Znaleziono 0 artykułów
10.03.2020

Pan Pióro

10.03.2020
Hanna Wróblewska (Fot. Mariusz Szachowski)

Andrzej Krauze zmienił wizerunek prasy brytyjskiej. Jego zewnętrzna perspektywa i charakterystyczny styl sprawiły, że do dzisiaj jest jednym z najbardziej cenionych rysowników. Już jego pierwsze ilustracje są świadectwem nieposkromionej wyobraźni, są bardzo drapieżne, często nawet okrutne. To uniwersalne, oparte na rozbudowanych metaforach komentarze bez słów, alegorie, wychodzące poza formułę tradycyjnej ilustracji – mówi Hanna Wróblewska, kuratorka wystawy „Lekcja fruwania”, którą można oglądać w warszawskiej Zachęcie.

Twórczość Andrzeja Krauzego wielu odbiorcom kojarzy się przede wszystkim z rysunkami satyrycznymi. Tymczasem na wystawie „Lekcja fruwania” pokazujecie inną twarz artysty.

Postanowiliśmy skupić się na pewnym wycinku dorobku artysty. Zrezygnowaliśmy z rysunków satyrycznych z lat 70., kiedy tworzył dla „Kultury”, i późniejszych dla „Rzeczpospolitej” czy „Do Rzeczy”. „Odcinamy” także jego współpracę z kilkunastoma tytułami brytyjskimi. Zainteresowała mnie ta część twórczości Krauzego, przez pryzmat której można opowiedzieć o rozkwicie i późniejszym kryzysie prasy papierowej. Na przykładzie jego współpracy z brytyjskim „The Guardian” pokazujemy, jak zmieniał się rysunek prasowy na przestrzeni 30 lat. Krauze współpracuje bowiem z dziennikiem od 1989 r. bez przerwy.

Andrzej Krauze "Lekcja Fruwania", wernisaż wystawy (Fot. Dominika Kucner)

Tytuł wystawy, „Lekcja fruwania”, pochodzi z filmu dyplomowego artysty z 1974 r. Skąd pomysł, by odnieść się do niego w ekspozycji?

Praca dyplomowa jest dla początkującego twórcy symbolicznym doświadczeniem inicjacyjnym, potwierdzającym stawanie się artystą. Pierwsze ważne dzieło Krauzego to idealny pretekst, by przyjrzeć się, jakim twórcą jest dzisiaj. Określenie „lekcja fruwania” jest zresztą, jak podkreśla sam rysownik, pojemną metaforą jego doświadczeń zawodowych. Jego dyplom to niezwykle gorzka w swojej wymowie animacja, która została ocenzurowana tuż po kolaudacji.

Film opowiada historię ptaka, który po licznych próbach ucieczki z niewoli w finale sam dobrowolnie zamyka się w klatce. To zakończenie zostało przez cenzurę wycięte. Wam również nie udało się dotrzeć do oryginalnej wersji.

Próbowaliśmy znaleźć nieocenzurowaną wersję, ale wszystko wskazuje na to, że zaginęła. Dotarły do nas pogłoski, że oryginalny film był pokazywany kilkanaście lat temu w Muzeum Karykatury, ale ostatecznie okazało się, że placówka dysponuje wyłącznie ocenzurowaną kopią na kasecie wideo. Na szczęście w archiwum Filmoteki Narodowej Instytutu Audiowizualnego, które przejęło dokumentację Studia Miniatur Filmowych, znaleźliśmy oryginalny storyboard „Lekcji fruwania” z pierwotnym zakończeniem filmu. Zderzenie tych dwóch wizualnych form na wystawie wydało nam się ciekawym wyborem.

Już w „Lekcji fruwania” pojawia się powracający w twórczości rysownika wątek klatki, który wybrzmiewa również w sposobie ułożenia ekspozycji w  galerii.

