Znaleziono 0 artykułów
25.06.2018

Nie wbrew mężowi. 50 lat klasycznych damskich spodni

25.06.2018
Katherine Hepburn w 1936 roku (Fot. Bettmann, Getty Images)

Funkcjonalne, lecz nieestetyczne. Na nieliczne okazje za miasto. Tylko dla młodych, szczupłych i za zgodą małżonka. Akceptacja dla damskich spodni trwała długo i szła mozolnie. Dopiero pół wieku temu Yves Saint Laurent uczynił z damskich spodni strój klasyczny. Jego przeciwniczkami, zazwyczaj, były same kobiety.

W atelier Yvesa Saint Laurenta latami opowiadano sobie historyjkę. Otóż w 1968 roku do restauracji w Nowym Jorku przyszła kobieta w tunice i spodniach z jego metką. Kierownictwo nie pozwoliło jej jednak wejść. Poszła więc do toalety i po kilku minutach wróciła w minispódniczce. – Zapraszamy – usłyszała. Bohaterką tej opowieści z restauracji „La Cote Basque” mieniła się Sao Schlumberger, amerykańska socialite portugalskiego pochodzenia. Ale przyznawały się do niej także inne klientki. Ba, w tym samym Nowym Jorku już trzy lata wcześniej, rzekomo z tego samego powodu, nie wpuszczono do restauracji Brigitte Bardot. Możliwe więc, że ówczesny, osobliwy dress code eleganckich wyszynków to miejska legenda. Z pewnością jednak spodnie aż do końca lat 60. wzbudzały kontrowersje.

Dziwne, bo wydawało się, że po II wojnie światowej, gdy kobiety przejęły „męskie” zajęcia, zakładając przy okazji elementy garderoby swoich mężów czy braci wysłanych na front, damskie spodnie zyskają ogólną akceptację. Zbyt chyba jednak tęskniono za „starymi, dobrymi czasami”. Spodnie u kobiet nader silnie przypominały wojenną nędzę i traumę, by zostały przyjęte z radością – czego bezpośrednim dowodem była euforia na widok debiutanckiej kolekcji zbytkownych sukien Christiana Diora z 1947 roku.

Satynowa, plisowana sukienka Diora z 1947 roku (Fot.  Erwin Blumenfeld, Getty Images)
Brigitte Bardot (Fot. Bettmann, Getty Images)

W latach 40. w Polsce spodnie były wyłącznie przedmiotem drwin. W piśmie „Moda i życie praktyczne” z 1946 roku jeden z felietonistów opisywał dansing w Brukseli słowami „pierwszorzędna heca, jak Boga kocham! On w spódnicy, a ona w spodniach!”. Spodnie autor tekstu dopuszczał jedynie w podróży, podczas „wędrówek po gruzach zrujnowanych miast” albo przy pracy w fabryce.

Nie lepiej było w kolejnej dekadzie. Jak w książce „To nie są moje wielbłądy. O modzie w PRL” pisze Aleksandra Boćkowska, gdy Krystyna Buczkowska, późniejsza projektantka, przyjechała na studia do Łodzi w upolowanych na bazarze czerwonych spodniach, ludzie na ulicy na nią pluli. Spodnie można było nosić w kopalni, w kombinatach przemysłowych, względnie w polu. Ale widok spodni u urzędniczki, nauczycielki, gospodyni czy w ogóle u kobiety, którą dziś nazwalibyśmy przedstawicielką klasy średniej? Wykluczone.

Marlena Dietrich w 1930 roku (Fot. Hulton Deutsch, Getty Images)

I mimo że kobiety nosiły spodnie zarówno w niedawnych przecież latach 30. (patrz Marlena Dietrich czy Katherine Hepburn), jak i pod koniec XIX wieku, by wspomnieć Sarah Bernardt czy George Sand, aż do lat 60. sukienki i spódnice pozostawały jedynym pożądanym społecznie i aprobowanym strojem damskim.

Wtedy jednak zaczęło się coś zmieniać. W 1964 roku telewizja francuska zorganizowała, na przykład, debatę Andre Courregesa i Pierre’a Cardina, wówczas – wielkich gwiazd paryskiej mody. Pierwszy prawił, że kobieta kwiat przestała istnieć, a dziś jest kobietą dnia codziennego, zatem spodnie są koniecznością. – Pan nie zna kobiet! – atakował Cardina. Ten zaś odpierał, że „kobieta zawsze pozostanie kobietą”: tajemniczą i wyrafinowaną. I dodawał, że nigdy „nie marznie się, gdy chce się ładnie wyglądać”, zaś spodnie są „funkcjonalne, lecz nieestetyczne”.

