Znaleziono 0 artykułów
08.07.2019

Narodziny gwiazdy: Paulina Walendziak

08.07.2019
Kadr z filmu „Ja teraz kłamię” (Fot. Olaf Tryzna)

W „Ja teraz kłamię”, jednym z najbardziej oczekiwanych filmów roku, wystąpiła plejada polskich gwiazd – Maja Ostaszewska, Rafał Maćkowiak, Joanna Kulig i Agata Buzek. A obok nich 25-letnia Paulina Walendziak, świeżo upieczona absolwentka Wydziału Aktorskiego łódzkiej filmówki, która w niczym sławnym kolegom nie ustępuje.

Stresowałam się tym, czy odnajdę się na planie wśród ludzi, których widzę codziennie na plakatach i billboardach w drodze na uczelnię – mówi Paulina Walendziak. Reżyser Paweł Borowski zorganizował więc szereg prób, dzięki którym ekipa mogła się lepiej poznać. Co nie zmienia faktu, że Walendziak została rzucona na głęboką wodę. W filmie ma rozbierane sceny, trudne nawet dla aktora z wieloletnim doświadczeniem. –Dzięki opiece reżysera odsunęłam siebie od postaci. Zaś formalizm, który do tego filmu wprowadzają kostiumy, makijaż i scenografia, pozwolił mi się schronić za bezpiecznym kamuflażem – tłumaczy. Na każde wspomnienie chwil na planie uśmiecha się. Podkreśla, że dostała szansę podglądania cenionych aktorów przy pracy.

Paulina Walendziak (Fot. Olaf Tryzna)

Ta ekscytacja jest w miarę świeża, bo w dzieciństwie Walendziak wcale nie marzyła o szkole aktorskiej. Przez długi czas nie wiedziała nawet, że coś takiego jak szkoła aktorska w ogóle istnieje. – No bo jak można nauczyć się grania? – zastanawiała się. Ciągnęło ją na scenę, ale zamiast grać, wolała tańczyć z mażoretką, czyli metalową rurką zakończoną z dwóch stron kulkami. Co roku w jej rodzinnym Świeciu odbywa się Międzynarodowy Festiwal Orkiestr Dętych, na którym podziwiała tancerki w zielonych butach i oszałamiających strojach. – Marzyłam, żeby być jedną z nich. W końcu mama zapisała mnie na zajęcia, na których uczyłam się wszystkich trików buławą – wspomina. Miała wtedy osiem lat. Intensywne ćwiczenia przyniosły efekt. W krótkim czasie na występach z tylnych szeregów przeszła do pierwszego rzędu. Cenę za to zapłaciła jej rodzina, która musiała się pogodzić z utratą oszałamiającego żyrandola w salonie. Rozbił się w drobny mak, gdy Walendziak ćwiczyła pracę nadgarstka poprzez próby złapania wyrzuconej w górę mażoretki. Mimo to wszyscy byli z niej dumni. Zwłaszcza babcia, która mówiła, że wnuczka to „prawdziwa artycha”.

Kadr z filmu „Ja teraz kłamię” (Fot. Materiały prasowe)

Ruda potrafi

Zanim zaczęła występować, wolała kryć się w cieniu. Miała problem z zaakceptowaniem swojej oryginalnej urody. – W szkole podstawowej byłam zakompleksiona. Nie mogłam sobie poradzić z tym, że jestem drobna i chuda, mam rude włosy, a do tego wszystkiego takie wielkie oczy. Moi cudowni rodzice powtarzali, że to piękne, ale uwierzyłam w swój potencjał, dopiero gdy zaczęłam dostawać propozycje grania w filmach i etiudach kolegów operatorów i reżyserów – zwierza się.

Od małego lubiła za to niekonwencjonalne podejście do stylu. Szkoła ją nudziła, bo na lekcje musiała się ubierać nudno jak wszyscy. Wolała podwórko, gdzie mogła wczepiać sobie gołębie pióra we włosy. Mama, florystka, zrobiła jej gargantuiczny wianek, który pozwolił jej przeistoczyć się w prawdziwą Panią Wiosnę. A na bal przebierańców wymusiła na mamie, żeby uszyła jej kostium Czarodziejki z Księżyca, którego wszyscy jej zazdrościli.

Kadr z filmu „Ja teraz kłamię” (Fot. Materiały prasowe)

Rodzice szybko dostrzegli też, że córka poza tym, że ma talent do tańca z mażoretką, także świetnie śpiewa. Ojciec, który zaczytywał się w Stachurze i zasłuchiwał się w utworach Starego Dobrego Małżeństwa, stał się jej menedżerem. Wyszukiwał festiwale, na które ją zgłaszał, a potem jeździł z nią na występy. Muzykę kochała od zawsze. – Moją boginią była i jest Patti Smith. Wielbię jej poezję i bunt. Teksty są dla mnie wyjątkowo ważne. Pamiętam koncert Króla w Świeciu. Na publiczności cztery osoby. Wśród nich ja, kompletnie urzeczona słowami, które śpiewał – ekscytuje się.

