Znaleziono 0 artykułów
24.03.2023

To, że zarabiam więcej niż mój partner, rodzi problemy w związku

24.03.2023
Kadr z filmu „Narzeczony mimo woli” (Fot. East News)

Nie stać mnie na takie życie – mówi wieloletni partner Agaty. Gdy ona pnie się po szczeblach kariery, jej młodszy o kilka lat chłopak szuka siebie. Dysproporcja zarobków zachwiała równowagę w ich związku. Czy relacja przetrwa? 

Zaczęło się od różnicy wieku. Aleksander jest ode mnie młodszy o cztery lata. Dojrzały, ale w innym momencie życia zawodowego, a w konsekwencji, z innymi możliwościami zarobkowymi. Gdy ja – zaraz po trzydziestce – osiągnęłam stabilizację w korporacji, on dopiero zastanawiał się, w jakim kierunku chce zmierzać po studiach. A kiedy kilka lat później awansowałam na kierownicze stanowisko, on odnalazł się jako freelancer, który dopiero zaczyna budować swoją markę. Różnica w naszych dochodach stale rosła. Z małej rysy na związku, której staraliśmy się nie dostrzegać, zrobiła się prawdziwa przepaść. 

Ani sugar daddy, ani sugar mommy

Nigdy nie interesowali mnie starsi mężczyźni – nie szukałam w partnerze opiekuna ani ojca, pewnie dlatego że mój biologiczny tata był despotyczny, a pieniądze traktował jako narzędzie do utwierdzania swojej władzy. Od dziecka byłam uczona, że nic mi się nie należy od tak. Na zabawki, a potem modne ubrania czy kosmetyki musiałam zasłużyć albo zarobić sama. Czasami mama coś mi dawała w tajemnicy przed ojcem. W razie pytań miałam gotową opowieść o tym, że kosztowało o połowę mniej niż w rzeczywistości, bo znalazłam na wyprzedaży albo dostałam w prezencie od babci. Drogie upominki od mężczyzn, które z taką łatwością przyjmowały koleżanki, mnie po prostu zawstydzały. Dlaczego? Bo kojarzyłam je z łaską, jakąś formą upokorzenia. Choć patrząc z boku, rozpływałam się, widząc, jak chłopak przyjaciółki „postarał się i wykosztował”, co oznacza, że „na pewno mu na niej zależy”, sama nie umiałam odnaleźć się w podobnej sytuacji.

Model emancypacyjny 

Sama zarabiałam, wybierałam i płaciłam. Cieszyć się z czegoś ładnego i czuć dumę z własnej sprawczości to podwójna nagroda. Miłe było też dbanie o przyjaciół – lubiłam spontanicznie zapraszać ich do dobrej restauracji czy kupować wyszukane prezenty na urodziny. W kontaktach z mężczyznami dbałam o partnerstwo. Tak było znacznie bezpieczniej. Skoro pieniądze w rodzinie łączyły się dla mnie z jakąś formą zależności i władzy, chciałam rozbroić tę bombę, stosując zasadę fifty fifty. Stałe wydatki – czynsz czy liczniki – dzieliliśmy na pół, rachunki w knajpie czy bilety do kina opłacaliśmy naprzemiennie. I to działało całkiem sprawnie, do czasu.

Jesteś uprzywilejowaną szczęściarą – powtarzał z ironicznym uśmiechem Aleksander, kiedy odziedziczyłam mieszanie po babci. Byłoby idealne, ale znajdowało się w moim rodzinnym mieście, 280 km od miejsca, w którym żyłam. Zdecydowałam więc, że je sprzedam, a uzyskane pieniądze potraktuję jako wkład własny do kredytu. I kupię moje wymarzone mieszkanie, którego potrzebował również on. I tak się stało.

Z wynajętej kawalerki przenieśliśmy się do dwupokojowego, jasnego mieszkania w samym centrum. Pielęgnowaliśmy zasadę partnerstwa – czynsz i rata kredytu na pół. Ale kiedy inflacja poszybowała, atmosfera zrobiła się napięta. Przy pierwszej podwyżce raty kredytu Aleksander przyjął wiadomość z milczącą akceptacją. Przy kolejnej zaczął żartować, że staję się „bezduszną landlordką”. Przy trzeciej zarzucił mi wprost, że dzięki niemu spłacam kredyt na własne mieszkanie.

To był cios – odebrało mi mowę. Zaczęłam sprawdzać, ile kosztuje wynajem podobnego mieszkania na wolnym rynku i przy kolejnej sprzeczce użyłam tego argumentu. A wtedy po raz pierwszy usłyszałam zdanie, które wisiało gdzieś w powietrzu: – Agata, ja nie mam teraz pieniędzy. Tak, jakbym to ja przypierała go do muru, a nie rzeczywistość.

