Znaleziono 0 artykułów
29.05.2022

Demontaż atrakcji. „Mała mama”

29.05.2022
Fot. Materiały prasowe

W „Małej mamie” nie chodzi o konfrontację matki i córki, tu są siostrami. Tylko razem mogą odczarować klątwę kobiet – rzuconą nad kołyską przez czarownicę, w nie wiadomo już którym pokoleniu. Céline Sciamma korzysta z tradycji baśni i szczodrze cytuje kino Spielberga i Miyazakiego, lecz sięga w przyszłość: jak dogadać się ze swoim dzieckiem czy rodzicem?

Nie mówimy dzieciom prawdy. Nawet nie tej, że wszystkie kiedyś umrą i my też umrzemy, ale tej straszniejszej. Jaki w ogóle jest cel bycia dzieckiem, jeśli nie zostanie dorosłym, najlepszym, jaki może powstać z tego konkretnego materiału ludzkiego? Nie przyznamy, że dorosłość to fatamorgana – nigdy się do niej nie dociera, nie wiadomo czym i czy w ogóle jest. Bo przecież nie zdolnością kredytową, wolnością spożycia dowolnych substancji ani obywatelską radością udziału w wyborach.

Wystarczy się rozejrzeć, by dostrzec, jak wielu pełnoletnich zachowuje się jak dzieci w złym sensie, czyli nierozważnie, nie biorąc pod uwagę konsekwencji dla otoczenia, siebie samych ani uczuć innych osób. Niestety, równie rzadko widać, aby udało się im zachować dobrą część dziecięcych zachowań – otwartość na świat, bezinteresowność wysiłku, w tym pracy traktowanej jak zabawa, oraz płynność ról, jakie mamy do wyboru.

Być dorosłym to męczyć się tam, gdzie jest coś do zrobienia, a odpoczywać tam, gdzie się leniuchuje na sygnał. Być dorosłym to narzekać, a i tak nic nie zmieniać. Być dorosłym to robić pewne rzeczy, bo tak trzeba, bez zastanawiania się, czy mają sens. To duma z wypełniania drobiazgowych formularzy, których nikt nie czyta, ale są wymagane, choć nikt nie wie, po co.       

Fot. Materiały prasowe

Według takiej wizji dorosłości dziecko „dobre” znaczy: posłuszne, chętne powielać wzorce, jakie mu zaoferowano. Dziecko gotowe do akceptacji absurdu, bo tak po prostu jest i lepiej nie myśleć o tym za wiele. „Zrozum, że…” – to najczęstsza fraza powtarzana dzieciom z wysokości piedestału. „Dobre” dziecko akceptuje, że dorosły stoi nad nim, wie lepiej, chce dobrze, mimo że w efekcie jego działań wychodzi coś kompletnie odwrotnego. Dorosły boi się, że gdy raz wyjdzie ze swojej roli, straci ją na zawsze. Największym lękiem jest utracić autorytet i dlatego to się właśnie dzieje.

Okłamujemy dzieci. Nie przyznamy im, że mimo wielu lat spędzonych na tej planecie rozumiemy z tego doświadczenia tyle, co one, a może mniej. Że nie czujemy się dorośli, nie pamiętamy, jak to jest być w ich wieku, tylko opowiadamy jakieś androny, symulując autentyzm, wspominając fałszywie, jak to wspaniale było być dzieckiem, bo kiedyś zupełnie inaczej niż dziś.

Jako dorośli boimy się prawie tak samo, jak baliśmy się w dzieciństwie. Nie przyznajemy, czego naprawdę baliśmy się wtedy. Potworów, które czaiły się w ciemności? Psów, odkąd jeden strasznie szczekał? A może baliśmy się taty lub mamy, gdy tracili kontrolę nad sobą? Gdy znikali i nie mówili, kiedy wrócą. Gdy grozili, że trafi ich szlag i będzie to nasza wina. Gdy czekali, aż będziemy dorośli i sami zobaczymy, jak to jest, bo życie się na nas zemści.

„Mała mama”: Odkłamać dziecko

Jak dobrze, że „Mała mama” odkłamuje dzieciństwo – przeżywa je na poważnie, bez dystansu. Céline Sciamma, reżyserka filmu, ma doświadczenie w opowieściach o dorastaniu, wręcz specjalizowała się w nich, dopóki nie powstał jej „Portret kobiety w ogniu” (2019), nagrodzony w Cannes za scenariusz i najlepszy film queer, co potwierdziły jeszcze laury Europejskiej Akademii Filmowej. Przyćmił on dotychczasowy dorobek twórczyni i sprawił, że publiczność poznała ją na nowo. Nakręciła wtedy melodramat kostiumowy o relacji malarki z modelką, którą trzeba namalować, aby wydać ją za mąż. Film był tak sugestywny, bojowy, obnażający dyktat męskiego spojrzenia, że poprzednie dzieła Sciammy odeszły w niepamięć.           

