na temat ich dziedzictwa, pamięci i równości. Za pełną romantyzmu, kolorów i wzorów marką stoją Rebecca Henry, prawniczka, i jej córka, Akua Shabaka. Nauczona przez matkę szycia Shabaka uczęszczała do słynnej amerykańskiej szkoły Parsons School of Design, ale jeszcze w liceum razem z mamą sprzedawały upcyklingowe kreacje na platformie Etsy. Po czasie zaczęły eksperymentować z własnymi projektami, by w 2015 roku założyć House of Aama z siedzibą w Los Angeles.

Znamy swoje mocne i słabe strony, dzięki czemu w sensowny sposób możemy rozdzielać między sobą zadania. Doskonale wiemy, kto z czym sobie lepiej radzi. A ponieważ jesteśmy matką i córką, zależy nam na wspieraniu siebie nawzajem, nie niszczeniu. Wspólna praca to codzienny rollercoaster, ale w ostatecznym rozrachunku jesteśmy rodziną i mamy ten sam cel: stworzyć markę, która przetrwa dekady i będzie przekazywana z pokolenia na pokolenie – mówią. House of Aama prezentuje swoje kolekcje na nowojorskim tygodniu mody, a w ich kreacji na okładce ostatniego numeru „Allure” wystąpiła Chlöe Bailey. W 2021 roku Henry i Shabaka zostały wybrane jako jedne z dziesięciu finalistów prestiżowego konkursu CFDA/Vogue Fashion Fund, a magazyn „Women’s Wear Daily” określił ich markę mianem jednej z najbardziej innowacyjnych.

Maison Cléo: Francuski szyk w stylu Y2K

Fot. materiały prasowe

„Dziękujemy za przeciwstawianie się szybkiej modzie”, można przeczytać na każdym paragonie otrzymanym od Maison Cléo (wydrukowanym na papierze pochodzącym z recyclingu). Oprócz hasła na rachunku wyszczególnione są też koszty, jakie składają się na produkcję zamówionego projektu – cena tkanin, szycia, wytworzenia czy nawet marketingu. Założona przez Marie Dewet i jej matkę Cléopâtre marka skupia się na limitowanych, ręcznie robionych projektach na zamówienie. Uosabia północnofrancuski temperament i cenioną w regionie wolność. Jak podkreślają – nie podążają za żadnym kalendarzem ani za trendami. Mają słabość do mody w stylu Y2K, którą zestawiają z ponadczasowym francuskim szykiem.

Krótkie spódniczki, crop topy, bluzki z siatki czy dzwony szyte są z resztek – materiałów, które pozyskują od francuskich domów mody i krawców couture. Do każdego zamówienia marka dołącza frotkę do włosów, będącą ulubionym akcesorium Cléo z czasów młodości. Marie i Cléopâtre każdy z projektów nazywają imieniem innego członka rodziny. – Marie ma dyplom z komunikacji społecznej. Za dnia jest menedżerem w Vestiaire Collective, popołudniami i w weekendy dyrektorką artystyczną Maison Cléo. Cléo jest projektantką, która pracuje w firmie na pełen etat – mówią w rozmowie z francuskim „Vogiem”, dodając, że wspólna praca to spełnienie marzeń, bowiem są swoimi najlepszymi przyjaciółkami. Jak podkreślają, tworzą markę „autentyczną, wyjątkową, rodzinną i niedrogą”. Inspiruje je wszystko. – Od pełnej falbanek, kwiatów i bufiastych rękawów szafy mojej babci, przez kobiety, które widuję na ulicach czy Instagramie, po ikony kina lat 60., 70., 80. i 90. – mówi Marie. Projekty Maison Cléo można kupić m.in. na Net-a-Porter. Noszą je Emily Ratajkowski, Jeanne Damas czy Patricia Manfield, znana jako Hēir.

Scrunchie Warsaw: Lokalnie, ręcznie, z uwagą na szczegóły

Fot. materiały prasowe

Pies z głową w dół – to przez jedną z pozycji jogi zrodził się pomysł założenia marki Scrunchie Warsaw. Małgosia Bodecka, absolwentka szkoły filmowej, która od kilkunastu lat pracuje w mediach, idąc na zajęcia, zapomniała wziąć ze sobą gumki do włosów. Wtedy przypomniała sobie, jak mama w dzieciństwie szyła dla niej i jej siostry kolorowe frotki. Ładniejsze niż te oferowane w sklepach. – Wszystkie w rodzinie jesteśmy posiadaczkami bardzo grubych i ciężkich włosów i odkąd pamiętam wiązanie ich było moją zmorą. Gumki szyła mi mama. Przypomniałam sobie o tym po latach, na zajęciach jogi, po których zadzwoniłam do niej z pytaniem, czy nie ma w domu skrawków materiałów, z których mogłaby stworzyć dla mnie taką scrunchie. Moja mama umie uszyć absolutnie wszystko. Wykonała dla mnie nawet suknię ślubną – mówi Małgosia.

W 2018 roku zapytała więc mamę, Danutę Bodecką, krawcową z 40-letnim doświadczeniem, czy nie chciałaby założyć marki, która ręcznie szyłaby akcesoria do włosów. – Wszystko wyszło bardzo spontanicznie. Na początku moi rodzice nie byli przekonani do tego pomysłu. Nie spodziewali się, że ktoś chciałby kupować ręcznie szyte akcesoria do włosów. Mama miała wątpliwości, ale weszła w to – mówi Małgosia. Tak powstało Scrunchie Warsaw. Duetowi zależy nie tylko na estetyce, lecz także na funkcjonalności. – Wydaje mi się, że mama ma lepsze wyczucie trendów niż ja. Pamiętam, jak przyszła do mnie z materiałem, który uznałam za okropny, a później okazało się, że jest absolutnym bestsellerem. – Z kolei Małgosia wie, jaki produkt powinny stworzyć jako następny. – Długo musiałam namawiać mamę do zrobienia opasek. Zanim ją przekonałam, minęło sporo czasu. Dzisiaj opaski sprzedają się równie dobrze jak gumki, a często nawet lepiej od nich – przyznaje. Wspólnie pracuje im się świetnie, choć zdarzają się spięcia. – To coś, czego nie unikniesz – komentują. Rodzinne przedsięwzięcie zdaje egzamin. Ręcznie szyte projekty robią furorę na Instagramie. Noszą je m.in. Halina Młynkowa czy Ofelia.

 

Kara Becker
Proszę czekać..
Zamknij