Znaleziono 0 artykułów
14.02.2021

Natasza Parzymies: Jak zdobyć 40 mln widzów

14.02.2021
Ewelina Pankowska i Adrianna Chlebicka (Fot. materiały prasowe)

– Gdy kręciłam pierwszy odcinek pierwszego sezonu, liczyłam na 40 widzów, a nie 40 mln – mówi Natalia Parzymies, reżyserka, która internetowym serialem „Kontrola” podbija świat. Ma 21 lat, studiuje w Warszawskiej Szkole Filmowej i szykuje właśnie nowy sezon miłosnej historii Majki i Natalii. W piątek nominowano ją do nagrody O!Lśnienia w kategorii Serial.

Nakręciłaś serial internetowy, a potem wybuchła pandemia i kina zostały zamknięte. Jakbyś przewidziała, że na wiele miesięcy życie filmowe przeniesie się do sieci.

Miałam szczęście. Platformy streamingowe już wcześniej wydawały mi się przyszłością filmu. Niezależnie od tego, czy siedzimy w sali kinowej, czy przed ekranem w domu, najważniejsze, żeby to, co oglądamy, nas poruszało. Dowodem na to jest „Kontrola”. Zawsze marzyłam, żeby nakręcić romansidło. Bo ja też chodzę do kina, żeby się wzruszyć.

Ta kategoria wydaje się dziś staroświecka.

Tak, bo kojarzy się z kiczem i sentymentalizmem. A moim zdaniem nie ma nic złego w filmie, który wyciska łzy.

Twój serial trafia prosto w serce. Nie jest sentymentalny, ale ciepły, czuły, wrażliwy. Jak nie osunąć się w kicz?

Nigdy nie mówić o uczuciach wprost. Nie lubię, gdy w kinie ktoś deklaruje: „kocham cię”. W życiu każdy na to czeka, wiadomo, ale na ekranie staram się unikać dosłowności. Im bardziej naokoło, tym bardziej w sedno. Między słowami. W „Kontroli” bohaterki gadają o kawie, a tak naprawdę rozmawiają o tym, że po raz setny łamią sobie serce. Wszystko i tak widać w oczach.

Unikasz też koturnowości. Twoje dialogi brzmią jak rozmowy prawdziwych ludzi w prawdziwym życiu.

Może dlatego, że dialogi są dla mnie niejako ostatecznością. Jedną z podstawowych zasad w kinie i lekcją ze szkoły filmowej jest to, że wymiana zdań między bohaterami nie może być informacyjna. Większość akcji powinna rozgrywać się w obrazie, rozmowa jest tylko dopowiedzeniem.

Serial opowiada o uniwersalnych emocjach, jest umiejscowiony wszędzie i nigdzie. Polski kontekst nie jest tu bardzo wyraźny.

W kontynuacji będzie wyraźniejszy. Starałam się, żeby przekaz był uniwersalny, ale cieszy mnie, że 40 mln osób z całego świata zobaczyło serial nakręcony po polsku. Dla polskich widzów to chyba największe przeżycie, bo wreszcie oglądają siebie i swoje problemy we własnym języku. Czują, że Majka i Natalia „mają dramę” po polsku.

Jak kochają Polki i Polacy?

Dużo czujemy, ale nie zawsze potrafimy to wyrazić. Często wstydzimy się uczuć. Boimy się odsłonić. Dopiero uczymy się żyć w zgodzie ze sobą. Wciąż jest tabu terapii. Nie pozwalamy czuć ani sobie, ani innym. Najgorzej chyba mają mężczyźni, którym wciąż mówi się, że „chłopaki nie płaczą”. Wydaje mi się, że wiele zła, które się teraz dzieje w naszym kraju, właśnie z tego wynika.

Sama jesteś romantyczką?