Fot. Materiały prasowe

Oto światu objawiła się autorka kina, która uprawiała politykę, mówiąc o miłości. Owszem, pamiętano o Adèle Haenel, odtwórczyni roli przyszłej panny młodej, ale chyba tylko o niej. Aktorka zagrała w debiucie reżyserki „Lilie wodne” (2007), gdzie kamera była w niej tak rozkochana, że nikt się nie zdziwił, że Sciamma i Haenel były przez kilka lat parą. Ta druga dziękowała pierwszej, odbierając Cezara w 2015 r., ta pierwsza wyszła za drugą z ceremonii w 2020 r. na znak protestu, gdy Polański odebrał Cezara. Media karmiły się tym, czy kobiety są nadal, czy nie są razem, zamiast przyjrzeć się temu, jak Sciamma projektuje swoje kino i realizuje w nim swój polityczny program.

Nie dla dzieci?

„Mała mama”, jak deklaruje reżyserka, jest filmem dla dzieci. Czy na pewno? Niech każdy osądzi sam, zabierając do kina swoich najmłodszych. Jest szansa, że załapią się niezależnie od wieku. Jednak refleksja zawarta w tym filmie zdecydowanie należy do osoby, która myśli o własnych rodzicach, sama będąc w ich wieku, gdy byli już rodzicami. Dorastając do nich, takich, jakimi ich pamiętamy z dzieciństwa, można spojrzeć na ich decyzje i zachowania, przyrównując do siebie obecnie – by rozumieć je lub odrzucić. Empatyzować jak Céline Sciamma w „Małej mamie” lub ironizować jak Joachim Trier w „Najgorszym człowieku na świecie”, gdy 30-letnia bohaterka w dniu urodzin patrzy na swoje babki i praprababki w tym samym momencie życia, tyle że z rosnącą liczbą dzieci wraz z każdym pokoleniem wstecz. Niektóre z przodkiń leżały już na cmentarzu, inne ledwo dożywały wieku, który dziś najczęściej nie jest nawet połową klepsydry. Może więc porównywanie się z nimi nie ma sensu?

Fot. Materiały prasowe

Dla Sciammy to ćwiczenie wyobraźni jest kluczowe, gdy ma się lat osiem, czyli nie jest się jeszcze spłaszczonym przez edukację, więc dzieci z różnych epok mogłyby się dogadać, przynajmniej w teorii. Jaka była mama, gdy była mała? Często najmłodsi pytają, jacy byliśmy w ich wieku. Albo odwrotnie, jak moja córka, ciekawa, czy zaprzyjaźniłabym się z nią, gdybyśmy nie były spokrewnione. – Jasne, że tak! – odpowiadam, bo na jakimś poziomie nie ma znaczenia, że akurat ją urodziłam. Chciałoby się mieć taką przyjaciółkę, siostrę bez dominacji, nawet jeśli rolą rodzica jest prowadzić i wspierać. Ale to tylko role – przypomina Sciamma w świetnym domowym teatrze bądź scenie, gdy córka w aucie opiekuje się swoją mamą: podaje jej chrupki i soczek z rurką, gdy tamta siedzi za kierownicą. Karmi ją i poi, jakby troszczyła się o siebie, a w końcu otula ją ramionami z tylnego siedzenia. Mamie akurat zmarła mama i potrzebuje otuchy.

Bliźniaczki z przeszłości

Opowieść Sciammy, utrzymana w konwencji realizmu magicznego, skierowana jest do dzieci, nawet jeśli mają dziś 41 lat. Dlaczego reżyserce zależy, by mówić właśnie do nich? Bo wierzy, że rozmowa z dziećmi – poważna, szczera, przeprowadzona z szacunkiem – może czegoś nauczyć dorosłych i stworzyć przestrzeń na zmianę, podwaliny przyszłego społeczeństwa. Dziecko jest pełnoprawną osobą, dlaczego miałoby nie decydować o sprawach, których konsekwencji będzie doświadczać, gdy nas już dawno nie będzie? Brak w tym dydaktyzmu, co najwyżej nadzieja, że przyszli dorośli będą kiedyś chcieli z nami gadać, jeśli teraz, gdy mamy nad nimi chwilową przewagę, potraktujemy ich po partnersku. Cóż, okaże się, czy zmiany, jakie będą chcieli wprowadzić za ileś lat, jakkolwiek nam się spodobają. Jest szansa, że pozostaniemy dla nich towarzystwem chcianym, a przynajmniej tolerowanym, jeśli teraz stworzymy wspólny język.

