Znaleziono 0 artykułów
02.12.2021

Oswoić lęk

02.12.2021
Fot. Archiwum prywatne

Gaba się nie boi, Gaba się niepokoi. Lęk jest jej stałym towarzyszem, odpuszcza – rzadko. Nie da się go pokonać, więc Gaba go po swojemu oswaja. Na przykład rysując.

Lęk jest jak wielka biała puma z czarnymi zębami. Zwykle siedzi gdzieś w kącie, obserwuje. Czasem decyduje się podejść bliżej, pomachać mi przed oczami długim, puszystym ogonem, by po chwili odejść. Bywa, że nagle zrywa się do skoku. W kilka sekund siedzi mi na kolanach i wbija pazury w klatkę piersiową – wtedy nie mogę złapać tchu, zaczynam szybko oddychać, pocę się.
Nigdy nie wiem, w jakim puma jest nastroju. Staram się ją oswajać, zaprzyjaźniamy się, ale i tak zdarzają się jej wyskoki. W końcu to dzikie zwierzę. Nie można nad nim w pełni przejąć kontroli. Nauczyłam się tego na tyle, na ile się da, ale był to długi i trudny proces. 

Codzienność z lękiem

Lęk, w różnym natężeniu, towarzyszy mi od zawsze. Kiedy myślę o dzieciństwie, widzę scenę, jak uczę się jeździć na rowerze z moim tatą. Boję się potwornie. Tego, że się przewrócę, tego, że tata będzie krzyczał, a pewnie najbardziej, tak podskórnie, tego, że znów go czymś zawiodę. Dzieciństwo w dużej mierze przepłakałam, choć nie wolno mi było płakać. Dorastałam wśród uwag: „nie becz”, „weź się w garść”, „jesteś już dużą dziewczynką”. Dużo z tego we mnie zostało. Nadal słyszę w sobie ten cichy, upominający głos.

Długo wydawało mi się, że z lękiem można sobie poradzić. Wmówiłam sobie, że jeśli się mocniej postaram, to go pokonam. Stosowałam terapię szokową: im bardziej się czegoś bałam, tym mocniej w to wchodziłam. Zadziało z odwrotnym skutkiem, bałam się coraz bardziej. Zaczęło mi się poprawiać dopiero wtedy, gdy odpuściłam. Teraz uczę się swoich granic. Kiedy dostaję jakąś propozycję, a moje ciało wyraźnie mówi mi, że to nie jest dobry pomysł – odmawiam. Cierpi na tym mój perfekcjonizm, ale już wiem, że komfort jest ważniejszy niż chore ambicje.

Rok temu zaliczyłam pierwszy poważny atak paniki. Poszło właśnie o ambicje. Chciałam sobie udowodnić, że mogę, choć doskonale czułam, że stąpam po kruchym lodzie. Praca instruktorki na półkoloniach była wymagająca fizycznie i psychicznie. Zajmowanie się grupą dzieci przez dziewięć godzin dziennie to duża odpowiedzialność, zwłaszcza w firmie, w której nie dostawałam wsparcia. Moment krytyczny przyszedł, kiedy dowiedziałam się, że rusza kolejny turnus zajęć, wcześniej nieplanowany. Pamiętam, że stanęłam przed dzieciakami i poczułam, że nie dam już rady. Nie wytrzymam ani sekundy. Zadzwoniłam do byłego już chłopaka, żeby po mnie przyjechał i szybko zorganizowałam kogoś, kto zastąpi mnie w klasie. Byłam pewna, że po chwili mi przejdzie, ale atak trwał prawie dwie godziny. Płakałam, trzęsłam się, nie mogłam złapać tchu. Byłam na granicy utraty przytomności. Schowałam się w kantorku, za pudłami. Słyszałam, jak szef mnie woła, próbuje znaleźć, ale nie byłam w stanie się odezwać. Jedyne, na co było mnie stać, to miarowe uderzenia szklanką wody o podłogę. Liczyłam na to, że je usłyszą i mnie znajdą. W końcu się udało. Byłam wyczerpana. Na odchodne usłyszałam od szefa pytanie, czy jutro przyjdę do pracy.

