Znaleziono 0 artykułów
17.04.2023

Polki w Nowym Jorku: Jak żyje się w najsłynniejszym mieście świata?

17.04.2023
Polki mieszkające w Nowym Jorku opowiadają o swoich doświadczeniach z miastem (Fot. Getty Images)

Łączy je pochodzenie i praca w branży kreatywnej, różnią doświadczenia Nowego Jorku. Rozmawiamy z pięcioma Polkami, które postanowiły ułożyć sobie życie w jednym z najsłynniejszych miast świata.

Agata Nowicka, ilustratorka: Lekcja ludzkiej empatii i życia bez pralki

Fot. Maria Ines Gul

Do Nowego Jorku przeprowadziłam się z Warszawy siedem lat temu. Chciałam coś zmienić, zrobić życiową woltę. Poza tym Nowy Jork jest jednym z najciekawszych miast dla ilustratorów, bo to właśnie tutaj najwięcej dzieje się w tej branży. Są ważne publikacje, konkursy, wystawy, jest całe środowisko związane z ilustracją, skupione wokół Society of Illustrators. 

Pierwszy raz do NYC przyleciałam jako redaktorka magazynu „Exklusiv” na pokaz mody w 2005 roku. Zostałam dwa tygodnie dłużej, zatrzymałam się u zaprzyjaźnionych artystów w ich lofcie na Lower East Side. Moje pierwsze nowojorskie doświadczenie sprawiło, że chciałam wracać do tego miasta. Często myślałam o przeprowadzce, ale potrzebowałam na ostateczną decyzję 10 lat. W końcu przyjechałam tutaj jako samotna mama z 9-letnią córką. 

Początki były trudniejsze dla niej niż dla mnie. Największym wyzwaniem była zmiana systemu wartości. Ameryka jest bardzo materialistyczna, najlepiej być tu pięknym i bogatym. Potrzeba dużej pewności siebie, żeby móc się od tego zdystansować. Dla mnie trudna była utrata bliskich znajomych, mojej dziewczyńskiej grupy wsparcia. Niełatwe było też życie bez pralki (śmiech), czyli nowojorska klasyka. 

To miasto jest dziwne, trudne, skomplikowane, piękne i ohydne jednocześnie. Fascynuje mnie różnorodność kultur, to, w jaki sposób wszyscy egzystują ze sobą. Lubię nowojorczyków i myślę, że są oni dużo fajniejsi, niż z pozoru mogą się wydawać. Mają w sobie sporo empatii, bo wiedzą, że to nie jest łatwe miejsce do życia. Nigdy nie spotkało mnie tutaj nic złego, nie byłam w żadnej sytuacji, w której czułabym się zagrożona, ale często martwię się o bezpieczeństwo Mili. Na pewno korzystam z przywileju tego, kim jestem i gdzie żyję – Greenpoint jest bardzo bezpiecznym miejscem. Gdy się tutaj przeprowadzałam, był jeszcze nie do końca odkrytą, cichą dzielnicą, a teraz gentryfikuje się tak szybko, że trudno w to uwierzyć. Doceniam, że mieszkamy nad wodą, lubię sobie przypominać o tym, że przebywamy na wyspie. To, że codziennie możemy pójść obejrzeć zachód słońca nad rzekę, jest moim źródłem komfortu. Moim ulubionym środkiem transportu jest prom! Doceniam też swoją anonimowość i to, że mogę wtopić się w tłum i być obserwatorką.

Anna Radke, adwokatka: Miejsce, w którym spełniają się zawodowe marzenia

Fot. Archiwum prywatne

Minęły trzy lata, zanim poczułam się tutaj jak w domu. Myślę, że pomogły w tym m.in. praktyki w amerykańskim „Vogue’u”, które wymagały ode mnie poruszania się po całym mieście metrem, dzięki czemu poznałam je całe. Choć początkowo bałam się nim jeździć, bo nigdy wcześniej w życiu tego nie robiłam. W dodatku ciągle się gubiłam, bo wszystko wyglądało dokładnie tak samo. Wieżowce – to nie był dla mnie codzienny widok. 

Pochodzę z Włocławka i pierwszy raz do Nowego Jorku przyleciałam w 2010 roku na studia. Miasto wybrałam dosyć przypadkowo – będąc w liceum szukałam szkół, które specjalizowały się w kierunkach zarządzania w sektorach mody. Padło na Fashion Institute of Technology z najpopularniejszym programem biznesowym. Zaczęłam studiować modę, bo nie chciałam studiować prawa w Polsce (śmiech), ale życie zadecydowało za mnie. Poznałam profesora Guillerma Jimeneza, który uczy prawa mody na FIT i który jest współautorem pierwszego na świecie podręcznika razem z Barbarą Kolsun, poświęconemu tej tematyce. Przez jakiś czas byłam jego asystentką i to on zmotywował mnie do pójścia na prawo.

