Znaleziono 0 artykułów
11.11.2022

Myroslava Keryk: Serce po obu stronach granicy

11.11.2022
(Fot. Getty Images)

– Mam nadzieję, że doczekamy w Polsce Dnia Niepodległości, kiedy ludzie różnych narodowości mogliby wspólnie uczestniczyć w marszach i oprócz polskich nieść flagi krajów, z których pochodzą – mówi założycielka Ukraińskiego Domu Myroslava Keryk, z którą rozmawiamy o budowaniu namiastki Ukrainy na emigracji, wyborze Polski na drugą ojczyznę, ale i walce o wolność w wielu jej wymiarach.

Powołany po rewolucji godności w 2014 r. Ukraiński Dom jest uosobieniem swojej nazwy. Ukraińcy przychodzą tu po radę, jak odnaleźć się w polskiej rzeczywistości, po pomoc w sprawach biurokratycznych, prawnych, a także w znalezieniu pracy czy mieszkania. Jest dla nich również namiastką ojczyzny na emigracji, która zwłaszcza po rosyjskiej inwazji poza doraźną pomocą ma dodatkową, szczególną misję: koi tęsknotę i buduje poczucie wspólnoty.

Czas w Ukraińskim Domu dzieli się na ten przed 24 lutego i po. Do pełnowymiarowej inwazji Rosji na Ukrainę w organizacji 10 osób zajmowało się pomocą prawną, socjalną i administracyjną, prowadziło kursy polskiego, szkolenia zawodowe, punkt informacyjny, stronę internetową oraz infolinię, ale także spotkania kulturalne promujące ukraińskich artystów i twórców. Po 24 lutego w jednym momencie stali się centrum kryzysowym, organizując pracę ponad 1500 wolontariuszy kursujących na granicę, opiekujących się Ukraińcami na dworcach, roznoszących posiłki. Musieli zorganizować zakwaterowanie dla przybyłych, wsparcie materialne, szkołę dla dzieci i młodzieży, pomoc psychologiczną i podwaliny nadziei dla tych, których doświadczenie wojny pozbawiło wszystkiego.

Myroslava Keryk, założycielka Ukraińskiego Domu  

Jakie były początki Ukraińskiego Domu?

Ukraiński Dom jest pokłosiem pomarańczowej rewolucji z 2004 r. i powstał jako inicjatywa aktywistów ukraińskich i polskich. W 2009 r. założyliśmy organizację, która nazywa się Nasz Wybór. Jest to związane z odbywającymi się wtedy wyborami, chcieliśmy przypomnieć, żeby zawsze oddawać swój głos na wolną Ukrainę. Ale żyjemy w Polsce, chcemy wspierać Ukraińców, którzy też tu mieszkają, a przy tym budować porozumienie polsko-ukraińskie, by nie tworzyć getta, lecz wspólnotę, która nie jest zamknięta.

Ukraiński Dom tętnił życiem kulturalnym, organizowaliśmy wystawy sztuki, były szachy, klub filmowy, klub angielskiego, spotkania ze wsparciem psychologicznym. Mieliśmy dużo działań integracyjnych, można powiedzieć, że był to dom kultury. Dawaliśmy wsparcie, które łączyło ludzi.

Jak zmieniła się wasza praca po 24 lutego?

Z centrum wsparcia i kultury staliśmy się centrum kryzysowym. Z 10 osób zrobiło się 150. Oprócz wolontariuszy, działu mieszkaniowego i infolinii powołaliśmy dział wsparcia kompleksowego oraz asysty dla osób w potrzebie, np. starszych i z niepełnosprawnościami. Wspólnie z Klubem Inteligencji Katolickiej w 24 dni otworzyliśmy pełnowymiarową szkołę według ukraińskiego programu, czyli od 1 do 11 klasy, żeby mimo wojny dzieci mogły się uczyć i miały na to dokument. Wiele uczniów może się uczyć online, ale też wiele szkół jest zrujnowanych, a nauczyciele są na wojnie lub sami są uchodźcami. Po wakacjach nadal prowadzimy szkołę w całości tworzoną przez uchodźców – chodzi do niej 270 osób, które uczą się w salach udostępnionych przez uczelnię wyższą.

