Znaleziono 0 artykułów
19.11.2020

Niksen – holenderska sztuka nierobienia niczego

19.11.2020
(Fot. Getty Images)

Czy wiecie, jak ważne jest to, by co jakiś czas wykroić sobie z codzienności chwilę na nicnierobienie? Niby ciągle mówią o tym psychologowie i coache, ale teraz mamy to czarno na białym: Agnieszka Drotkiewicz rozmawia o niezbędności lenistwa z Olgą Mecking, autorką książki o tajemniczym pojęciu „niksen”.

Agnieszka Drotkiewicz: Jakiś czas temu umówiłam się z przyjaciółką w kawiarni. Gdy byłam już na miejscu, napisała, że spóźni się pół godziny. Nie mam w telefonie dostępu do internetu, nie miałam ze sobą żadnej książki, więc okazało się, że mam ten czas tylko dla siebie. To było jak małe wakacje, byłam zaskoczona tym, jak mnie to zregenerowało. Czy doświadczyłam w ten sposób niksen, czyli holenderskiej sztuki nierobienia niczego, o której napisałaś książkę?

Olga Mecking: Tak! Niksen to przerwa w obowiązkach, w pracy, wyspa odpoczynku w morzu bodźców. Jeśli pozwalamy sobie odpocząć, dajemy sobie prawo do przerwy, do bycia nieaktywnym, do snucia fantazji – zyskujemy bardzo dużo. To dlatego poczułaś się zregenerowana. Niksen jest jedną z form dbania o siebie. Dodatkowo zmieniłaś otoczenie – to kolejny ważny aspekt nierobienia niczego. Łatwiej się nam odłączyć w miejscach, za które nie czujemy się odpowiedzialni, jak pociąg, park, kawiarnia. W przeciwieństwie do domu nie czekają tam na nas pranie, naczynia do pozmywania etc. To może brzmieć banalnie, ale jest bardzo ważne: w domu trudniej naszym myślom poszybować daleko. A ja jestem wielką zwolenniczką robienia rzeczy, które działają!

Olga Mecking (Fot. arch. prywatne)

W niksen ważne jest odłączenie od bodźców – ono daje przestrzeń na spotkanie z samym sobą. To może być niewygodne, ale wydaje mi się konieczne, szczególnie w zawodach twórczych. Powiedziałabym, że niksen jest jak passe-partout, dzięki któremu lepiej widzimy obraz.

Często wydaje się nam, że nic nie robimy, kiedy prokrastynujemy, siedzimy na Facebooku, oglądamy seriale. Ale to nie jest niksen – do niego potrzebujemy wolnej przestrzeni. Ostatnio czytałam o przestrzeni negatywnej: żeby zobaczyć to, co jest, potrzebujemy tła. Wydaje się, że tło to pustka, ale tak nie jest. Być może niksen jest tą przestrzenią negatywną? Ujmując to praktycznie – bardzo dobrą rzeczą jest pozostawianie w swoim kalendarzu pustych przestrzeni, niezapełnianie każdego kwadransa. Odcięcie się od bodźców jest ważne w procesie twórczym, żeby usłyszeć siebie. Do mnie najlepsze pomysły na artykuły przychodzą wtedy, kiedy siedzę na kanapie albo kiedy jadę autobusem i patrzę za okno.

W maju 2019 roku „New York Times” opublikował Twój artykuł zatytułowany „Case of Doing Nothing”, który w ciągu kilku dni został udostępniony prawie 150 tysięcy razy. Od tego artykułu zaczęła się Twoja książka. Czy pamiętasz, w jakich okolicznościach wpadłaś na pomysł, by go napisać?

Chętnie robię zakupy w sklepie EkoPlaza ze zdrową żywnością. Za każde wydane 5 euro dostaje się tam naklejkę i gdy już ich trochę uzbierasz, dostajesz prezent. W mojej paczce obok organicznych czekoladek i przypraw znalazł się magazyn „Gezond Nu” (Zdrowie teraz), a w nim artykuł zatytułowany „Niksen to nowe mindfulness”. Pomyślałam, że muszę o tym napisać.