Zarówno w rysunkach prasowych, jak i wycinankach Krauzego powracają motywy związane ze zniewoleniem, ograniczeniem wolności. Klatka, kaganiec, smycz – to są symbole, które pojawiają się w jego twórczości regularnie. Lotne studio, które zaprojektowało przestrzeń wystawienniczą i identyfikację wizualną wystawy, postanowiło wykorzystać motyw klatki w ekspozytorach – gablotach, w których prezentuje się rysunki. To odwołanie również do techniki Krauzego, którego rysunki w pierwszym etapie twórczości charakteryzują się drobiazgową siatką, „kratkowaniem” tła. Jego kreska początkowo była zresztą odbierana przez kolegów po fachu jako odstępstwo od normy, próbowano go nawracać na „właściwą drogę”. On jednak rysował po swojemu i wypracował rozpoznawalny styl, który wkrótce zaczęli kopiować inni. Artysta śmieje się, że wtedy przełożeni poprosili go, by zmienił sposób rysowania.

Andrzej Krauze dla The Guardian 3.09.2005 (Fot. Materiały prasowe)
Andrzej Krauze dla The Guardian 2.11.1992 (Fot. Materiały prasowe)

Jak artysta trafił do redakcji „The Guardian”?

Sam Krauze twierdzi, że dokładnie nie pamięta, kto polecił go w „Guardianie”. Pewnego dnia zadzwonił do niego Alan Rusbridger, wówczas zastępca naczelnego, a później wieloletni redaktor naczelny gazety, z propozycją zilustrowania tekstu Francisa Fukuyamy „Koniec historii”. Krauze narysował ruiny upadłego imperium, strzaskane kolumny. Praca się spodobała i artysta zaczął dostawać kolejne zlecenia.

Krauze, z racji swojego pochodzenia, był początkowo rysownikiem delegowanym do tematów związanych z Europą środkową i wschodnią. Rysował upadek komunizmu, Związku Radzieckiego, wybory w Polsce w 1989 r. Z czasem jego pozycja w redakcji rosła, zostawał przechwytywany przez kolejne działy, które zamawiały u niego prace na rozmaite tematy.

Rysunki dla „Guardiana” pozbawione są słownego komentarza. Dla artysty z zagranicy to było ułatwienie?

Krauzemu bardzo przydała się w tym przypadku umiejętność radzenia sobie z cenzurą w latach 70. w Polsce, kiedy wiele treści należało ukrywać pod różnego rodzaju symbolami, podwójnymi znaczeniami. Tekst, mimo że był stałym elementem rysunków artysty dla „Szpilek” czy „Kultury”, nigdy nie mógł dosłownie odnosić się do wydarzeń społecznych. Dlatego na przykład ważne postaci ze świata polityki były reprezentowane pod figurami rozmawiających ze sobą zwierząt. To zaowocowało lata później, kiedy Krauze, nie znając za dobrze angielskiego, musiał komentować dla brytyjskiej prasy rozmaite wydarzenia. Do dziś preferuje taką formę artystycznej wypowiedzi. Mówi, że mimo że bardzo lubi angielski, wciąż nie czuje, że to jego język.

Początek współpracy Krauzego z „Guardianem” to przełom lat 80. i 90., złote lata prasy drukowanej.

Gazeta bardzo się w tym czasie rozrastała. Wówczas „The Guardian” był wydawany jeszcze w formacie wielkiej płachty, co oznaczało dużo miejsca na rysunki i ogromną wolność twórczą. Czasami Krauze dostawał artykuły do wglądu, ale zdarzało się, że rysował wyłącznie na podstawie podrzuconego tematu. Nie zawsze były to więc precyzyjne ilustracje danego tekstu, bardzo często zdarzało się, że jego prace były głęboko osobistymi interpretacjami zastanej rzeczywistości. Musimy zaznaczyć, że mówimy tu o czasach przed wynalezieniem internetu, a nawet faksu. Krauze wspominał, że pierwszym dźwiękiem witającym go po wejściu do redakcji był stukot maszyn do pisania i dźwięk telefonu. Maszynistki przepisywały przez telefon całe artykuły pisane przez korespondentów zagranicznych. Kiedy pojawiało się pilne zlecenie, artysta dostawał telefon, że musi narysować coś do dodatkowego wydania, które miało wyjść za godzinę. Wówczas wsiadał w taksówkę z notatnikiem i szkicował w drodze, żeby po przyjeździe do redakcji mieć już gotowy materiał.

Andrzej Krauze, Bez tytułu, wycinanka, 2018 (Fot. Materiały prasowe)

Jak zmieniał się rysunek prasy na przestrzeni lat spędzonych przez Krauzego jako współpracownika „Guardiana”?