Ukraiński Dom jest centrum społeczno-kulturalnym dla Ukrainek i Ukraińców mieszkających w Warszawie

 

Przyjeżdżają do was osoby z traumami spowodowanymi przez wojnę. Czy organizujecie także opiekę pod tym kątem?

W 2014 r. powołaliśmy Klub Ukraińskich Kobiet, gdzie panie zyskiwały różne kompetencje, pomagaliśmy im wejść na polski rynek pracy. Wtedy to było bardzo pozytywne doświadczenie. Po inwazji mamy sześć klubów, oferujemy w nich opiekę dla dzieci i wsparcie psychologiczne, by kobiety nie były retraumatyzowane, opowiadając swoje historie. Tworzymy też grupy przyjaźni. Dla ludzi, którzy doświadczyli wojny, ważne jest, by nie być w tej traumie samymi, by spotykać się z osobami, które mają podobne doświadczenie, wspierać się.

Większość kobiet chce wrócić do swoich domów, ale wiele miast jest okupowanych lub ostrzeliwanych. Część jest odcięta od energii, a idzie zima – w dużych miastach nie można przez to funkcjonować. Wiemy, że Ukrainkom w Polsce trzeba znaleźć pracę, bo nie przewidzimy, kiedy ta sytuacja się zmieni. To zawieszenie, niepewność są dla nich ciężkie.

Do tej pory trudniej jest też pomóc ludziom uciekającym z Ukrainy, którzy mają inny niż biały kolor skóry, czy osobom z niepełnosprawnościami. Nie ma dla nich tak dużo wsparcia instytucjonalnego. 

Wojna trwa już wiele miesięcy. W jaki sposób my, Polacy, możemy teraz wesprzeć Ukraińców?

Boimy się zimy, bo może znowu ogrom ludzi będzie wymagać pomocy, trzeba będzie powtórzyć cały ten wysiłek. Będziemy potrzebować jedzenia, ubrań, zakwaterowania. One cały czas są w punktach wsparcia, ale tam są kolejki ludzi, którzy nie mogą pracować, bo np. są emerytami lub matkami wielu dzieci, których nie mają z kim zostawić.

Państwo musi się zaangażować w walkę z fake newsami budującymi negatywne nastawienie do Ukraińców oraz niwelować konflikty społeczne. Mamy inflację i boję się, że przyczyni się ona do manipulacji antyukraińskiej. Potrzebna jest polityka migracyjna, praca ze społeczeństwem o tym, jak wychodzić sobie naprzeciw, jak powinna wyglądać integracja, by nie tworzyły się zatargi. Rosyjska propaganda i farmy trolli działają i padają na podatny grunt, zwłaszcza w ultraprawicowych środowiskach. 

Jak wygląda sytuacja osób, które teraz wyjeżdżają z Ukrainy?

Najpierw wyjeżdżali ci, którzy mieli na to zasoby, byli mobilni, przedsiębiorczy lub mieli kontakty w Polsce albo innych krajach i mieli dokąd uciekać. Teraz – ci, którzy nie mają wyjścia, zaczepienia w kraju, do którego uciekają, ani pieniędzy. Podczas pierwszej fali uchodźcom trzeba było pomóc na wczesnym etapie, a potem radzili sobie sami. Boję się, że teraz to są ci najbardziej potrzebujący wsparcia, a jest go o wiele mniej niż na początku. Ale jeszcze walczmy, dajmy radę jeszcze trochę.

Żaden kraj nie jest gotowy na przyjęcie kilku milionów ludzi. Ale przez ostatnie miesiące nabraliśmy doświadczenia. Możemy usprawnić polskie instytucje nie tylko po to, by pomagały Ukraińcom, ale żeby docelowo wspierały też polskich obywateli. Reforma ochrony zdrowia czy ubezpieczeń społecznych każdemu by pomogła, tak samo jak zasób mieszkań socjalnych oraz wiedza, jak odzyskiwać pustostany, by były dostępne dla ludzi najbardziej narażonych na wykluczenie. 

Czy wśród zgłaszających się wolontariuszy nadal są Polacy?

Tak, cały czas. Doświadczenie pomocy Polaków i Polek jest poruszające, daje bardzo dużo obu stronom i już jest fundamentem na przyszłość. Budujemy tak mocne porozumienie w tak trudnym czasie, że trudno będzie je zburzyć, chociaż zapewne Rosja będzie próbowała to zrobić.