Urodziłaś się w Warszawie, część dzieciństwa spędziłaś w Niemczech. Skończyłaś germanistykę, wyszłaś za mąż Niemca, mieszkacie z trójką dzieci w Holandii, w Hadze. Jak wyglądała Twoja droga do pisania po angielsku? 

W 2011 roku, gdy mieszkaliśmy jeszcze w Delft, moja (wówczas dwuletnia) córka dostała ataku szału pod żłobkiem, bo uparła się, żeby iść na piechotę do domu, na co ja nie miałam siły. Jakaś pani zadzwoniła na policję. To mną wstrząsnęło i zaczęłam pisać bloga „The European Mama”. Początkowo: po angielsku, niemiecku i po polsku, potem tylko po angielsku. Z czasem miałam coraz więcej pomysłów. Zdopingowana przez grupę amerykańskich pisarzy i dziennikarzy na Facebooku, którzy pisali do gazet i magazynów, sama zaczęłam publikować w prasie.

Od 22 października trwają w Polsce protesty przeciwko zaostrzeniu i tak niezwykle surowego prawa do aborcji. Wiele gazet na świecie pisało o naszych protestach, a ty stwierdziłaś na Facebooku, że to cię bardzo cieszy, ale żałujesz, że zwykle piszą o nas native speakerzy. 

Podobne artykułyMedytacja, czyli potęga spokojuBasia CzyżewskaSzkoda, że tak mało piszemy o sobie same. I przyszło mi do głowy, żeby spróbować to choć trochę zmienić. Mam doświadczenie: pisałam dla „New York Times’a”, „Washington Post”, CNN, „Time Magazine” i wielu innych. Książkę o niksen też napisałam po angielsku, choć ukaże się w piętnastu różnych językach. Zachęcam więc Polki, które chcą pisać po angielsku, do kontaktu ze mną, spróbuję doradzić! Angielskiego nie trzeba się bać, a praca czyni mistrza. Ja doszłam tam, gdzie jestem, własną pracą, ale też dzięki osobom, które mi pomagały i nadal pomagają. Ludzie myślą, że pisanie jest czynnością samotną. A tu niespodzianka. Bo nie jest.

(Fot. Getty Images)

Wracając do niksen, powstrzymanie się od działania jest trudne także z tego powodu, że działanie daje nam szybką satysfakcję, strzał dopaminy, szczególnie w zawodach związanych z decyzyjnością, z ego. To jest przyjemne, można się od tego uzależnić.

Tak, ale nie każda praca tak działa. Poza tym dzięki niksen jesteśmy często w stanie podjąć lepsze decyzje, trafniej ustalić priorytety – tym samym zwiększa się nasza efektywność. Warto jest zrobić coś zupełnie niezwiązanego z twoim zadaniem, aby wykonać je lepiej. Nie wszystkie decyzje muszą być podejmowane szybko. Dlatego w redakcjach gazet są czasem pokoje gier, klocki lego etc. To bardzo sprzyja niksen. Powiedziałaś, że uzależniamy się od pracy, ale uzależniamy się też od wydarzeń, bodźców. Tymczasem bardzo ciekawa artystka i pisarka, Jenny Odell, sformułowała określenie „the necessity of missing out” [konieczność pomijania lub bycia pominiętym – przyp. red.]. To bardzo rozsądna odpowiedź na „fear of missing out”, lęk przed wypadnięciem z obiegu. Spotkałam się też z pojęciem „joy of missing out”, czyli z radością z tego płynącą. Czasami naprawdę przyjemnie jest nie musieć gdzieś być, czegoś robić.

Podkreślasz w książce swoją nieufność do trendów wellness. Uważasz, że jest to jedna z oznak zrzucania odpowiedzialności za zdrowie fizyczne i psychiczne na jednostkę: „Bądźcie tak zdyscyplinowani i tak dbajcie o siebie, żebyśmy my jako państwo nie mieli z wami kłopotów”.