W latach 90. gazety były wciąż, oprócz telewizji, głównym źródłem informacji o świecie i naszym otoczeniu. Za sprawą rozkwitu prasowego rynku reklamowego w tym czasie w „Guardianie” pojawiały się kolejne sekcje tematyczne. Na początku to były same ogłoszenia, ale z czasem redaktorzy postanowili, że należy obudować je artykułami, by nieco podnieść wartość merytoryczną i atrakcyjność wydania. Niemal każdego dnia wychodziły specjalne dodatki poświęcone pracy, edukacji, zdrowiu. Brytyjski dziennik jako pierwszy uruchomił także sekcję kobiecą prowadzoną przez kobiecy zespół. Każdy z dodatków wymagał ilustracji. Rysownicy nie mogli opędzić się od zleceń.

Pod koniec lat 90. duży format prasy stawał się coraz mniej wygodny dla czytelnika. „The Guardian” wprowadził więc mniejszy, poręczniejszy format „Berliner”. Rysunki również stały się mniejsze i z czasem pojawiało się ich coraz mniej. W 2008 r., wraz ze wzrostem znaczenia internetu i szalejącym kryzysem finansowym, prasa papierowa traciła na wartości, reklamodawcy wycofywali pieniądze. Symptomatyczne, że niewiele wcześniej Krauze na jednym ze swoich rysunków pokazał komputer, który wyrzuca człowieka z pracy. Od 2018 r. „Guardian” jest wydawany jako tabloid, który nam kojarzy się przede wszystkim z prasą bulwarową, ale to uniwersalne określenie na mniejszy, bardziej poręczny format prasy. Internetowe wydania gazety wymagają od rysowników obrazków w innych formatach niż w wydaniu papierowym. Paradoksalnie jednak czasami łatwiej jest narysować to samo w dwóch wersjach niż walczyć o to, by rysunek był skalowalny.

Andrzej Krauze dla The Guardian 2018 _ niepublikowany (Fot. Materiały prasowe)

Kolejnym przełomem było wprowadzenie koloru, w którym Krauze, jak sam twierdzi, wciąż nie czuje się komfortowo.

Na początku lat 2000 Krauze wciąż korzystał przede wszystkim z czerni i bieli. Nawet w przypadku kolorowych ilustracji rysował w czerni i bieli i zostawiał instrukcje dla drukarzy, by pokolorowano poszczególne elementy obrazka. Dlatego w praktyce artysta tworzy kolorowe rysunki od ok. 15 lat, wyłącznie dlatego że takie są wymagania zleceniodawców. On uważa, że nie potrafi rysować w kolorze dobrze.

Andrzej Krauze, wycinanka z serii Pinokio, 2019 (Fot. Materiały prasowe)

Oglądając wystawę, zaskoczyło mnie, jak wiele prac artysta tworzy do przysłowiowej szuflady. I że mając tyle zleceń, w ogóle miał czas na rysowanie wyłącznie dla przyjemności. Część prac z autobiograficznego cyklu „Pan Pióro” ujrzała światło dzienne po raz pierwszy właśnie w Zachęcie.

Tworzenie na własne potrzeby wydaje mi się naturalnym odruchem u twórcy, który pracuje w dużej mierze na zlecenie. Krauze żartuje, że jest kimś pomiędzy artystą a rzemieślnikiem. Jego rysunki tworzone do gazet są traktowane jak design, sztuka użytkowa. Nie ulega wątpliwości, że to są świetne prace, które bronią się bez tekstu, mimo że są zaprojektowane jako komentarz do artykułu. Stąd wypływa potrzeba osobistej wypowiedzi, która realizuje się od połowy lat 80., czyli czasów, kiedy artysta wciąż walczył o każde zlecenie, w cyklu „Pan Pióro”. To rysunki bardzo głębokie, autobiograficzne, które są ciekawym komentarzem do ilustracji tworzonych dla „Guardiana”.

„Pan Pióro” to cykl przedstawiający tytułowego bohatera podczas pracy, a także w rozmaitych codziennych sytuacjach, czasami bardzo trywialnych, jak opieka nad dzieckiem, gotowanie, wakacje. Te rysunki wydają się dużo lżejsze, ironiczne, widać w nich dystans do siebie.