"Vogue", 1954 rok (fot. Getty Images)
Spodnie typu palazzo w "Vogue'u" z 1939 roku / Fot. Peter Nyholm, Getty Images

W Polsce lat 60. damskim spodniom przyglądano się z ciekawością i z pobłażliwością. Trochę jak psotnemu dziecku, którego dokazywanie okazjonalnie bywa zabawne. W 1961 roku „Zwierciadło” pisało, że spodnie są „modne przez cały okrągły rok, służą na wycieczki, na motocykl, nad jeziorami, w górach czy nad morzem – w takim samym stopniu”. Co więcej, stają się strojem domowym, noszonym zamiast zwykłego i „przeważnie nieświeżego” (sic!) szlafroka. I że „nie tylko krawiec-spodniarz potrafi je uszyć”. Jednak tak, jak nawet najsłodsze pacholęce psikusy można tolerować tylko do czasu, tak surowo karcona powinna być każda przesada w noszeniu damskich spodni. „Szorty i spodnie są modne i wygodne, owszem. Na wakacjach nawet szykowne. Ale nie dla wszystkich. Przestają być użyteczne, jeśli ja wyglądam w nich karykaturalnie” – pisała w „Zwierciadle” redaktorka mody ukrywająca się pod balzakowskim pseudonimem Kuzynka Bietka. I dodawała: „noś sukienki!”.

W latach 60. spodnie, zdaniem dziennikarek mody, mogły już nosić urzędniczki czy nauczycielki, byle na wakacjach, z dala od miasta, jego powagi i splendoru. Spodnie z płótna, zestawione z bolerkiem, mogły być kostiumem na „wodną wycieczkę”, a założone do swetra – niezobowiązującym strojem plenerowym. Niezmiennie jednak w spodnich można było pokazywać się wyłącznie za dnia. Kiedy w 1967 roku Moda Polska lansowała podróżny zestaw składający się z marynarki, krawata i spodni z welwetu, na lipcowe wieczory czasopisma polecały „suknie w kolorach słońca i przyrody”.

"Vogue", 1939 rok (Fot. Toni Frissell, Getty Images)

Warto przy tym pamiętać, że mówmy o czasach, gdy magazyny przygotowując czytelniczki do urlopu, radziły: „na zupełnie szałowe wyjścia podkreślamy rzęsy brązowym, bądź zielonym tuszem, a na powieki kładziemy cień w kolorze naszych tęczówek”. Czasy te jednak szybko się zmieniły.

Nastał 1968 rok. Yves Saint Laurent przedstawił wówczas swoje wersje dziennego i wieczorowego garnituru dla kobiet oraz strój safari, oczywiście ze spodniami. Efekt? „Saint Laurent zrewolucjonizował wówczas podejście do tego, co określano mianem odpowiedniego stroju na ulicę dla kobiet” – czytamy u Marnie Fogg w „Fashion. The Whole Story”.

Oczywiście damskie spodnie pojawiały się już wcześniej, także u samego Saint Laurenta, który w 1966 roku wywołał sensację swoim Le Smoking, damskim, cokolwiek teatralnym smokingiem. Nikt jednak wcześniej nie proponował ich na każdą okazję. „Zmienił się duch mody. Przewodzi Saint Laurent, najmłodszy z krawców. To on nadal ton, rozmach i formę nowej modzie. Jesteśmy przekonani, że spodnium dzienne i wieczorowe mogą być noszone przez większość kobiet. Uważamy, że ta zmiana jest równie istotna jak sukienka worek Balenciagi czy New Look Diora” – pisała w 1968 roku Helene Lazareff, legendarna krytyczka i redaktorka francuskiego „Elle”.  Projektant ze spodni, wciąż jeszcze traktowanych jak ubranie sportowe, uczynił strój klasyczny.

Trzyczęściowy garnitur YSL z 1967 roku (Fot. Hulton Deutsch , Getty Images)
Garnitur projektu Yves Saint Laurenta z 1967 roku (Fot. STAFF, East News)

Damskim spodniom sprzyjały jednak okoliczności. W mniejszym stopniu – coraz większa wśród kobiet popularność sportu, w tym jazdy na rowerze. W większym – dostępność ubrań. Moda bowiem stawała się coraz tańsza, a projektanci – w czym Saint Laurent był zresztą pionierem – zaczęli tworzyć pierwsze kolekcje pret-a-porter. W biografii „Yves Saint Laurent” Laurence Benaim wspomina, że 26 września 1968 roku, w dniu otwarcia nowojorskiego salonu projektanta przy Madison Avenue, na ulicy utworzyła się długa kolejka. Bestsellerem, co łatwe do przewidzenia, okazały się spodnie (city pants) szyte na wzór modeli z haute couture, ale sprzedawane za dziesięciokrotnie niższą cenę. W stopniu fundamentalnym zaś, swoją popularność damskie spodnie zawdzięczają słynnym protestom 1968 roku.