Największy plus miasta? Jeśli chcesz coś osiągnąć, to masz na to szansę. Minusem jest dużo mniejszy komfort życia niż gdzie indziej. Tutaj wszędzie i na wszystko jest mało miejsca, a takie rzeczy jak pralka czy miejsce parkingowe są tutaj luksusem. Miasto też bywa czasem dosyć wykańczające, na rynku jest duża konkurencja. Do tego tempo pracy i życia jest olbrzymie, więc trzeba być zmotywowanym, żeby to wszystko wytrzymać.

Najbardziej jednak doceniam Nowy Jork za różnorodność kulturową. Kiedy chcemy z partnerem iść na polskie jedzenie, to idziemy, a kiedy mamy ochotę na senegalskie, też możemy je tutaj znaleźć. Myślę, że z jednej strony to, że oboje jesteśmy imigrantami – on z Senegalu, ja z Polski – pozwala nam lepiej siebie rozumieć. Oboje przechodziliśmy przez podobne rzeczy, a angielski nie jest naszym ojczystym językiem. Z drugiej strony na pewno byłoby nam dużo łatwiej, gdybyśmy byli z kimś stąd, by czasem móc spędzić weekend z rodziną. My nie mamy możliwości, żeby pojechać do mamy czy do babci na obiad.

Kinga Malisz, Senior VP of Design w marce Halston: Miasto stworzone do chodzenia, w którym ludzie żyją w biegu

Fot. Archiwum prywatne


Po raz pierwszy przyjechałam tutaj podczas studiów, na praktyki do „Teen Vogue” i w marce Diane von Furstenberg, pomagałam też różnym projektantom przy Fashion Weeku. Potem w moim życiu były Londyn i Paryż, aż w końcu, pod koniec 2014 roku, dostałam propozycję dołączenia do zespołu Oscara de la Renty. Tak zamieszkałam na Upper West Side, zaraz przy Central Parku, więc kiedy przyjechałam w maju, podczas pięknej nowojorskiej wiosny, wszystko wydawało mi się wręcz nierealne! Miasto jest bardzo filmowe, każdy jego róg jest jak inny plan, miałam się więc w czym zakochać. Oczywiście, tutaj pracuje się zupełnie inaczej – przede wszystkim tempo jest większe. Do tego biznes jest tutaj bardziej agresywny, więcej wymaga się od produktu, bo większe jest natężenie małych, średnich i dużych marek. 

Od maja 2022 roku pracuję w Halston jako Senior VP of Design. Z początkiem nowej pracy zbiegł się koniec mojego związku na odległość, co sprawiło, że postanowiłam zapuścić tutaj korzenie. Mając doświadczenie życia w innych miejscach, mogę powiedzieć, że Nowy Jork jest bardzo drogi, jeśli chodzi o wszystkie jego aspekty – od mieszkania po jedzenie. Natomiast na moim stanowisku prawdopodobnie zarabiam cztery razy więcej, niż zarabiałabym w Europie. 

W NYC zawsze jest dużo rzeczy do zrobienia poza pracą, zawsze coś się dzieje, coś trzeba załatwić. Ciągle jesteś w biegu, ale to miejsce, które jest stworzone do chodzenia. Tutaj też dzieją się wszystkie istotne kulturowo rzeczy – na ulicy jesteś w stanie wyłapać wszystkie nowe trendy, przez co czujesz się jak w centrum świata. Ale życie w Nowym Jorku jest też stresujące. Musisz mieć w sobie dużą odporność i umieć dostosowywać się do okoliczności.

Paulina Kubaczyk, modelka: W piżamie na spacer z psem

Paulina Kubaczyk Fot. Archiwum prywatne
Fot. Archiwum prywatne

Przyleciałam tutaj pierwszy raz w 2013 roku, jeszcze nie do pracy, ale żeby odkryć miasto, rozejrzeć się i zapoznać z agencjami. Początkowo Nowy Jork mnie przytłoczył, przeraził mnie jego rozmach i rozmiar, ale w miarę jak bywałam tu częściej, zaczynałam odczuwać uzależniającą energię miasta. Nowy Jork zaczął mnie zachwycać, a kiedy już ostatecznie się tutaj przeprowadziłam i ułożyłam sobie życie prywatne i pracę, zakochałam się w nim na zabój. I tak randkujemy sobie każdego dnia.

Nowy Jork doceniam za swobodę, pełną akceptację tego, kim jesteś i jak wyglądasz. Wiem, że to bańka na tle reszty Stanów, ale tutaj naprawdę możesz żyć, jak chcesz, nikt cię nie ocenia, nawet kiedy idziesz w piżamie na spacer z psem. To kolejna rzecz – w Nowym Jorku jest tyle psów, że łatwo jest mieć tutaj dobry humor. Pomimo wielu trudności ludzie są życzliwi, uśmiechają się do siebie i w dodatku przez większość roku świeci tu słońce. Wiadomo, że tęsknię czasem za Polską, mam takie momenty, że marzę o naszym jedzeniu, ale na szczęście wciąż mamy Greenpoint, który uwielbiam za pierogi i polskie produkty.

