Znaleziono 0 artykułów
24.09.2018

Możliwość cumy

24.09.2018
Barka "Papryczka" (Fot. Filip Springer)

Z dala od ludzi, ale w mieście, a nie na pustkowiu. W domu, ale takim, którym w każdej chwili można odpłynąć.

Japonia, wyspa Kiusiu

Helikopter jest niewielki. Patrycja siedzi z przodu, obok pilota, na uszach ma wielkie słuchawki. Słyszy w nich ciągle głos siedzącej z tyłu przewodniczki, która kanciastą japońską angielszczyzną ostrzega, że jeśli ktoś ma chorobę serca, to jeszcze może wysiąść. Nikt nie wysiada. Wirnik zaczyna obracać się coraz szybciej, maszyna wpada w delikatne drżenie, w końcu lekko odrywa się od ziemi. Przez kilka minut lecą nad lasem i polami. W oddali Patrycja widzi już jednak dymiący szczyt góry Aso.

– Neko, Taka, Naka, Eboshi, Kishima – recytuje przewodniczka nazwy kolejnych wierzchołków.
Robią kółko wokół krateru, helikopter przechyla się delikatnie na bok i Patrycja może objąć wzrokiem ogrom kaldery, a potem zajrzeć do bulgoczącego wnętrza wulkanu. Wszystko jest tam w ciągłym ruchu. Jakby ciągle czekało na zastygnięcie, które nie może nadejść.

Patrycja Hefczyńska (Fot. Filip Springer)

Miłoszyce

Ludzie na wiosce pewnie już gadają, że Hefczyński schron buduje. Albo arkę. Mirek widział te spojrzenia. Zwłaszcza wtedy, gdy przyjechał pierwszy transport blachy. Była już pogięta i przycięta pod kształt, ale na stercie wyglądała jak bezładna zbieranina żelastwa. Właśnie jak części bunkra albo coś w tym rodzaju. Kazał to rozładować w ogrodzie, zaraz koło domu. Tam chciał pracować. Spawacza znalazł z ogłoszenia. Młody chłopak z Bystrzycy Oławskiej miał tylko jedną wadę – ciągle wisiał na telefonie z dziewczyną. Ale spawał dobrze. Wcześniej pracował przy kotłach, więc Mirek wiedział, że musi być fachowcem. Bo źle zespawać kocioł, to przepis na tragedię. Nieudaczników do tego nie dopuszczają. Młody przyjechał, porozmawiali. Mirek zaprowadził go do ogrodu, pokazał palcem na te blachy.
– Dom dla córki buduję – wytłumaczył.

Barka "Papryczka" (Fot. Filip Springer)

Nowy Jork

Barka "Papryczka" (Fot. Filip Springer)

Pociąg zgrzytliwie toczy się ciemnym tunelem, stłoczeni ciasno pasażerowie wpatrują się w połyskujące niebiesko ekrany. Nie można zrobić ruchu, nie można się obrócić. Najbliższa szansa na zmianę pozycji będzie na następnej stacji. Tam Patrycja wysiada. Przeciska się przez tłum przewalający się przez peron, wychodzi brudnymi schodkami na powierzchnię. Strumień ludzi rozdziela się na kilka mniejszych strumyczków biegnących we wszystkich kierunkach. Las biurowców zaczyna się tutaj i ciągnie się na północ przez kilkadziesiąt przecznic. Patrycja jest tu raptem od trzech dni i nauczyła się go omijać. Times Square ją wręcz przeraził, profilaktycznie postanowiła tam już nie zaglądać. Teraz zostawia za sobą stację metra South Ferry, mija przeszklony budynek terminala promowego i rusza w stronę rzeki. Trzy dni i już zaczyna wariować. A ma tu spędzić trzy tygodnie. Wchodzi do Battery Park i szuka ustronnej ławki. Siada, zakłada słuchawki i z dala od ludzi gapi się na wodę.