Myroslava Keryk, założycielka Ukraińskiego Domu

Pani związała się z Polską z własnego wyboru. Dlaczego właśnie ją pani wybrała?

Pochodzę z miejscowości, która leży 30 km od polskiej granicy. Od dzieciństwa miałam styczność z polską kulturą przez telewizję i radio, które odbierały polskie kanały. W czasach radzieckich były one oknem na świat. Po studiach we Lwowie na magisterkę wyjechałam do Budapesztu, a studia doktoranckie robiłam w Polskiej Akademii Nauk w Warszawie w 2002 r. Warszawa spodobała mi się przez ducha wolności, otwartości, jaki wtedy dla mnie tutaj panował.

Jak czuła się pani wtedy przyjęta?

Byłam traktowana jak równa, nigdy nie odczułam, że jestem człowiekiem drugiej kategorii. Może też dzięki środowisku, do jakiego trafiłam. Dla mnie to był atut, że jestem z Ukrainy, bo można było się wyróżnić, ludzie byli ciekawi mnie, mojego zdania, tego, co robię. Od pierwszego dnia poczułam się tu dobrze, a przez Warszawę polubiłam Polskę. Do dziś uważam, że w stolicy można żyć komfortowo, realizować się, a jeśli masz pomysły, to zawsze znajdą się tu sojusznicy. Dzięki temu udało się założyć fundację, a potem Ukraiński Dom.

Jest pani w Polsce od 20 lat, dostała pani nominację do Warszawianki Roku, co też znaczy, że odbierana jest pani jako „swoja”. Czym zatem jest dla pani Polska? Drugim domem? A może czymś zupełnie innym?

Nie znam Polski aż tak dobrze, ale lubię ją przez pryzmat Warszawy. Przez pierwsze dwa, trzy lata myślałam, że wrócę do Ukrainy, ale czułam się tutaj dobrze, miałam możliwości rozwoju i pracy. Miałam poczucie, że mam więcej do stracenia, jeśli wyjadę, więc zostałam. Pracowałam na uczelni. Po pomarańczowej rewolucji zaczęłam działać jako aktywistka, nie mogłam myśleć o sobie egoistycznie. W którymś momencie zrozumiałam, że interesuje mnie już nie tylko to, co dzieje się w Ukrainie, lecz także w Polsce. Żartowałam, że kiedyś miałam jedno zmartwienie – Ukrainę, a teraz mam dwa, bo martwię się tak samo o Polskę. Bardzo zależy mi, żeby w obu krajach działo się dobrze, by się rozwijały, rósł dobrobyt obywateli. Przez wojnę w Ukrainie moje serce jest bardziej z Ukrainą i nie da się tego oddzielić. Ale tak samo chcę, by głos Polski był słyszalny w Unii Europejskiej, bo od tego zależy też los Ukrainy – poza jedną frakcją polityczną głośno wspierały ją wszystkie polskie partie. Cieszę się, że mój kraj z wyboru stanął za Ukrainą. Mam serce z dwóch połówek, dziś więcej jest po stronie ukraińskiej, ale może w przyszłym roku, gdy wojna się skończy, to się wyrówna. 

Ukraiński Dom dla wielu osób od lat jest namiastką ojczyzny. Jak staracie się budować tożsamość Ukraińców w Warszawie, a także solidarność, żeby mimo wszystko wspierać teraz osoby, które są tutaj nie z wyboru, ale z przymusu, z traumą ucieczki?

Mamy wiele grup i działań, przez które oferujemy wsparcie informacyjne, integracyjne, psychologiczne. Oprócz moderatorów i szkoleniowców mamy także pracowników, którzy dbają o dobrobyt tych osób, kierują do odpowiednich organizacji. W naszej szkole mamy dwie psycholożki, które pracują zarówno z dziećmi, jak i rodzicami oraz nauczycielami.

Po ataku Rosji na Ukrainę Ukraiński Dom wspiera rodaków dotkniętych traumami wojny

Ważnym aspektem jest też pielęgnowanie tradycji i kultury ukraińskiej. 

Przed 24 lutego chcieliśmy założyć bibliotekę, bo mieliśmy dużo pytań o ukraińskie książki. Otworzyliśmy ją w maju – od razu mieliśmy czytelników i tak jest do dziś. Zaskoczyły nas zwłaszcza nastolatki, ale najwidoczniej poza telefonami książki też są im potrzebne, są dla nich łącznikiem z Ukrainą.