Jestem totalną romantyczką. Zawsze mówię, co czuję. Czasami zbyt impulsywnie, ale lubię mieć poczucie, że wszystko zostało powiedziane. Podobni są ludzie, którymi się otaczam. Nie wiem, czy to pokoleniowe, pewnie raczej środowiskowe. Chociaż nie wiem, czy nie mówią raczej, co myślą, a nie co czują… Domeną młodości chyba zawsze jest to, żeby głośno krzyczeć, buntować się, walczyć. To widać teraz na ulicach.

Media społecznościowe pomagają się otworzyć?

Mogą pomóc, a mogą przeszkodzić. Ja na Tinderze, o dziwo, poznaję zazwyczaj wartościowe osoby, ale to chyba znowu moje szczęście. Tinder i Instagram w pandemii zmuszają do korespondencji, a to nas rozwija. W ogóle uważam, że wraz z rozwojem technologii nasza emocjonalność się rozwija.

Opowiadasz o miłości dwóch dziewczyn. Nakręciłaś serial z poczucia misji? Żeby „znormalizować” tęczową miłość?

W pierwszej kolejności chciałam zrobić serial o wielkiej miłości, ale byłam bardzo świadoma tego, jak ważny i potrzebny będzie akurat ten. Presja spoczywająca na osobach nieheteronormatywnych wciąż jest ogromna. To skandaliczne, że próbuje się komuś narzucać, kogo i jak może kochać. Mam świadomość, że „Kontrola” może być dla wielu osób pierwszym doświadczeniem reprezentacji miłości dwóch dziewczyn na polskim ekranie. To duża odpowiedzialność.

Gdy dorastałam, na ekranie w ogóle nie było reprezentacji.

To się nareszcie zmienia! Dzięki Bogu za HBO i Netfliksa. Dzieciaki dorastają ze świadomością, że można kochać, jak się chce. A nie tak, jak my, które dowiedziałyśmy się dopiero w późniejszym wieku, że osoby LGBTQ+ żyją obok nas.

Wierzę, że filmy kręci się po to, żeby ludzie nie czuli się sami – w trudnej miłości, w tożsamości płciowej, w problemach psychicznych. Mnie dodaje otuchy oglądanie na ekranie, że ktoś zrobił coś równie głupiego jak ja.

Miłość z „Kontroli” nie jest oczywista – Majka i Natalia wciąż się schodzą i rozchodzą, zdradzają, uciekają. We współczesnych związkach trudno o ostateczną deklarację?

Chciałam pokazać, że prawdziwa miłość wcale nie musi mieć happy endu. Mam dosyć schematu z komedii romantycznych z białą sukienką jako spełnieniem marzeń. To, że się nie udało, nie znaczy, że uczucie nie było wartościowe. Majka i Natalia nie potrafią się określić, ale wciąż się kochają. Wielu moich przyjaciół i widzów przeżywa takie niedookreślone historie.

Za co lubisz swoje bohaterki?

Za to, że potrzebują w życiu tylko siebie, czyli wszystkiego i niczego zarazem. Trudno mi o nich mówić, bo zupełnie nie mam do nich dystansu – jedna to ja, druga – ktoś z mojego życia.

„Kontrola” powstała początkowo jako etiuda studencka w Warszawskiej Szkole Filmowej. Formalne wykształcenie jest potrzebne?

Skończyłam studia licencjackie, piszę pracę, więc wciąż jestem studentką. Szkoła nie nauczy wrażliwości, ale warsztatu jak najbardziej. Na zajęciach nauczyłam się, jak panować nad ekipą, jak ustawić kamerę, jak poprowadzić aktorów. Nieważne, jak dobre ktoś ma pomysły, bez tych umiejętności film zwyczajnie nie powstanie.

Wykładowcy pozytywnie zareagowali na „Kontrolę”?

Tak. Po pierwszej projekcji etiudy kanclerz uczelni Maciej Ślesicki powiedział, że to „kawałek kina”. Serial podoba się większości, ale nie wszystkim. Nie można wpaść za mocno w strukturę szkoły, bo wtedy zaczniesz kręcić filmy, które podobają się nie tobie, a twoim wykładowcom.

Odczułaś kiedyś, że jako kobieta reżyserka jesteś traktowana pobłażliwie?