Miłoszyce

Gdy pierwszy raz tędy jechał, wszędzie rósł rzepak. To była późna wiosna i  Mirek miał wręcz wrażenie, że jedzie w żółtozielonym tunelu, który nigdy się nie skończy. Ale to było siedemnaście lat temu. Teraz wszędzie stoją tu domy. Osiedli z roku na rok przybywa, pola kurczą się zaś, karłowacieją, jak kałuże na słońcu i w końcu znikają. Wrocław rozlewa się na Miłoszyce i robi to bez ładu i składu. Mirek może się temu tylko przyglądać. W tych nowych domach żyją ludzie, którzy codziennie rano ustawiają swoje samochody w długim korku ciągnącym się w stronę miasta. Mirek też by w nim stał, gdyby nadal pracował. Ale od dawna jest już emerytem. Ostatnio nawet dzwonili do niego, próbowali namawiać, żeby wrócił. Okazało się, że na Odrze brakuje kapitanów. Ci, którzy mieli dość rozumu, uciekli do Holandii i zarabiają w euro. – Ludzie z twoim doświadczeniem bardzo by się nam przydali - usłyszał w słuchawce. Podziękował i się rozłączył. Miał dość. Spędził na rzece dwadzieścia lat i już dawno straciła ona dla niego romantyczny powab. Robota na pchaczu była ciężka i niewdzięczna, zwłaszcza za komuny. Uwzięli się na niego i robili mu ciągłe kontrole. Załoga się buntowała, bo każdy chciał zarobić, a wtedy zarabiało się na kontrabandzie. Z Mirkiem kontrabandy wozić się nie dało. Odpuścił i przez ostatnie lata woził żwir po Odrze we Wrocławiu. A potem i z tym dał sobie spokój. Teraz o powrocie nie chce nawet myśleć. Ma dość zajęć. Postawił w życiu trzy domy, a ten czwarty, już nie dla siebie, buduje w ogrodzie. Spawacz spisał się nieźle, choć łatwego życia nie miał. Patrycja będzie zadowolona.

Barka "Papryczka" (Fot. Filip Springer)

Wrocław, Szczepin

Patrycja Hefczyńska (Fot. Filip Springer)

Przygoda życia, tak to wspomina. Choć szczerze mówiąc, pamięta niewiele, najwięcej z opowieści samych rodziców. Miała wtedy pięć lat, jej koleżanka była o rok starsza. I to ona to wymyśliła. Że sobie po prostu wyjdą i wyruszą w świat. Przedszkolanki jakoś nie zwróciły uwagi na ich zniknięcie. Maszerowały dziarsko ulicą, nikt ich nie zatrzymywał. Patrycja była zachwycona wolnością, pierwszą prawdziwą i samodzielną podróżą w jej życiu. Różnica między nimi dwiema była taka, że ta starsza wiedziała, jak trafić do domu. W pewnym momencie więc po prostu tam poszła. Patrycja została sama. W ogóle jej to nie przerażało, raczej ciekawiło. Od możliwości kręciło jej się w głowie. Podobało jej się to uczucie. Czuła, że musi gdzieś wyruszyć, że powinna gdzieś pójść, skoro może. Świat ją wołał, a ona nie umiała się temu wołaniu oprzeć. Gdy zobaczyła biegnących w jej stronę rodziców, pomyślała, że dostanie tęgie lanie. Ku jej zaskoczeniu żadnego lania nie było. Od tamtej pory ciągnęło ją w świat. Nie opuszczało jej poczucie, że powinna się gdzieś ruszyć. Tylko dlatego, że to po prostu możliwe. W pewnym momencie życia to poczucie skoncentrowało się w marzeniu, by mieszkać w kamperze, przyczepie albo na łodzi. Żeby mieć swoje miejsce, które, choćby teoretycznie, może być wszędzie.

Łódź

Mieszka w bloku i szczerze tego nienawidzi. Do tego ciągle ją nosi. Za sobą ma już kilka płyt nagranych w duecie z Jackiem Dojwą jako Husky, teraz śpiewa razem z Őszibarack. Dużo podróżują, wszyscy poza nią mieszkają we Wrocławiu. Często więc tam jeździ – na próby albo żeby popracować dla jednego z teatrów. Nigdzie nie czuje się u siebie. Rodzice już wynieśli się z miasta do Miłoszyc, Patrycja chcąc się przespać we Wrocławiu, musi prosić znajomych o użyczenie gościny. „Byłam jak kot, który śpi na cudzych kanapach, a teraz to jest ptaka lot” – napisała później w jednym z tekstów.

Barka "Papryczka" (Fot. Filip Springer)

Próbując zasnąć na tych cudzych kanapach marzenie o mieszkaniu w przyczepie lub łodzi wracało do niej ze zdwojoną siłą. Powiedziała o nim ojcu. – No można pomyśleć – odpowiedział.