Wstrząsnęły całym światem i ujawniły głęboki kryzys społeczny. W USA walczono o prawa człowieka oraz o zakończenie wojny w Wietnamie. Studenckie protesty w Paryżu, które szybko przerodziły się w strajk generalny niemal 10 milionów obywateli, miały na celowniku kapitalizm i imperializm. A skutkowały reformami kulturalnymi i społecznymi. Wspólnym pokłosiem protestów amerykańskich i francuskich była też rewolucja seksualna, ruchy feministyczne, pacyfistyczne i ekologiczne. Noszenie spodni po wydarzeniach ’68 stało się więc powszechnym wyrazem sprzeciwu wobec tradycjonalizmu i mieszczańskiej kołtunerii, ale też oznaką indywidualizmu i wolności.

Diana Ross w aksamitnych spodniach YSL, 1968 rok (Fot. Jack Robinson, Getty Images)

W Europie Wschodniej protesty miały zgoła odmienne, ponure reperkusje. Te belgradzkie skończyły się aresztowaniami i zwolnieniem sprzyjających studentom profesorów w pracy, praskie – krwawą inwazją na Czechosłowację, warszawski marzec zaś, oprócz wzmożonych represji i inwigilacji przez SB, wyrzuceniem kilkunastu tysięcy osób pochodzenia żydowskiego z kraju, najbardziej haniebnym epizodem w powojennej historii naszego państwa. Moda jednak (niemal) zawsze szła od Zachodu na Wschód; siłą rzeczy kraje komunistyczne musiały w końcu ulec także damskim spodniom.

Nie miały jednak łatwo. W 1968 roku, kiedy spodnie, śladem paryskich krawców, zaczęła lansować Moda Polska, „Kobieta i Życie” zrobiła sondę wśród obu płci: co myślą o damskich spodniach. Mężczyźni przed trzydziestką przyznali, że akceptują je bez zastrzeżeń. Ci po trzydziestce uznali jednak, że „odbiera im się w ten sposób przyjemność patrzenia na ładne nogi”. Nie dotyczyło to jednak ich własnych żon. Jak przytacza w swojej książce Boćkowska, tylko co drugi pan zezwoliłby małżonce na taką ekstrawagancję. Kobiety były jeszcze bardziej konserwatywne. Większość odpowiedziała, że taki strój do biura czy „na wyjście” jest wykluczony. Pytane, w jakich okolicznościach powinny zrezygnować z noszenia spodni, odpowiadały zgodnie: „jeśli mężczyzna tego nie aprobuje”. Redakcja podsumowała, że spodnie, owszem, można nosić, ale „nie na każdą okazję, nie na każdą figurę, nie wbrew mężowi”.

Księżniczka Ira von Furstenberg w spodniach Ungaro, 1967 rok (Fot. Henry Clarke, Getty Images)

Teorię, jakoby do spodni należało mieć wyłącznie idealną (czytaj: szczupłą) sylwetkę, polskie magazyny lansowały do końca lat 60. W przeciwieństwie do zachodnich. „Time” w 1968 roku zauważył, na przykład, że Sant Laurent zaproponował kobietom nowoczesny strój, który „w odróżnieniu od mini czy spódnico-spodenek nie jest przeznaczony wyłącznie dla nastolatek”. Wspomniana Helene Lazareff uważała, że w spodnium każda kobieta wygląda dobrze, bez względu na tuszę czy wzrost. U nas, Kuzynka Bietka w „Zwierciadle” pisała zaś, że „spodnie marynarskie są dla kobiet młodych, wysokich i odważnych”. Kiedy indziej klarowała, że „kiedy przyjdą mroźne dni i marznie się od dołu” spodnie istotnie są praktycznym i „rzeczywiście funkcjonalnym” rozwiązaniem, ale tylko „dla kobiety młodej i zgrabnej (spodnie bardzo podkreślają obwód w biodrach)”. Trudno się jednak temu dziwić, skoro jeszcze w 1969 roku w Polsce badania statystyczne dotyczące typów odzieży w „grupach asortymentowych odzieży damskiej” w ogóle nie uwzględniały spodni.

Zbliżające się lata 70. pokazały, jak bardzo się mylono. Paradoksalnie, obowiązujący we Francji od 1799 roku zakaz noszenia spodni przez kobiety bez uprzedniej zgody policji, mimo że przez ponad wiek był martwy, zniesiono zaledwie pięć lat temu.

 

 

Michał Zaczyński
Proszę czekać..
Zamknij