W „Małej mamie” wszystko jest podwójne: przeszłość i teraźniejszość nakładają się na siebie. Co i raz nie wiemy, w jakim czasie i którą bohaterkę oglądamy. Aby jeszcze bardziej nas wytrącić z jasności, matkę i córkę grają bliźniaczki – Joséphine i Gabrielle Sanz, naprzemiennie się sobą opiekując. Podczas przyjęcia urodzinowego dwa razy śpiewane jest sto lat, jakby z każdego punktu w czasie drogi prowadziły w dwie strony. Historia jest żywym organizmem, zaznacza reżyserka. Odtwarzając ją, za każdym razem ujawniamy coś o tym, co jest teraz.

Ślad dawnej tapety

Film zaczyna się od pożegnania – dziewczynka chodzi po pokojach w domu opieki i żegna się z kolejnymi pensjonariuszkami, z których każda mogłaby być jej babcią. Jej własna nie żyje. Nie zdążyły się pożegnać jak należy, bo ani jedna, ani druga nie wiedziała, że widzą się po raz ostatni. W takim razie należy pamiętać, że każda rzecz, każde spotkanie może być ostatnim, mówi Sciamma i przyznaje, że realizowała swój film podczas pandemii właśnie, jakby był ostatnim. Z całkowitym zaangażowaniem, niczego nie odkładając na później. „Nie będzie innego razu”. Może tego właśnie nauczyła nas pandemia? A może to rodzaj déjà vu, że przeżywając coś ważnego, myślimy już równocześnie, jak będziemy to wspominać. Czy będzie to wystarczająco dobrym wspomnieniem? A może czegoś nie dopatrzyliśmy? Kryje się w tym jakiś lęk i ukryty perfekcjonizm. Żegnając się bez ustanku, żyjemy w smutku i strachu przed utratą. Dlatego mama dziewczynki jest przygnębiona, bo jej mama przez całe lata stwarzała wrażenie, że zaraz umrze.

Fot. Materiały prasowe

Fabuła „Małej mamy”, czyli spotkania ośmiolatki z jej mamą, gdy była w tym samym wieku, jest działaniem magicznym, ma na celu zatrzymanie traumy przekazywanej z pokolenia na pokolenie. Dziewczynki poznają się, gdy Marion (mama Nelly) idzie do szpitala na operację, która ma zapobiec dziedzicznej chorobie narządów ruchu. Zabieg się udaje, ale widocznie nie wystarcza, by nie czuć smutku, który potem Nelly (córka Marion) będzie postrzegać jako własną winę. Trudny spadek symbolizuje laska, którą dziewczynka chce po babci zachować na pamiątkę. Dzięki temu, że ośmiolatki wyjaśniają sobie, jak jest naprawdę, dziecko może być wolne od ciężaru narzuconego jej przez starsze pokolenia („To nie ty wymyśliłaś mój smutek”). W drobnych gestach, takich jak samotna gra w piłkę na sznurku – zabawa dla jednej osoby – film zawiera metaforę psychoterapii. Najpierw prowadzonej na sobie, a potem w dialogu, gdy dziewczynki tną wspólnie sznurek na małe kawałki, by powiązać nim gałęzie na leśny domek. Machają nożyczkami, jakby cięły łańcuch DNA na fragmenty, wybierając: to biorę, bo mi służy, a to odrzucam, bo mi szkodzi.

Autoterapia jest celem tej baśni, w której dom odmieniany jest przez wszystkie przypadki – jako drewniana półeczka na skarby, kryjówka w lesie służąca do zabawy oraz przestrzeń, gdzie pojawiają się duchy, czas płynie dwutorowo, wszystko jest możliwe. Można odmalować pokój, ale pod spodem wciąż jest stara tapeta, widoczna, gdy tylko odsunąć szafkę. Dom stary i nowy przenikają się i nakładają na siebie, co film dobitnie przypomina wciąż w montażu. Zbudowanie domu w sobie jest podskórnym tematem kina Sciammy, jak w „Portrecie kobiety w ogniu”, gdzie bohaterki dostają wspólną przestrzeń na jakiś czas, by namalować portret i zbliżyć się do siebie, stworzyć swój świat. Dom rodzinny bowiem w filmach francuskiej reżyserki nie stanowi oparcia. Dzieci, młodzież są często wydziedziczone uczuciowo, jakby pozwalano im mieszkać w domu, pod warunkiem że spełnią wymagania dorosłych. Dlatego zazwyczaj uciekają, szukają ostoi we własnym ciele, w zauroczeniach, samodzielności skleconej z prowizorycznych materiałów.