Czernice

Wszystko to trwa dłużej niż miało, bo dźwigowy jest dupowaty. Trzeba to powiedzieć jasno. Niby doświadczony gość, żaden tam młodziak, ale cacka się, jakby to robił pierwszy raz. Gdy tylko przyjechał do Miłoszyc, zaczął kręcić nosem. Że nie sięgnie ramieniem, że jak mu się to wszystko rozbuja, to zerwie z domu dach i dopiero będzie kłopot. Mirek musiał biegać do sąsiadów i kołki jakieś pożyczać. Poukładali je wszystkie na trawniku i jak po rolkach przetoczyli „Papryczkę” bliżej bramy. Stamtąd dźwigiem przerzucili ją na lorę i ruszyli w stronę rzeki. Do Czernicy przyjechali więc już po czasie. I tu znowu dźwigowy dał się im we znaki, bo przez godzinę szukał dobrego miejsca. Mirka już krew zalewała, w końcu mu powiedział: – Chłopie, masz szesnaście ton udźwigu, a to nawet nie waży czterech. Weź ty się ogarnij, bo nas tu noc zastanie.

Barka "Papryczka" (Fot. Filip Springer)

A tamten mu na to, że na jego liczniku wychodzi cztery trzysta. Jakby to cokolwiek zmieniało.

No, ale w końcu się udało. Mirek był raczej pewny swego. Patrycja stała z boku i przyglądała się całej operacji w radosnym milczeniu. Ale i tak dopiero, gdy „Papryczka” zakołysała się na wodzie, poczuli, że zeszło z nich powietrze. Tylko wyporność Mirek źle wyliczył, śruba wystawała nieco ponad wodę. Musiałby dociążyć balastem, dorzucić sześć, może siedem ton, żeby się schowała pod wodę. Uznał, że to bez sensu.

– Nie martw się – powiedział tylko do Patrycji. – Coś zaradzimy, silnik będziesz miała. Jeszcze popłyniesz.

Barka "Papryczka" (Fot. Filip Springer)

Wrocław, przystań przy ul. Marca Polo

„Kiedy poczujesz, że masz mokre nogi, to będziesz prawie na miejscu. A kiedy zobaczysz, że masz wodorosty w ustach, to będzie znaczyło, że zaszedłeś za daleko” – napisała podając mi adres. Przed chwilą otwarto śluzę, woda w kanale żeglugowym jest nieco wzburzona. Panele pomostu trzeszczą i uderzają o siebie, skrzypią liny. W oddali słychać silnik pchacza, dla którego podniesiono poziom wody. Wszystko to niepokoi Buszkę, cherlawego kundelka z czerwoną bandaną na szyi obszczekującego każdego, kto pojawi się w zasięgu wzroku. Kawałek stąd huczy wielka budowa nowoczesnego osiedla. Okalający ją płot obwieszony jest zachęcającymi banerami. Widać na nich radosnych ludzi i hasła: „Żyj wśród życzliwej społeczności”, „Dołącz do dziesięciu tysięcy uśmiechniętych mieszkańców naszych inwestycji”, „Wszystko pod ręką”, „Tu się żyje ciekawie”, „Odetchnij świeżym powietrzem”. Na przystani tłumów jednak nie ma. Patrycja siedzi na rufowym tarasie „Papryczki”, pije kawę. – Dom? – pyta. – Tak, mówię na „Papryczkę” dom albo łajba. Zamiennie. Dopiero tutaj przestało mnie nosić. Tamto uczucie, że powinnam się gdzieś ruszyć, dokądś pojechać. Ta Japonia, te Stany…Ono odeszło. Już nic nie muszę. Osiadłam, mam swoje miejsce. Patrzę wymownie na trzeszczącą cumę. – Tak – uśmiecha się. – Zawsze mogę ją odwiązać. Ale już mnie nie kusi. Może sama możliwość wystarczy?

Patrycja Hefczyńska od kilku lat mieszka we Wrocławiu na wybudowanej przez swojego ojca mieszkalnej barce o nazwie „Papryczka”. Wokalistka i autorka tekstów. Nagrała kilka płyt w duecie Husky oraz z zespołem Őszibarack. Właśnie ukazała się płyta jej nowego projektu Broad Peak. Nosi tytuł „Zimowe morze”.

Filip Springer
Proszę czekać..
Zamknij