Znaleziono 0 artykułów
06.04.2020

Narodziny gwiazdy: Paulina Gałązka

06.04.2020
(Fot. Grzegorz Gołębiowski)

W dzieciństwie wszystkie wakacje spędzała na Podlasiu. Teraz dzieli czas między Polskę a Norwegię, skąd pochodzi jej mąż. Mówi o sobie, że jest Europejką, ale najlepiej czuje się na warszawskiej Pradze. Choć studiowała stosunki międzynarodowe, wybrała aktorstwo. Pełną sprzeczności aktorkę od 7 kwietnia możemy oglądać w wyjątkowo wymagającej roli Dorotki w drugim sezonie przebojowej produkcji kryminalnej AXN „Znaki”.

Paulina Gałązka oburzyła się, gdy od starszego kolegi w teatrze usłyszała, że seriale psują aktorstwo. – Oglądam mnóstwo jakościowych opowieści w odcinkach. Ostatnio zachwyciłam się „The Expanse”, którego akcja toczy się na kilku planetach, a mieszkańcy każdej mówią innym dialektem angielskim – zachwala aktorka. – Poza tym praca na planie „Znaków” to najlepszy dowód na to, że proces powstawania serialu jest bardziej wymagający, bo kręci się więcej scen dziennie, ale ekipa jest tak samo zaangażowana i przygotowana do pracy jak przy najambitniejszym filmie – przekonuje.

(Fot. Grzegorz Gołębiowski)
(Fot. Grzegorz Gołębiowski)

Zdjęcia do „Znaków” powstawały jesienią, kiedy Paulina równolegle pracowała jako aspirantka Zuzanna Wasiluk na planie serialu TVP „Archiwista”. W Żyrardowie kręciła zdjęcia dzienne. Gdy kończyły się o 16, jechała prosto na lotnisko, gdzie o 19 miała samolot do Wrocławia. Lądowała o 20, zgarniał ją samochód i dowoził prosto na zdjęcia nocne w Góry Sowie, gdzie toczy się akcja owianych mroczną tajemnicą „Znaków”. Chociaż praca bardzo jej ciążyła, a w warszawskim mieszkaniu czekał pies Dinuś, nie narzekała.

Na zdjęciach czułam się jak na koloniach, gdzie uczestnicy dbają o siebie nawzajem i podchodzą z szacunkiem, niezależnie od tego, czy ma się na koncie całą litanię wybitnych kreacji jak Andrzej Konopka, czy jest się takim żuczkiem jak ja – cieszy się.

Egalitaryzm w zawodzie jest dla niej szczególnie istotny. To za niego pokochała teatr Ateneum, w którego zespole pracuje od sezonu 2013/2014. To tu wcielała się w rolę Stelli z „Tramwaju zwanego pożądaniem” Bogusława Lindy według Tennessee Williamsa, Laury w „Ojcu” Iwony Kempy według Zellera czy Jane w „Mary Stuart” Agaty Dudy-Gracz według Hildesheimera. W tym ostatnim partnerowała Agacie Kuleszy.

Byłam jej obecnością zestresowana, ale już od pierwszych prób przekonałam się, że chociaż wciela się w główną rolę, to pracuje nie tylko na swoją wybitną kreację, ale też równie mocno przejmuje się całym spektaklem. Nie mogłam uwierzyć, że tak utytułowana aktorka troszczy się o to, jak wypadnie mój występ. Szybko okazało się, że reszta zespołu – Marian Opania, Przemysław Bluszcz czy Marcin Dorociński – ma dokładnie takie samo podejście – wspomina.

Z dumą przypomina, że Ateneum powstało w 1928 roku jako teatr robotniczy, który ma być dla wszystkich. – Na jednej ze ścian budynku jest cytat z Janusza Warmińskiego, który przekonywał, że sztuka powinna być służebna i dla artysty, i dla odbiorcy. To także moje motto – deklaruje.

(Fot. materiały prasowe „Znaków”)

Od duszy są terapeuci, a nie aktorzy

Jest uczulona na patos. W łódzkiej Szkole Filmowej przeżyła kryzys z powodu przekonania niektórych wykładowców i kolegów, że artyści to lekarze dusz. – Od duszy to są psychoterapeuci i psychologowie! My powinniśmy być jak najbliżej ziemi – mówi.

Jeszcze w czasie filmowych studiów zdobyła kilka nagród, m.in. na Festiwalu Szkół Teatralnych w Łodzi i Nagrodę Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego za wybitne osiągnięcia dla studentów uczelni artystycznych. Dawała sobie dwa lata. Planowała się przebranżowić, gdyby nie powiodło jej się w zawodzie. Szybko jednak upomniały się o nią duże produkcje. Grała i w popularnych serialach („Pierwsza miłość”), i w ambitnych filmach („Powidoki” Andrzeja Wajdy).

