Znaleziono 0 artykułów
11.07.2019

Nie muszę postawić sobie pomnika

11.07.2019
(Fot. Luka Łukasiak)

W naszym cyklu o kobietach sukcesu w najbliższych tygodniach przedstawimy aktywistki, działaczki i rzeczniczki związane z kampanią „Organizacje społeczne. To działa”, która ma na celu szerzenie świadomości na temat skali zaangażowania NGO w życie społeczne. Nasza pierwsza bohaterka, Marta Gontarska z Towarzystwa Edukacji Antydyskryminacyjnej, zajmuje się odpowiedzialnością globalną – walczy o równouprawnienie, prawa dla uchodźców i lepsze jutro dla naszej planety.

Czym się zajmujesz w Towarzystwie Edukacji Antydyskryminacyjnej?

Jestem edukatorką, menedżerką i koordynatorką. Pracuję z nauczycielkami, które potem przekazują wiedzę swoim uczennicom i uczniom. I ze środowiskiem akademickim, żeby poszerzać  perspektywę jego członków. Wchodząc w te hermetyczne środowiska, próbuję przekształcić procesy uczenia się – pracować innymi metodami, na innych pojęciach, w innym trybie. Otwierać szkoły i uczelnie na różnorodność.

A czego dotyczy ta edukacja?

Ma prowadzić do zrozumienia, że wszystko jest ze sobą powiązane. Cały świat ma wpływ na to, że pijemy teraz razem kawę. „Zanim zjesz śniadanie, już zależysz od połowy świata” – mawiał Martin Luther King. Każdy nasz wybór jest częścią globalnego procesu, więc spoczywa na nas ogromna odpowiedzialność. Jeśli pracujemy w organizacjach społecznych, zwłaszcza w edukacji, musimy sobie jednak uświadomić, że przełom w świadomości nie nastąpi z dnia na dzień. Może przyjdzie dopiero w następnym pokoleniu. Ale każda, nawet najmniejsza zmiana motywuje do dalszego działania.

(Fot. Luka Łukasiak)
(Fot. Luka Łukasiak)

Jak przezwyciężyć potrzebę szybkich efektów?

Chyba nigdy takowej nie miałam, bo pracuję w organizacjach społecznych od zawsze. Od początku wiedziałam, że nie będzie łatwo. Ale widzę efekty w dłuższej perspektywie, szczególnie w pracy z nauczycielkami. Ostatnio jak Asia, Agnieszka, Gosia i Weronika, z którymi współpracuję, pojawiły się w kampanii internetowej #WięcejNiżPodstawa, to pomyślałam, że naprawdę warto i pracuję z najlepszymi. Te zmiany w małej skali – jednej szkoły, jednej klasy – już są dla mnie budujące. Kiedyś osiągniemy masę krytyczną i wydarzy się coś znacznie większego. Wierzę w tę zmianę.

Wiele osób dochowuje wierności jednej sprawie – prawom kobiet, działaniu na rzecz uchodźców, ochronie środowiska. Ty często zmieniasz projekty, nad którymi pracujesz.

To prawda, nie mam jednej organizacji, którą mogłabym nazwać moim dzieckiem. Nie muszę pozostawić po sobie pomnika. Podchodzę do tej pracy projektowo, działam na rzecz zmiany społecznej, która jest moim celem, czyli bardziej sprawiedliwy świat dla wszystkich. Gdy czuję, że wykonałam zadanie w jednym miejscu, ruszam dalej. Zwłaszcza że interesuje mnie wiele różnych strategii działania i widzę, jak one się zmieniają w czasie z uwagi na sytuację społeczną czy polityczną.

Nie wartościujesz swoich celów?