NYC nauczył mnie też, że upór się opłaca i że warto prosić o pomoc, ale też dał mi więcej odwagi w wychodzeniu do ludzi. Mam z nowojorczykami bardzo dużo dobrych doświadczeń. Jak widzą twój potencjał, to są chętni ci pomóc, wierzą w ciebie. To wydaje się bardzo filmowe, ale naprawdę tak jest! Może właśnie dlatego, że każdy jest skądś i może temu komuś też ktoś kiedyś pomógł na starcie. 

Z moim partnerem poznaliśmy się przez aplikację randkową, wymieniliśmy tylko kilka zdań i tyle. Aż któregoś razu poszłyśmy z koleżankami coś zjeść do... jego restauracji. Żadna z nas nie miała o tym pojęcia, on natomiast od razu zorientował się, kim jestem, i próbował dać mi do zrozumienia, że się znamy, ale ja w ogóle nie połączyłam tych kropek (śmiech). Nie miałam pojęcia, że spotkaliśmy się na żywo, aż aplikacja zmatchowała nas ponownie – wtedy on wyjaśnił, że już się widzieliśmy. Więc nawet w Nowym Jorku można poczuć, że świat jest bardzo mały.

Ewelina Augustin, założycielka marki Mersi: Korporacje, konkurencja i karta kredytowa

Fot. Archiwum prywatne

Gdy byłam nastolatką, poleciałam z rodzicami na ślub mojej kuzynki, która mieszkała na Florydzie. Po drodze zatrzymaliśmy się, by zwiedzić Nowy Jork. Wiem, że każdy rodowity mieszkaniec miasta nienawidzi tego miejsca, ale gdy poszliśmy na Time Square, zakochałam się w „Wielkim Jabłku”. Postanowiłam wtedy, że kiedyś się tutaj przeprowadzę. 

Do Nowego Jorku przyleciałam w 2013 roku z nastoletnim wspomnieniem miasta. Pierwszy rok mieszkałam w akademiku, więc czułam się bezpiecznie w swojej bańce, patrzyłam na wszystko przez różowe okulary. Ale kiedy chciałam się przeprowadzić, bo wynajęcie pokoju było tańsze, okazało się, że muszę wiedzieć, jak zapłacić za mieszkanie, załatwić komórkę i kartę kredytową, bo w Nowym Jorku bez historii kredytowej nie jesteś w stanie niczego zrobić.

Własny biznes założyłam z moim obecnym mężem zaraz po studiach. Jestem weganką, więc gdy poznaliśmy się z Carlem, pokazałam mu ten świat i jednocześnie sama stopniowo zaczynałam zmieniać swoje życie. Do diety doszły kosmetyki, potem ubrania. W 2016 roku było jeszcze trudno znaleźć takie produkty, nie było oczywiste, co jest wegańskie, wszystko wymagało researchu. Wiedzieliśmy, że jest więcej takich osób jak ja i że nie każdemu chce się sprawdzać, która marka jest godna zaufania. Tak zrodził się pomysł na stronę z produktami wegańskimi – od środków czystości po modę. Momentem przełomowym okazało się wprowadzenie torebek. Mało wtedy jeszcze było marek z torebkami ze skóry wegańskiej, które byłyby modne i nie zaporowo drogie. 

Markę Mersi stworzyliśmy w trakcie pandemii w 2020 roku, dziś zatrudniamy pięciu pracowników i grono freelancerów. To najtrudniejsza część – zatrudnianie ludzi w Nowym Jorku – bo tutaj każdy może znaleźć coś lepszego i każdy nieustannie rozgląda się za czymś innym. To duże wyzwanie, szczególnie dla małych firm, które nie są w stanie konkurować z korporacjami. Wokół siebie widzisz ludzi, którzy szybko osiągają sukcesy i tracisz cierpliwość, bo wydaje ci się, że jesteś do tyłu, że długo ci to wszystko zajmuje, skoro ktoś inny ma zaledwie 27 lat i firmę wartą miliony. 

Odkąd mamy dziecko, czasami tęsknię za etatem, ale doceniam, że mogę pracować w elastycznych godzinach. Presja, by po porodzie wrócić od razu do pracy, jest ogromna – w Nowym Jorku masz gwarantowane tylko trzy miesiące urlopu macierzyńskiego i pół pensji, więc ludziom zwyczajnie nie starcza na życie. Quentin ma trzy i pół miesiąca, rozmawiamy dzień po kolejnej strzelaninie w amerykańskiej szkole. Trudno o tym nie myśleć, że mój syn będzie kiedyś chodził do tych szkół, choć Nowy Jork na szczęście jest dosyć bezpieczny. Cieszę się natomiast z tego, jak wiele świata mój syn zobaczy w swoim mieście. To dla mnie bardzo ważne, zwłaszcza że jest pół Polakiem i pół Haitańczykiem. Chcę więc, żeby poznał różne kultury i rasy. 

Ismena Dąbrowska
Proszę czekać..
Zamknij