Znaleziono 0 artykułów
26.07.2020

Pięć metrów od Micka Jaggera

26.07.2020
Mick Jagger w Sali kongresowej, 13.04.1967, Fot. Wojciech Druszcz / Ośrodek KARTA

Pamiętam niewiele, to były takie emocje. Podobno nie grali dobrze – wspomina Wojciech Druszcz. Jego zdjęcia ze słynnego koncertu The Rolling Stones w 1967 r., wykonane w Sali Kongresowej, dopiero niedawno ujrzały światło dzienne. W dniu urodzin Micka Jaggera przypominamy ich historię.

– Pewnego dnia mój ojciec przyszedł do domu uradowany, powiedział, że ma dla mnie prezent. To był bilet na koncert Stonesów. Oczywiście pojedynczy. Zupełnie nie potrafię opisać, co wtedy czułem – jakąś euforia, zaskoczenie, niedowierzanie – wspomina Wojciech Druszcz. Miał wtedy 21 lat, zaczynał poważnie interesować się fotografią, na koncert zabrał ze sobą pożyczony aparat: – Duży i profesjonalny. Robił wrażenie. Byłem świeżo po stażu w Centralnej Agencji Fotograficznej i choć to był dopiero początek mojej kariery zawodowej, czułem się już fotoreporterem. Od wejścia wymachiwałem nieważną legitymacją CAF. Udało się. Druszcz bez problemu dotarł pod samą scenę.  

The Rolling Stones w Sali kongresowej, 13.04.1967, Fot. Wojciech Druszcz / Ośrodek KARTA

– Stałem jakieś pięć metrów od Micka Jaggera. Nie wiem, ile mogłem wtedy zrobić zdjęć. Rolkę, może dwie? Wtedy było trudno o klisze – tłumaczy i dodaje: – Zostałem tam oczywiście do końca koncertu. Bo co, miałem wracać na swoje miejsce? Śmierć frajerom! Szczerze powiem, że nic więcej z tego koncertu nie pamiętam. To były takie emocje, że mam teraz w głowie czarną dziurę. Ale po latach usłyszałem, że oni nie grali dobrze. Podobno były problemy z nagłośnieniem, ale powiedzmy sobie szczerze – oni strasznie fałszowali. Nam to wtedy w ogóle nie przeszkadzało.

The Rolling Stones po przylocie do Warszawy, Fot. Jarosław Tarań / Ośrodek KARTA

Za wąskie spodnie

– Koncert Stonesów był symbolicznym wydarzeniem, bo zespół był świadectwem zmian, jakie zachodziły wtedy w światowej kulturze. Przyjeżdżając do Warszawy, Stonesi uchylili trochę zasłonę żelaznej kurtyny. To był bunt, kontrkultura, zanegowanie tradycyjnych wartości. Młodość doszła do głosu i po raz pierwszy zaczęła dominować – mówi dr Karol Jachymek, kulturoznawca z uniwersytetu SWPS.

Mick Jagger w Sali kongresowej, 13.04.1967, Fot. Wojciech Druszcz / Ośrodek KARTA

Manifestem w Stonesach było wszystko — surowe brzmienie, wykrzyczane teksty, ciągły ruch na scenie, dwuznaczne gesty, wygląd, styl życia.
– Zacznijmy od tego, że to był pierwszy zespół, który wyskoczył z garniturów. Wystąpić na scenie bez marynarki, to było wtedy nie do pomyślenia – wspomina Druszcz, który – jak całe pokolenie zafascynowane zespołem – miał w szafie „za wąskie spodnie”, uszyte przez kolegę z płótna żeglarskiego, luźne koszule i tzw. rollingstonki, czyli sztyblety wylansowane przez zespół. – W takich ubraniach oczywiście nie można było pokazać się w szkole ani na uczelni – podkreśla. Nawet stylizowane na Jaggera włosy za ucho były uznawane za „zbyt długie” i wywoływały interwencję nauczycieli. Może dlatego publiczność na zdjęciach wykonanych przez Druszcza wydaje się spokojna. – Ludzie wyglądają na nich, jak na koncercie symfonicznym, ale to nie była prawda, w nas buzowała energia. Nie było nawet machania marynarami, może inaczej to przeżywaliśmy. Dziś wiadomo, że na scenie czuwała milicja; wkraczała do akcji, kiedy tylko ktoś spontanicznie wstawał.

Tymczasem spontanicznej energii tłumu nie zdołano opanować na ulicy. Jak donoszą historyczne źródła, pod Salą Koncertową kłębił się 10-tysięczny tłum ludzi, którzy liczyli, że jakimś cudem uda im się wejść do środka, albo przynajmniej zobaczyć z daleka swoich idoli.
– Naszym hymnem było „Satisfaction”, sala na koncercie skandowała tytuł, ale w takim brzmieniu, że Stonesi nie mogli nic zrozumieć, w końcu ktoś chyba im podpowiedział, więc zagrali – uśmiecha się Druszcz. Kawałek pojawi się pewnie również na tegorocznym koncercie zespołu, na który ściągną całe rodziny – trzy, a może cztery pokolenia fanów.

13.04.1967, Mick Jagger w Sali kongresowej,  Fot. Wojciech Druszcz / Ośrodek KARTA

Usta idola

The Rolling Stones stali się zjawiskiem kulturowym. Wolność, rebelia, młodość – to są wartości ciągle im przypisywane. Nie umniejszając ich muzyce, która jest po prostu dobra, stali się marką. Mają swój logotyp – usta i ambasadora – wiecznie młodego Micka Jaggera – wyjaśnia dr Karol Jachymek.
Charakterystyczne usta z językiem i zębami, inspirowane Kali, hinduską boginią czasu i śmierci, albo też wydatnymi wargami samego Jaggera – miały szokować. Z czasem zmieniły się w popkulturowy motyw z T-shirtów, a w tym sezonie zdobią nawet śpioszki popularnej sieciówki. – Taka jest kolej rzeczy – puentuje Wojciech Druszcz – to samo stało się przecież z Che Guevarą. Dla młodych to już tylko nadruk.

Zdjęcia, które zrobił w Sali Kongresowej, przeleżały lata w prywatnym archiwum. 
– Wywołałem je w ciemni, poszpanowałem trochę wśród znajomych i tyle. Nikt się nimi nie interesował, dopiero niedawno, kiedy zaczęła reprezentować mnie agencja fotograficzna i kiedy udostępniłem swoje zbiory Ośrodkowi Karta, doczekały się publikacji – opowiada Druszcz. Bo mit warszawskiego koncertu sprzed ponad 50 lat wciąż żyje. – Bardzo się cieszę, że mogę dołożyć do niego swoją malutką cegiełkę – deklaruje fotograf. 

Dziękujemy Ośrodkowi KARTA za udostępnienie zdjęć.

Ośrodek KARTA prowadzi największe w Polsce archiwum społeczne. Jego zbiory to tysiące unikatowych fotografii, wspomnień i innych dokumentów - zapis życia politycznego, kulturalnego, mody i obyczajów w Polsce XX wieku. Informacje o zbiorach znajdują się na stronie karta.org.pl oraz w siedzibie Ośrodka przy ul. Narbutta 29 w Warszawie.

Basia Czyżewska
Proszę czekać..
Zamknij