Być duchem w swoim domu

Nastolatka z „Dziewczyn z bandy” (2014) ma kiepską sytuację w domu, wyprowadza się nagle po kolejnej awanturze, przyjmuje ofertę bandyty, który zatrudnia ją jako dilerkę narkotyków, ale w domyśle chce także rozszerzyć kontrakt o pracę seksualną. Dziewczyna twardo dyktuje swoje warunki, a gdy po jakimś czasie odwiedza rodzinny blok, czuje się, jakby umarła i nawiedzała go jak duch. Bohaterka „Lilii wodnych” wychodzi z domu, aby odkryć, kim jest. Towarzyszy drużynie pływania synchronicznego i jej domem staje się basen. To tu zakochuje się i odkrywa swoje pożądanie. Zamykając się we własnym pokoju, całuje ogryzek, który miała w ustach jej ukochana.

Fot. Materiały prasowe

W „Chłopczycy” (2011) bohaterka chce być chłopcem, przygotowuje się do tego, lepiąc sobie penisa z plasteliny, i wchodzi w swoją wybraną płeć w lesie przy blokowisku, gdzie bawi się z dzieciakami, niekwestionującymi jej tożsamości, przynajmniej do czasu. Ciekawe, że najtrudniej przyjąć decyzję dziecka nie ojcu, ale matce, to ona jest nietolerancyjna i próbuje zmusić dziecko do bycia dziewczynką na siłę. Tata wspiera, uczy prowadzić auto, okazuje czułość. Również w „Małej mamie” sojusznikiem dziewczynki jest ojciec. Jedna z czulszych scen to scena staroświeckiego golenia z pianą i pędzlem, gdzie córka pomaga tacie namydlić twarz, a potem patrzy, jak wyłania się spod niej zupełnie nowa buzia. Ojciec nie boi się obnażyć przed dzieckiem. Wyznaje, że w dzieciństwie najbardziej bał się własnego ojca. Matka zapytana o to samo deklaruje, że w ciemności widziała drapieżną pumę. Czym puma była naprawdę? To już przemilcza. Córka musi dojść do tego sama.

Córki jednej babci

Ciekawe, że w „Małej mamie” wcale nie chodzi o konfrontację matki i córki jak w disnejowskich obrazkach, gdzie mamę dla bezpieczeństwa się uśmierca, a konflikt przeprowadza z macochą. Tu matka i córka są siostrami, przyjaciółkami, córkami jednej babci… Podczas pierwszego spotkania w lesie jedna pomaga nieść drugiej ciężki konar, potrzebny do budowy leśnego domku. Bo tylko razem mogą odczarować klątwę kobiet – jak w bajce rzuconej nad kołyską przez czarownicę, w nie wiadomo już którym pokoleniu.

Niesamowite, jak film Sciammy rymuje się z pixarowskim „To nie wypanda”, gdzie wiele kobiet z jednego rodu wypuszcza z siebie czerwone pandy, uosobienie drapieżności, seksualności, humoru, głupkowatości – wszystkiego, co społeczeństwo nauczyło bohaterki ukrywać. Tam dziewczynka spotyka w bambusowym lesie swoją mamę we własnym wieku – zapłakaną prymuskę, udręczoną własnym perfekcjonizmem i chęcią sprostania oczekiwaniom. Żeby to osiągnąć, mama zabiła w sobie pandę, a przynajmniej ukryła bardzo głęboko. Córka decyduje inaczej, by żyć z pandą na co dzień, ucząc się z nią zaprzyjaźniać. Lecz w „To nie wypanda”, jak w klasycznych opowieściach tego typu, córka musi odróżnić się od matki, przeciąć łączącą je pępowinę, by stać się sobą. „Mała mama” zaś, choć korzysta z tradycji baśni i szczodrze cytuje kino Spielberga i Miyazakiego (tu też żołądź służy do gwizdania i jak w „Moim sąsiedzie Totoro” przywołuje duchy), to jednak sięga w przyszłość: dziewczynki słuchają musique de la futur, muzyki z przyszłości, i płyną łodzią do piramidy na środku jeziora. Czy to pomnik tajemnicy mądrości? Raczej paradoks czasu, któremu zdarza się płynąć we wszystkie strony.

Adriana Prodeus
Proszę czekać..
Zamknij