Zanim poszła do filmówki, studiowała jednak stosunki międzynarodowe. Finalnie wybrała aktorstwo. – Z przedsiębiorczości. W szkole średniej wygrałam konkurs recytatorski im. ks. Twardowskiego, absolwenta mojego liceum. Nagrodę pieniężną w wysokości tysiąca złotych wydałam na maszynę do szycia i książki historyczne, na które nie mogłam sobie normalnie pozwolić.

Szycie fascynowało ją od małego. Podglądała, jak mama tworzy ubranka dla misiów. Szybko spróbowała pójść w jej ślady, bo już w wieku pięciu lat potargała koszulę nocną mamy i przerobiła ją na strój dla siebie. Mama była wyrozumiała. Gorzej z babcią z Podlasia, która dała jej wciry, gdy przebrana za bohaterkę „Wichrowych wzgórz” wnuczka cienkim głosikiem przyzywała Heathcliffa.

Poza Pauliną Gałązką babcia miała 24 pozostałych wnucząt. Każdego uczyła robotności. Najmłodszą też chętnie zaganiała do zajęć, choćby zbierania porzeczek. Wtedy dziewczynka uciekała do warsztatu dziadka – rolnika i artysty, który tworzył własne instrumenty. – Robił na przykład kwadratowe gitary, co mnie zachwycało. Lubił moje towarzystwo, bo byłam wygadana. Zawsze mi powtarzał, że będę prawnikiem, bo tyle mielę ozorem – śmieje się. Uśmiech towarzyszy jej przez cały czas, kiedy wspomina sielskie dzieciństwo na Podlasiu.

(Fot. materiały prasowe „Znaków”)

Między Pragą a Norwegią

Byłam strasznym psotnikiem. Jak wujek pożyczył dwukołówkę od sąsiada, to się na nią wpakowałam, więc pękła dętka. Telewizor kineskopowy też dziadkom zepsułam. Byłam bolączką w głowie mojej babci! Od małego mam niskie ciśnienie, ale dużą potrzebę bodźców – żartuje.

Roznoszącą ją energię spożytkowała także na stołecznej Pradze, gdzie była częścią… dziecięcego gangu. – Razem z siostrą i chłopakami z osiedla napadaliśmy na ogródki działkowe. Wykradzione warzywa sprzedawaliśmy pracownikom FSO, którzy nie byli z naszego osiedla, więc nie mogli nic podejrzewać. Niestety, mnie i siostrze przypadała funkcja stania na czatach, więc z łupów dostawałyśmy najmniej. Pieniądze szły na lody na pobliskim CPN-ie. Nam starczało tylko na kaktusy, więc zazdrościłyśmy starszym kolegom, którzy kupowali big milki – wspomina.

Nigdy nie opuściła ukochanej Pragi, gdzie mieszka do dziś, w bloku, o którym marzyła w młodości ze względu na to, że nie trzeba się w nim przejmować ogrzewaniem jak w kamienicy, w której dorastała. Deklaruje, że czuje się obywatelką Europy, a czas dzieli między stolice Polski i Norwegii, skąd pochodzi jej mąż, również filmowiec, którego poznała w filmówce.

W osiedlowym sklepie mam ksywę „Aktoreczka”. Panie ekspedientki kolekcjonują nawet wycinki z gazet, w których pojawiają się informacje na mój temat – mówi z dumą. Zagrała też w projekcie teatralnym Szymona Waćkowskiego „Dzielni chłopcy”, w którym profesjonalnym aktorom towarzyszyli prawdziwi kibice. – Przebywam w towarzystwie takich ludzi od małego, więc znalazłam z nimi wspólny język od razu. Cieszę się, że chociaż w ten sposób mogę burzyć niesprawiedliwe mity na ich temat. Tak samo złoszczą mnie krzywdzące opinie o mieszkańcach Pragi, jak choćby o mniejszościach. Byłam przerażona, gdy w skrzynce na listy w swoim bloku odkryłam propagandowy rysunek rodziny, po którą wyciąga rękę LGBT – deklaruje.

Na co dzień zachowuje jednak spokój. Nawet pandemia, która pokrzyżowała jej wiele planów, nie była w stanie zabić jej radości. Wreszcie może spędzić więcej czasu z mężem i ukochanym psiakiem, który niedawno przeszedł operację oczu. – Choć ma 12 lat, zachowuje się jak szczeniak: skacze, biega, nie może się nacieszyć, że odbiera świat przez nowy zmysł – rozczula się. Cieszy się też, że wreszcie będzie mogła obejrzeć serial, w którym zagrała, w telewizji, jak cała reszta jej znajomych, a nie nadrabiać odcinki w wolnej chwili. – Trudno w to uwierzyć, ale to naprawdę duży komfort! – podkreśla.

Artur Zaborski
Proszę czekać..
Zamknij