Fot. Archiwum prywatne

„Nie becz” nie pomaga

Niewiele osób wie, jak obchodzić się z osobą lękową. Przez całe życie usłyszałam wiele krzywdzących słów. Kiedyś mnie złościły, teraz jestem bardziej wyrozumiała, bo zdaję sobie sprawę, że po prostu nikt nas na takie zachowanie nie przygotowuje. Ludzie, kiedy widzą mnie roztrzęsioną, albo starają się dawać dobre rady, albo mówią zdania w stylu „nie płacz” – tak jakby one kiedykolwiek pomogły.

Z mojego doświadczenia wynika, że najlepiej działa obecność. Nie trzeba nic mówić. Można złapać kogoś za rękę, położyć dłoń na ramieniu. Dać poczucie, że jest się blisko, i w ten sposób lęk uziemiać. Kiedy znamy kogoś lepiej, możemy też zaproponować tulenie – u mnie to się dobrze sprawdza. Trzeba tylko pamiętać, że wychodzenie z lęków trwa. Czas i obecność – to chyba najcenniejsze, co można dać drugiej osobie. 

Trudno wytłumaczyć, jak wygląda życie z lękiem. Lęk to co innego niż strach. Strach jest realny. Mogę się bać np. mężczyzny w kapturze na przystanku, gdy czekam na autobus, to jest życiowa sytuacja. Lęk jest z kolei czymś irracjonalnym. Przychodzi nagle i nie pozwala wyjść z domu, podsuwając najstraszniejsze wizje. Na terapii, na którą chodzę od trzech lat, często rozbieram swoje lęki na czynniki pierwsze. Okazuje się wtedy, że są one zupełnie absurdalne. Z racjonalnego punktu widzenia szanse, że umrę, jak wyjdę z domu, są mało prawdopodobne. Niestety lęk nie karmi się faktami, tylko myślami i przeczuciami i to na ich podstawie buduje scenariusze. Nieraz mówię, że osoba cierpiąca na zaburzenia lękowe ma w głowie nieprzerwanie muzykę z najstraszniejszych filmów grozy. Ten motyw, kiedy wiadomo, że zaraz coś się wydarzy, i napięcie narasta. Czuję coś takiego cały czas i zwykle nie wiem zupełnie, czym ten niepokój jest spowodowany.

Terapia to wybawienie

Myślę, że w moim życiu było zaledwie kilka momentów, kiedy nie czułam lęku. I to tylko wtedy, kiedy coś bardzo intensywnego odwróciło moją uwagę. Nie wiem więc, czy go nie było, czy po prostu go nie widziałam. Brzmi strasznie, ale można się do tego przyzwyczaić.

Przez pewien czas pomagały mi leki, które przepisała psychiatra. Lęki się wyciszyły, miałam szansę przyjrzeć im się z boku, wypracować kilka strategii obronnych. Latem, za radą lekarza, leki odstawiłam. Podobno jestem już gotowa na życie bez nich. Nadal się z tym mierzę. To, co mnie ratuje, to rysowanie. Jestem studentką ASP, sztuka jest dla mnie ważnym elementem wyrazu. Długo bałam się przelać na papier to, co czuję. Byłam zablokowana przez akademickie myślenie. W końcu puściło. Zaczęłam tworzyć ilustracje na temat tego, co czuję, i wrzucać je na Instagram. Nagle okazało się, że osób, które hodują pumy, jest znacznie więcej, niż myślałam. Wspieramy się, rozmawiamy, ale też dajemy sobie przestrzeń na płacz.

Kiedy kogoś poznaję, staram się mu opowiedzieć o moim lęku. To duża zmiana, bo dawniej nie potrafiłam mówić o uczuciach, bałam się odrzucenia. Moim wybawieniem była terapia. Poszłam na nią, bo chciałam być jeszcze bardziej produktywna na uczelni, ale żeby odbywało się to mniejszym kosztem psychicznym. Szybko jednak się okazało, że mam znacznie poważniejsze problemy, a jednym z nich był właśnie brak umiejętności mówienia o swoich potrzebach. Powoli się tego uczę, tak jak zaznaczania granic. Nie wpływa to na poziom lęku – on pewnie nigdy nie zniknie z mojego życia – ale mając większą świadomość siebie, żyje mi się po prostu lepiej.

(Fot. Ina Lekiewicz)

 

Olga Święcicka
Proszę czekać..
Zamknij