W tym cyklu Krauze ma szansę podjąć nieco inną tematykę niż w ilustracjach prasowych. To jest totalna autobiografia artysty. Oprócz wspomnianych przez panią obrazów pojawiają się także znane z poprzednich rysunków symbole związane z cenzurą, odbieraniem artyście głosu. Wraca motyw klatki, smyczy, złamana stalówka, kłódka, obroża.

W ostatnich latach Krauze rysuje ze względów zdrowotnych coraz mniej, odkrył za to nową formę wyrazu, jaką są wycinanki.

Wycinanki, choć technicznie należą do innej formy wyrazu, dla mnie są także rysunkami tworzonymi nie stalówką, a skalpelem. Aby uchwycić ten dualizm, włożyliśmy do jednej z gablot atramentowe pióro ze stalówką, które wciąż jest głównym narzędziem używanym przez twórcę podczas pracy, i skalpel. Po problemach ze zdrowiem, jakie pojawiły się u niego kilka lat temu, Krauze stracił chęć rysowania i umiejętność oceniania swoich rysunków. Wtedy w ramach terapii sięgnął po skalpel i odkrył w sobie zupełnie nowe pokłady kreatywności. W swoich wycinankach Krauze nie robi żadnych szkiców, prób. Wycina rysunki „na czysto”. Twórca wraca w nich do tematów znanych z jego poprzednich prac, eksploruje wątek niezależności artysty, korzysta z symboli zwierzęcych. To są prace tworzone dla siebie, nie na sprzedaż. W publikacji wyglądają jak drzeworyty, dlatego bardzo cieszymy się, że możemy pokazać je na żywo i uchwycić ich przestrzenność.

Andrzej Krauze, okładka książki towarzysząca wystawie (Fot. Materiały prasowe)

Co przesądziło o sukcesie Krauzego? W czasach masowych zwolnień, rezygnacji z autorskich rysunków i zdjęć na rzecz fotografii ze stocka, on wciąż dostaje zamówienia.

Sam artysta śmieje się, że to dlatego, że nigdy nie był zatrudniony w „Guardianie” na etacie. Był współpracownikiem, miał wyłącznie umowę ustną. Przez pewien czas miał w redakcji swoje biurko, ale od kilku lat pracuje wyłącznie z domu.

Andrzej Krauze "Lekcja Fruwania", wernisaż wystawy (Fot. Dominika Kucner)

Kiedy zaczynał w „Guardianie”, rysunki prasowe w angielskiej prasie były bardzo ilustracyjne. Postaci były podpisywane, żeby czytelnik zrozumiał, kto jest kim i do jakiej sytuacji odnosi się dzieło. Krauze był tymczasem rysownikiem z jednej strony mniej dosłownym, a z drugiej strony – tej wizualnej – bardziej agresywnym. Już jego pierwsze rysunki dla brytyjskiego dziennika są świadectwem nieposkromionej wyobraźni, są bardzo drapieżne, często nawet okrutne. To uniwersalne, oparte na rozbudowanych metaforach komentarze bez słów, alegorie, wychodzące poza formułę tradycyjnej ilustracji. O Krauzem mówi się, że zmienił wizerunek prasy brytyjskiej. Jego zewnętrzna perspektywa i charakterystyczny styl sprawiły, że do dzisiaj jest jednym z najbardziej cenionych rysowników. Jest jak ciało obce, które zostało przez Brytyjczyków wchłonięte.

 

ANDRZEJ KRAUZE (ur.  1947)

Rysownik, ilustrator, autor plakatów, przedstawiciel nowego polskiego rysunku prasowego lat 70. XX w. Debiutował w 1965 r. w miesięczniku „Wiedza i życie”. W latach 1971-1977 publikował w „Szpilkach”, a od 1974 do 1981 r. tworzył felietony rysunkowe na łamach „Kultury”. Zamieszczał swoje prace również w „Tygodniku Solidarność” i wydawnictwach podziemnych. Ilustrował książki. W 1979 r. wyjechał z Polski do Wielkiej Brytanii. Od 1989 r. współpracuje stale z brytyjskim dziennikiem „The Guardian”.  Publikował również w „The New York Times”, „The Independent of Sunday”, „The Times”, „The Observer”, „The Sunday Telegraph” oraz „Rzeczpospolitej”. Od 2013 r. tworzy rysunki dla czasopism „W sieci” i „Do Rzeczy”.

Małgorzata Steciak
Proszę czekać..
Zamknij