Uciekająca kandydatka

Z ojcem objechała większość festiwali poezji śpiewanej w kraju. Dostała nawet nagrodę ZAIKS-u na Przeglądzie Piosenki Aktorskiej. To tam zrodził się pomysł, żeby poszła do szkoły teatralnej. – Podszedł do mnie juror festiwalu, który powiedział, że może powinnam spróbować swoich sił na scenie – relacjonuje. Z egzaminu jednak uciekła. – Ubrałam sukienkę, którą uszyła mi mama, włożyłam na nogi kowbojki, a pod pachę wsadziłam ukulele. I taka kolorowa stanęłam wśród tych wszystkich idealnych dziewczyn, tak eleganckich, że nawet włos im nie odstawał. Uznałam, że tam nie pasuję, i zwiałam – wspomina.

Wkrótce jednak swoją wyjątkowość uznała za atut. Rok wystarczył, by w tym samym miejscu stanęła z przekonaniem, że właśnie tutaj przynależy. Dostała się. W filmówce poznała ludzi, którzy z zachwytem opowiadali o kinie, co skłoniło ją do nadgonienia zaległości. Zakochiwała się w klasyce, zwłaszcza w arcydziełach Stanleya Kubricka i Davida Lyncha. Jej miłość zdobyła też mocna charakteryzacja w filmie.

Paulina Walendziak

Moimi autorytetami stali się ludzie, którzy kłują swoimi duszami w sztuce. Zaznaczają swoją obecność, wyróżniają się spośród tłumu – mówi. Taki niewątpliwie jest rektor filmówki, Mariusz Grzegorzek, który w szkole zorganizował casting do „Czarownic z Salem”. Walendziak zaśpiewała na nim „W dziką jabłoń cię zaklęłam” Łucji Prus, co zapewniło jej angaż. – Mariusz natychmiast skradł gwiazdy z mojego kosmosu. Uwielbiam z nim pracować, bo poruszamy się na tej samej krawędzi. Mamy wspólną wyobraźnię, któon potrafi reżyserować – opowiada.

Wkrótce rozpoczną pracę nad czwartym wspólnym projektem. Z dotychczasowych aktorka najbardziej ceni sobie wystawioną w Teatrze Jaracza w Łodzi „Otchłań”, w której zagrała główną rolę. – Musiałam wyjść poza własną strefę komfortu i zatopić się w czarnej magmie. Wcieliłam się w dziewczynkę, która żyje w nierealnym świecie. Nie wiadomo, czy jest dzieckiem, czy staruszką, ani czy jest człowiekiem, czy androidem. Wszystko dzieje się na cienkiej granicy kiczu, który uwielbiam – deklaruje.

Paulina Walendziak

Ważne było dla niej także spotkanie z Jagodą Szelc, z którą pracowała przy „Monumencie”, filmie dyplomowym jej roku. – Dla mnie to szczególnie ważne przedsięwzięcie, bo stało się pożegnaniem ze szkołą, zamknięciem wielkiej księgi – zaznacza. Szelc od razu zaznaczyła, że chce, żeby Walendziak zagrała w trudnej scenie ze zwierzętami. – W moim mieszkaniu w Łodzi mam dwa psy. Pierwszego, ratlerka Tofika, najmniejszego na osiedlu, ale z największym sercem i odwagą, znalazła mi mama. W rodzinnym mieście poznała panią, której suczka miała małe psiaki, więc go przygarnęłam. Od trzech miesięcy towarzyszy mi też piękna suczka Miedzisława, dla przyjaciół Miedzia. W soboty uczęszczamy razem do psiego przedszkola– cieszy się. Kontakt z psami to dla niej przełamanie strachu. – Bałam się ich, bo w dzieciństwie zostałam ugryziona. Dopiero od sześciu lat nie panikuję, kiedy je widzę. Teraz mogę pomagać w schronisku, co chętnie robię. Wcześniej nie zdawałam sobie sprawy, że zwierzak może dać człowiekowi tyle szczęścia. Kiedy widzę doniesienia o masowej produkcji mięsa albo okrucieństwie wobec czworonogów, trzęsę się ze złości. Mocno kibicuję ludziom, którzy walczą o prawa zwierząt – mówi stanowczo.

Deklaruje, że najbardziej ceni tych, którzy potrafią zaznaczyć swoją obecność wyrazistym stylem i poglądami. Cieszy się, że młodych ludzi coraz częściej na to stać. Sama jest na to najlepszym dowodem.

Artur Zaborski
Komentarze (1)

Milena Rybczyńska
Milena Rybczyńska08.07.2019, 16:03
Miałam kilka razy okazję być w jej towarzystwie jako dziecko , mieszkała niedaleko mnie , pamiętam jak siedziałyśmy na krawężniku rozmawiałyśmy, chwilę później jakoś wyszło że zaczęła śpiewać, słuchałam jej jak zaczarowana, nie byłyśmy może przyjaciółkami ale lubię to wspomnienie i często do niego wracam, pamiętam że była zawsze bardzo miła ale nie w wymuszony sposób tylko naturalnie. Śedzę jej karierę i naprawdę kibicuje jej bardzo mocno, cieszę się że w tak młodym wieku osiągnęła taki sukces.
Proszę czekać..
Zamknij