Znaleziono 0 artykułów
05.06.2020

Nazistki: potwory rodzaju żeńskiego

05.06.2020
(Fot. materiały prasowe)

James Wyllie w „Żonach nazistów” nie demonizuje „dam III Rzeszy”, choć bezapelacyjnie były potworami. Nie dopisuje im niczego, a raczej stara się odkryć motywacje. Ma w sobie konieczny dystans.

Jedyne, co zadziwia, to fakt, iż taka książka powstała dopiero teraz, przysypana tysiącami tomów opisujących nazizm. Wprawdzie kobiety są obecne w historii narodowego socjalizmu, lecz nigdy nie poświęcano im zbyt wiele miejsca. Jakby podążając tropem głupawego stereotypu: dla kobiety wystarczy świat zamknięty między kuchnią, kościołem i dziećmi (Küche, Kirche, Kinder). Tymczasem to kobiety wspierały największych zbrodniarzy, jakich kiedykolwiek wydała ludzkość, sypiały z nimi, rodziły im dzieci, prowadziły domy, dyskutowały o wojnie i o „światowym żydostwie”, tolerowały zdrady i wieloletnie kochanki, postulowały, by w imię dzietności społeczeństwa „wartościowi niemieccy mężczyźni” mogli mieć dwie żony, bywały ozdobą salonów oraz źródłem kłopotów.

Bo rzeczywiście, nazizm kobiet nie eksponował oraz ustawił ich fałszywą hierarchię. Formalnie najważniejszą kobietą hitlerowskich Niemiec była Gertrud Scholtz-Klink, obdarzona tytułem „przywódczyni kobiet Rzeszy” i szefowa Nazistowskiej Ligi Kobiet. Lecz nie bywała na bankietach politycznej i wojskowej wierchuszki, nie uczestniczyła w domowych spotkaniach i herbatkach urządzanych przez prawdziwe „damy III Rzeszy”. Urzędniczka jakich wiele, bez wpływów na politykę (co nie znaczy, że nie mogła niszczyć życia zwykłym ludziom) i znaczenia. Powód był prosty – Hitler jej po prostu nie znosił, a inne – bywało – uwielbiał.

(Fot. materiały prasowe)

Która więc z nich była naprawdę najważniejsza? Magda Goebbels, żona ministra propagandy, którego poślubiła za namową Hitlera i była najpewniej kochanką dyktatora? Została z nim do końca, gdy po samobójstwie herszta III Rzeszy otruła własne dzieci i razem z mężem również zażyła truciznę. Margarete Himmler, żona Heinricha Himmlera? W końcu rodziła mu dzieci, czytała razem z nim książki i tolerowała kochankę, matkę kolejnych dzieci arcyzbrodniarza. Dwie żony Hermanna Göringa – Szwedka Carin i Emmy – obie piękne i eleganckie, koneserki sztuki, którą z powodzeniem kradł w podbitych krajach Europy ich mąż, zaangażowane nazistki i przy okazji utracjuszki. Emmy już pod koniec wojny wydawała przyjęcia z kawiorem i szampanem, choć zwyczajnym Niemcom zmniejszano racje żywnościowe i nie mogli kupować nowych ubrań. Gerda Bormann, Ilse Hess, Lina Heydrich czy wreszcie Eva Braun, oficjalna kochanka, a finalnie żona Hitlera, której ciało spalono w tym samym leju po bombie, co zwłoki Führera? James Wyllie, autor książki „Żony nazistów”, nie rozstrzyga i nie ustawia ich w jednym szeregu. Lecz wie z pewnością: stały jak mur za mężami, przechowywały w domach dowody ich zbrodni (np. meble z ludzkich szczątków, siedzisko z miednicy, nogi krzesła z kości podudzi i stóp), pełniły role idealnych, wzorowych nazistowskich córek, żon i matek, dbających o karierę swoich mężczyzn i z tego powodu gotowych na wszystko, przy założeniu, że najważniejszym ich mężczyzną był Hitler.

Choć tego nie chciano, zapisały się na wielu stronach hitlerowskiej straszliwej historii. Bywały na terytoriach podbitych przez III Rzeszę, korzystały z pracy niewolniczej więźniów obozów koncentracyjnych, kazały podległym sobie SS-manom stosować tortury, a po wszystkim zajadały się owocami i warzywami rosnącymi na ludzkich popiołach. W zasadzie żadna z nich nie poniosła prawdziwej kary. Ilse Hess do końca życia walczyła o uwolnienie z więzienia Spandau Rudolfa Hessa, jednego z najbliższych ludzi Hitlera, którego końcem kariery był wzięty z sufitu pomysł: poleci do Anglii i wynegocjuje separatystyczny pokój przeciwko Stalinowi. Lina Heydrich, choć wiedziała, iż jej mąż był autorem „ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej”, po swoje ostatnie dni broniła jego pamięci i wspomagała organizację wspierającą Niemców z nazistowską przeszłością. Carin i Emmy ponoć tylko kradły, a nawet próbowały pomagać swoim żydowskim przyjaciołom. Lecz jeśli okazywało się to zbyt trudne, a zawsze tak było, zapominały o potrzebujących. Eva Braun, wpatrzona w Hitlera jak w Boga, przebierała się trzy razy dziennie i puszczała mimo uszu wieści o Dachau, Auschwitz, Treblince. Podobno czołowi naziści wydali sami sobie rozkaz, by przy kobietach nie rozmawiać o zbrodniach reżimu. Lecz w alkowie rozmawia się przecież o wszystkim.

(Fot. materiały prasowe)

Na tym polega największa zaleta książki Jamesa Wylliego. Nie demonizuje „dam III Rzeszy”, choć mógłby z łatwością, bo bezapelacyjnie były potworami. Nie dopisuje im nic, choć można, a raczej szpera, by odszukać motywacje. Ma w sobie konieczny w takich publikacjach dystans. Nie pastwi się nad rasistowskim antysemityzmem bohaterek, bo przecież to oczywiste jak oddychanie: żeby należeć do elity reżimu i sypiać w najważniejszych łóżkach (życie erotyczne Ilse i Rudolfa Hessów było ubogie jak wyschły strumień, za to Goebbels czy Bormann byli nienasyconymi erotomanami), trzeba było nienawidzić Żydów. Beznamiętnymi zdaniami opisuje, jak Lina Heydrich skarży się na niską wydajność pracy więźniów z koncentraków. Ogląda je szeroko otwartymi oczami. Podpatruje, podsłuchuje, otwiera sekretne szuflady. I podpowiada nam banalną prawdę: zazwyczaj potwór, również rodzaju żeńskiego, jest do bólu zwyczajny, nie do rozpoznania na ulicy, póki – uwaga – nie ma sprzyjających warunków, by ukazać całą prawdę o sobie.

James Wyllie, „Żony nazistów. Kobiety kochające zbrodniarzy”, z angielskiego przełożył Janusz Ochab, wydawnictwo Agora

Maria Fredro-Boniecka
Proszę czekać..
Zamknij