Moje główne cele pozostają niezmienne. Myślę raczej o tym, jakich narzędzi użyć do ich osiągania. Zaczęłam od rzecznictwa, czyli działania z politykami. Edukacją zajmuję się od sześciu lat, bo to daje mi większe poczucie wpływu. W obu tych obszarach sprawdza się umiejętność rozmowy. Właśnie sztuki dialogu uczę też innych, pracując metodą filozofii z dziećmi, młodzieżą i społecznościami. Dyskusja to ważna umiejętność społeczna. W szkole się jej nie uczy, a w konsekwencji w dorosłym życiu ani nie potrafimy zawalczyć o siebie i swoje zdanie, ani usłyszeć głosu innych. Dialog to też moja strategia zarządzania w miejscu pracy.

Na czym ta strategia polega?

Wierzę w ludzi i ich potencjał. Wiem, że sama daleko nie zajdę, bo nie znam się na wszystkim. Daję mojemu zespołowi możliwość  uczestnictwa w procesie decyzyjnym i dużo wolności. Wszystko jest u nas przegadywane i można się ze mną nie zgodzić. Choć nie oznacza to, że zawsze uwzględniam wszystkie racje. To mój sposób na większe zaangażowanie ludzi w projekty, nad którymi pracujemy.

A jak uczyć dialogu w czasach ogromnej polaryzacji poglądów?

Będzie nam łatwiej, gdy wyjdziemy z założenia, że wcale nie musimy wszystkich przekonać do naszych poglądów. Zakładam zawsze, że druga strona może nie kupić tego, co ja mówię. Jasne, że chciałabym, żeby wszyscy byli globalnie odpowiedzialni – jeździli na rowerze, jedli sezonowo, nie latali samolotem, segregowali śmieci i nie używali słomek. Ale wiem, że to niemożliwe. A uważnie słuchając, otwieram się na inne racje, ale też potrafię lepiej dobrać kontrargumenty w dyskusji. I nie boję się przyznać do tego, że czasami zmieniam zdanie.

To w Polsce rzadkość. Zazwyczaj uznajemy zmianę zdania za zdradę poglądów, słabość, niekonsekwencję.

I to nam szkodzi. Jestem wobec siebie uczciwa. Gdy patrzę na moje pierwsze materiały edukacyjne, wiem, że bym ich teraz nauczycielom nie poleciła. Bo moja perspektywa się zmieniła. Bo jesteśmy teraz wszyscy w innym miejscu.

I zyskałaś wiedzę?

Zyskałam większe rozeznanie w temacie, widzę znacznie więcej połączeń. Żeby wiedzieć więcej, ale przede wszystkim otwierać się na nowe perspektywy, poszłam teraz na studia doktoranckie z nauk pedagogicznych.

Praca, aktywizm, studia. Nie miewasz potrzeby samotności, będąc bezustannie w otoczeniu ludzi?

Pracuję nad work-life balance. Wczoraj całe popołudnie spędziłam na lekturze w hamaku nad rzeką, nie odzywając się do nikogo oprócz mojego partnera, leżącego w hamaku obok. Ale ludzie mnie napędzają. I zmiany miejsca – mieszkam pod Warszawą, pracuję w mieście, studiuję we Wrocławiu. Umiejętność ekspresowego pakowania walizki opanowałam do perfekcji.

(Fot. Luka Łukasiak)

Jak się żyje z aktywistką?

Niełatwo. Ale dla drugiej strony to może być inspirujące, bo żyję tym, co robię. Wypalenie aktywistom zdarza się chyba rzadziej, ale też mówimy o tym więcej. Mój partner, z którym jestem od 11 lat, pracuje w kulturze na poziomie samorządowym. To on mówi mi: „Stop, teraz jedziemy na wakacje bez komputera”. Dba o to, żebym nie zatraciła się w pracy. I udaje mi się to. Co roku wyjeżdżamy na trzytygodniowy urlop.

Wydaje mi się, że ludzie z ogromnymi kompetencjami coraz chętniej wybierają organizacje społeczne, mimo że w korporacji mogliby zarobić wielokrotnie więcej.