Ukraińcy, przychodząc po zakwaterowanie, pytali o wydarzenia kulturalne, które teraz nieustannie organizujemy. Mamy spotkania z gwiazdami ukraińskimi, które starają się promować kulturę ukraińską, ale i mówić o tym, co dzieje się w kraju. Przychodzą do naszego Domu na nieformalne spotkania z rodakami.

Święto Niepodległości jest w Polsce obchodzone specyficznie, czego pewnie miała pani okazję doświadczyć.

Polskie Święto Niepodległości to dla Ukraińców trochę szok kulturowy, bo jest obchodzone w innym tonie niż w Ukrainie. Tam tego dnia wszystko jest odświętne, a same wydarzenia są włączające. Tego mi brakuje w Polsce. Święto Niepodległości zostało zdominowane przez ultraprawicowe środowiska, a inne nie mają takiej siły przebicia i ich narracja została stłamszona. Marsze Niepodległości kojarzą się z racami, bijatykami, zniszczeniem, absolutnie nie z radością. W Ukrainie do 24 lutego świętowanie odbywało się bez strachu, w sposób wesoły i rodzinny. Po wojnie ta narracja pewnie się zmieni na bardziej smutną ze względu na ogrom strat. Ale chciałabym, żebyśmy umieli wspólnie świętować. Wiem od polskich znajomych, że w Dzień Niepodległości nie za bardzo chcieliby wychodzić z domu z polską flagą, a nie powinno tak być. Ona ma oznaczać pozytywną dumę z życia w polskim społeczeństwie. Obywatelskie podejście do bycia Polakiem, Polką jest mi bliskie – niezależnie, kim jesteśmy etnicznie, to jesteśmy obywatelami tego kraju, mieszkamy tu, wybraliśmy go i wzbogacajmy go. Mam nadzieję, że doczekamy Dnia Niepodległości w Polsce, kiedy ludzie różnych narodowości mogliby wspólnie uczestniczyć w marszach i, oprócz polskich, nieść flagi krajów, z których pochodzą. To byłoby wspaniałe święto. 

Czy pani zdaniem relacje polsko-ukraińskie zmieniły się po 24 lutego?

Wiemy, że są i tacy, którzy nas tu nie chcą. Gdy zostałam nominowana do tytułu Warszawianki Roku, ludzie pytali w komentarzach, kiedy wracam do siebie. Na co odpisywałam, że jestem u siebie. Kto decyduje o tym, gdzie jestem u siebie? Ja!

Ta część polskiego społeczeństwa, która uważa, że Polska jest dla Polaków, nie zniknęła. Ludzie ci uważają, że wszyscy Polacy są wierzący, a Polska jest krajem monoetnicznym. Ta wizja kraju odbiega od rzeczywistości. Zawsze będą tacy, którzy będą nienawidzić tych, którzy są inni. Staram się nie czytać wszystkich komentarzy, bo to bywa traumatyczne. Na co dzień spotykam się z bardzo przychylnym odbiorem i wierzę, że takie nastawienie ma większość społeczeństwa. 

11 listopada jest dla Polaków też czasem refleksji nad tematem wolności, którą nie zawsze mieliśmy. Dla Ukraińców ma ona w tej chwili zupełnie inny wymiar niż dla Polaków.

Za wolność jesteśmy gotowi pojechać na wojnę i umierać. Sama musiałam pożegnać męża, który ruszył na front. Nigdy w życiu nie pomyślałabym, że mnie to spotka. Dla wielu kobiet, mężczyzn, rodzin to niewiarygodne doświadczenie – wolność ma swoją namacalną wartość, bo jesteś gotowy oddać za nią życie.

Mam nadzieję, że w Polsce przemyślimy tę wartość i za każdym razem, kiedy będą się tu odbywały wybory, pójdziemy na nie. To nasza odpowiedzialność za to, jak ten kraj będzie wyglądał. Nie myślmy, że nie mamy wpływu. 30 lat ukraińskiej walki o demokrację i prawo wyboru pokazuje, że jest, o co walczyć. To lekcja demokracji także dla Polski. 

Ewelina Kołodziej
Proszę czekać..
Zamknij