Podobne artykułyEllie Goulding: Błogi spokójAnna KonieczyńskaWiększość książek o wellness piszą Amerykanie. W Ameryce panuje neoliberalne przekonanie, częściowo wywodzące się z protestantyzmu, że sama jesteś odpowiedzialna za swoje szczęście, zdrowie, samopoczucie. Jeżeli więc jesteś nieszczęśliwa czy chora, to znaczy, że nawaliłaś. W Stanach, jak wszyscy wiemy, problemem jest dostęp do opieki medycznej, pomocy w opiece nad dziećmi. Uważam, że jest to straszna rzeczywistość i że jako ludzkość powinniśmy iść w kierunku rozwiązań, jakie oferują państwa opiekuńcze takie jak Holandia czy kraje skandynawskie, gdzie odpowiedzialnością społeczeństwa jest to, by każdy czuł się w nim dobrze. 

Co o dzisiejszym świecie mówi wielka popularność niksen i twojej książki?

Myślę, że ludzie mają dosyć reżimów wellness, które każą im robić więcej, szybciej, lepiej – wciąż dążyć do samodoskonalenia. Niksen pozwala poczuć się w porządku takimi, jakimi jesteśmy. Co jeszcze? Pojęcia z innych kultur, takie jak „hygge” czy „lagom”, pomagają nazwać uczucia, które znamy, ale nie umiemy o nich mówić, bo nie mamy na nie określeń. Nawiasem mówiąc, fajnie byłoby mieć międzynarodowy słownik różnych stanów i emocji. Być może najważniejszym z powodów popularności niksen jest to, że praca pochłania tak wielką część naszego życia, oraz to, że potrzebujemy zastanowić się, jak ją definiujemy. Często mamy zbyt duże oczekiwania, a przecież sukcesem może być zarówno to, że wydamy książkę, jak i to, że z powodzeniem opiekujemy się dzieckiem czy kimś chorym. Pandemia pokazuje nam zresztą, że wcale nie te najlepiej opłacane zawody są najważniejsze dla naszego przetrwania.

(Fot. materiały prasowe)

Pielęgniarki, kurierzy, pracownicy sklepów – linia frontu. Na okładce lipcowego brytyjskiego „Vogue’a” była Anisa Omar, która pracuje w supermarkecie Waitrose. 

Bardzo wymowne!

Niksen to także uwolnienie od celowości – ćwiczysz, bo to sprawia przyjemność, a nie po to, by schudnąć. Gotujesz, bo chcesz wypróbować przepis na zapiekane pomidory, a nie dlatego, że musisz zrobić kolację. Piszesz, bo lubisz, a nie dlatego, że masz deadline na artykuł. Mam wrażenie, że aby to było możliwe, potrzebny jest nam dochód podstawowy, o którym pisze cytowany przez ciebie Rutger Bregman, autor „Utopii dla realistów”.

Fajnie byłoby mieć dochód podstawowy, ale niksen można praktykować i bez niego, choćby przez parę minut dziennie, naprawdę! Wyplątanie się z zadaniowości choćby na chwilę pomaga czerpać przyjemność z życia.

Kilka lat temu świat obiegł wywiad, w którym premier Nowej Zelandii Jacinda Ardern powiedziała, że wzrost gospodarczy nie musi być priorytetem, że są też inne wartości. Co wspólnego może mieć z tym niksen?

Wiele z naszych problemów wzięło się z tego, że przesadziliśmy z byciem produktywnym. Z niszczeniem środowiska dla zysku. Nicnierobienie mogłoby pozwolić na przerwanie tego cyklu, zwolnienie pędu, zastanowienie się nad tym, co ważne. Poza tym niksen pozwala na kreatywność, kształtowanie się nowych pomysłów. Potrzebujemy czegoś nowego, potrzebujemy kreatywnych rozwiązań. A one rzadko przychodzą do głowy, gdy mamy w niej tylko kołowrót myśli.

Agnieszka Drotkiewicz
Proszę czekać..
Zamknij