Widziałam, jak niezręcznie się z tym czuje, więc włączyło się we mnie poczucie odpowiedzialności. Z argumentem „nie mam” nie było dyskusji, a widziałam, jak ciężko pracuje, czeka na przelewy, które opóźniają się tygodniami, i walczy, by nie iść na kompromisy tylko dlatego, że potrzebuje pieniędzy. Zwłaszcza że ja je miałam i mogłam zapłacić. W głowie brzęczała mi wciąż fraza Aleksandra: „teraz nie mam”. To była obietnica, że sytuacja jest przejściowa, a za chwilę wszystko wróci do normy.

Wersja low budget

Aleksander stracił ważnego klienta. Starałam się być opiekuńcza – częściej robiłam zakupy spożywcze, przestałam naciskać na wyjścia na miasto. Kiedy na urodziny dostałam od niego książkę i kwiatek, byłam wzruszona, że wybrał japońskie opowiadania, o których słuchaliśmy w podcaście. A kiedy chwilę potem na święta chciałam mu kupić kaszmirowy sweter, zaczęłam zastanawiać się, czy mogę.

Z jednej strony chciałam go dowartościować – podarować coś pięknego i wyjątkowego, czego nie kupiłby sobie sam. Z drugiej ja sama mogłam spodziewać się czegoś znacznie skromniejszego. Drogi prezent ujawniłby tylko naszą finansową nierówność. Nie chciałam przytłaczać Aleksandra. Napięcie i tak narastało. Nie przytulaliśmy się w łóżku jak dawniej, seks stawał się zimny i mechaniczny. Coraz bardziej brakowało mi znajomych i weekendowych spotkań. Przez ponure nastroje i zimowanie w domu więzi poluzowały się i telefon przestał dzwonić. – Zaczynam się męczyć – powiedziałam do przyjaciółki, która wróciła opalona z Mauritiusa. O awansie w pracy milczałam, do czasu kiedy zrobił mi awanturę, że nigdy nie ma mnie w domu. Wiosna, która miała przynieść ulgę, zaczęła drażnić, przypominając o tych wszystkich niezrealizowanych planach – nie było wyjazdu na narty (bo to fanaberia) ani dużej imprezy na jego urodziny, która w ostatnich latach stała się tradycją (bo nie ma czego świętować). Nie odwiedziliśmy jego rodziny w Londynie (za kilka miesięcy jeszcze tam będą), a poza tym straciliśmy lekkość życia i spontaniczność.

Wiedziałam, że jeśli chcę pojechać na porządne wakacje, których potrzebowałam, będę musiała za nas zapłacić. A to zupełnie zrujnuje jego poczucie wartości i naszą więź. To mogłyby się stać ostatnie wakacje.

Inne priorytety

To pojedź sama albo ze mną – powiedziała do mnie przyjaciółka – zróbcie sobie przerwę, zatęsknijcie za sobą. To wam dobrze zrobi.
– Mam go zostawić i pojechać sama? –
to nie mieściło mi się w głowie.
– A dlaczego nie? Daj mu przestrzeń – usłyszałam.
I wtedy poczułam, że rzeczywiście, weszłam w rolę Matki Polki wychowującej krnąbrnego nastolatka. Za dużo opieki, samoograniczania i niewypowiedzianych obaw.
Z miesiąca na miesiąc uzmysławiałam sobie, że ta nierównowaga finansowa szybko się nie zmieni. Aleksander bardziej cierpi z powodu rozdźwięku między nami niż pustego konta w banku. Ma czas na kolegów i niskobudżetowe projekty, nie szuka stabilnej pracy, nie staje na głowie, żeby znaleźć fuchę. – Bo pani i Aleksander macie inny stosunek do pieniędzy i pracy – powiedziała mi tydzień później terapeutka, kiedy płakałam w rękaw, mówiąc jej o tym, że urlop spędzę tym razem sama. – On nie stawia sobie tak ambitnych celów, dla niego priorytetem jest wolność – ciągnęła.

Wiedziałam o tym doskonale, uwielbiałam jego wewnętrznego hipisa, ale nigdy nie uważałam, że właśnie pieniądze staną nam na drodze.
To tylko tydzień, należy się pani – usłyszałam.
I wtedy poczułam, że powinnam to zrobić. Poszukać nowego modelu, w którym nie będę się ograniczać. Chcę żyć razem z Aleksandrem, ale chcę też poszerzać horyzonty. Jeśli mogę pojechać na jogę na Bali, to dlaczego nie. Jeśli lubię jedwabne sukienki, powinnam je sobie kupować bez wyrzutów sumienia. Muszę powtarzać sobie, że pieniądze są tylko narzędziem do realizowania celów, a moje są trochę inne niż jego i mogę realizować je samodzielnie. Czy właśnie nie takie rewolucje daje nam XXI w.?
Wszystko ma sens, przynajmniej do momentu, kiedy nie będziecie chcieli mieć dzieci – spuentowała celnie przyjaciółka. – Ale do tego etapu jeszcze nie doszliśmy. Nie martwię się na zapas.

 
Basia Czyżewska
Proszę czekać..
Zamknij