Kiedyś przyszedł do Instytutu Globalnej Odpowiedzialności prezes banku na taki „ekspercki wolontariat”, bo chciał nam pomóc w zrozumieniu zawiłości globalnych systemów podatkowych… Ja sama często słyszę, że z moim doświadczeniem w korporacji zarobiłabym o jedno zero więcej. Ale ja tego nie robię dla zer. Wiem, że można dobrze żyć bez wielkich pieniędzy. Jeździć rowerem nad rzekę pod Warszawę, a nie lecieć samolotem na koniec świata. To nie samoograniczenie, tylko zdrowy rozsądek w obliczu kryzysu klimatycznego. Ważniejsze jest dla mnie to, że potrafię sobie wygospodarować coraz więcej czasu na to, co lubię, niż to, gdzie i za ile ten czas spędzam. Nie mówiąc już o tym, że działanie społeczne daje to, co bezcenne, czyli poczucie sensu. Robię rzeczy spójne ze mną, a to ma większą wartość niż pieniądze. Bycie w zgodzie ze sobą czyni mnie wiarygodną.

Zawsze byłaś taką pragmatyczną idealistką?

Chyba zawsze chciałam robić coś inaczej niż wszyscy. Jako dziecko nie poszłam do harcerstwa, bo nie spodobały mi się mundurki. Potem jako nastolatka trafiłam do Komuny Otwock – anarchistycznej lokalnej grupy. Później byłam wolontariuszką w organizacji kobiecej. Moją tożsamość zbudowały też małe miasteczka. Lubię klimat Otwocka i Sulejówka, gdzie mam swój bazar, na którym pani pamięta, że rzodkiewkę biorę z liśćmi, bo robię z nich pesto. Powroty komunikacją miejską też dają mi do myślenia. Ostatnio w SKM siedziałam z tęczą na plecaku obok pana, który miał na nogawce napis „Śmierć wrogom ojczyzny”. Byliśmy z innej bajki, ale w jednym miejscu i czasie. To lekcja, żeby nie demonizować ludzi o innych poglądach. Przecież właśnie język pogardy doprowadził nas do dzisiejszego rozłamu.

Jeśli chcesz działać na rzecz dialogu, mogłaś iść do polityki.

Ale ja nie mam potrzeby władzy, a w organizacjach społecznych mam poczucie wpływu, bo to naprawdę działa. Pewnie dlatego też nie założyłam własnej organizacji, chociaż mam ku temu wystarczające doświadczenie.

Lubisz swoje życie?

Tak, chociaż żyję inaczej niż wiele moich rówieśniczek. Nie biorę ślubu, nie planuję dzieci, nie chcę budować domu. To moje świadome decyzje. Uzasadnione zwłaszcza teraz, w obliczu kryzysu klimatycznego. Wciąż muszę się z nich tłumaczyć. Usprawiedliwiać przed innymi kobietami, które uważają, że mogłabym mniej pracować, zatrzymać się, założyć rodzinę. Staram się być za to najlepszą ciocią na świecie. Po szalonej zabawie mogę jednak zawsze zamknąć za sobą drzwi. I być we własnej przestrzeni, w której rodzą się nowe pomysły na działanie. Dużo jeszcze pozostało do zrobienia.

Od 1989 liczba organizacji społecznych zwiększyła się z sześciuset do ponad 140 tysięcy.  Każdego roku z ich wsparcia korzystają miliony osób: dzieci, młodzieży, dorosłych i seniorów. Największe festiwale – muzyczne, filmowe i teatralne – istnieją dzięki organizacjom społecznym. Prowadzą one też 99 proc. klubów sportowych w Polsce. Fundacje i stowarzyszenia są odpowiedzialne za 10 proc. wszystkich polskich szkół podstawowych i gimnazjów. To organizacje społeczne przyczyniły się do uratowania Doliny Rospudy i powstrzymały wycinkę puszczy Białowieskiej. W organizacjach działają cztery miliony osób. Kilkadziesiąt organizacji społecznych połączyło teraz siły, by pokazać, jaki mają wpływ na życie każdego i każdej z nas. Efektem tej współpracy jest ogólnopolska kampania „Organizacje społeczne. To działa”.

Anna Konieczyńska
Proszę czekać..
Zamknij