Nie, znowu miałam szczęście. W szkole chciałam być najlepsza, udało mi się zdobyć dobrą pozycję. A teraz stoi za mną „Kontrola” – projekt, który ludzie znają i lubią. Wiadomo, że czasami jakiś starszy mężczyzna nie słucha tego, co mówię, ale trudno, wtedy po prostu mówię głośniej i wyraźniej.

Po raz pierwszy w historii trzy kobiety nominowano za reżyserię do Złotych Globów. Nareszcie coś się zmienia.

Niesamowicie mnie to ucieszyło. Ich głos jest potrzebny. Od początku kina oglądaliśmy przede wszystkim historie opowiadane przez mężczyzn. Czas zmienić perspektywę, pokazać to, czego wcześniej nie widzieliśmy. Zwłaszcza że my, kobiety, jesteśmy obdarzone trochę inną wrażliwością, dostrzegamy inne rzeczy niż mężczyźni. Nie lubię generalizować, ale to często widać w filmach.

I nie mamy takiego wielkiego ego. Nie przychodzimy na plan, żeby coś innym i sobie udowodnić, tylko po to, żeby dobrze się razem czuć. Pamiętam filmik zza kulis „Lady Bird”, na którym Greta Gerwig po prostu świetnie się bawi. Nie cierpię, gdy ktoś krzyczy na planie. Ja nigdy nie miałam takiej potrzeby. Od krzyczenia jest kierownik planu.

Natasza Parzymies (Fot. Łukasz Kozak)

Reżyserki zmieniły też sposób pokazywania erotyki w kinie?

Ciało nie jest już traktowane przedmiotowo, a seks pokazywany jest w sposób mniej dosłowny, ciekawszy. W scenach erotycznych aktorkom i aktorom trzeba zapewnić bezpieczeństwo i komfort, co jest w dużej mierze domeną kobiet.

Jak przebiegają prace nad drugim sezonem „Kontroli”?

Staramy się sprawić, żeby drugi sezon był równie świeży jak pierwszy, co nie jest łatwe, bo oczekiwania wzrosły. Gdy kręciłam pierwszy odcinek pierwszego sezonu, liczyłam na 40 widzów, a nie 40 mln. Chcemy się rozwijać, nie zatracając naturalności. Pierwszy sezon robiliśmy po przyjacielsku, kameralnie, teraz formuła musi się zmienić. Świat się poszerza – pojawiają się chociażby rodzice niektórych bohaterów, historia rozbija się na wątki.

Wybierasz się wkrótce do kina?

W pierwszej kolejności pójdę do teatru! Kocham teatr, nie mogę się doczekać pierwszej popandemicznej wizyty. Marzę też, żeby znów zobaczyć musical. Przed pandemią, gdy tylko mogłam sobie na to pozwolić, jeździłam do Londynu na West End, mam też ogromny sentyment do warszawskiej Romy, która jako jedyny teatr w Polsce ma rozmach bliski broadwayowskiemu.

A co warto zobaczyć w walentynki?

Zawsze „Carol”, jeden z najlepszych filmów o miłości, „Moulin Rouge!” Baza Luhrmanna, jednego z moich ulubieńców, trylogię Richarda Linklatera „Przed wschodem słońca”, „Przed zachodem słońca” i „Przed północą”. Polecam też mój projekt dla Storytel – „Random” z Julią Wieniawą i Maciejem Musiałowskim o ludziach, którzy poznają się przez aplikację dobierającą pary na podstawie głosu. Pierwsze odcinki mają formę słuchowiska, dopiero gdy bohaterowie widzą się na żywo po raz pierwszy, dołącza obraz. Mamy film.

Jak ty spędzisz święto zakochanych?

Uwielbiam walentynki, ale w tym roku chciałabym o nich jak najszybciej zapomnieć, bo mam na świeżo złamane serce. Pewnie będę siedziała wygodnie na kanapie i o tym złamanym sercu pisała.

Ilustracja: Łukasz Aksamit

 

Anna Konieczyńska
Proszę czekać..
Zamknij