Znaleziono 0 artykułów
13.02.2021

Demontaż atrakcji. „Osiecka”

13.02.2021
Fot. materiały prasowe

Jak dojść do siebie, gdy ktoś potraktuje naszą pamięć miotaczem ognia? Jak odzyskać wzrok, gdy nie da się odzobaczyć? Jak przywrócić Agnieszkę Osiecką, jaką była przed emisją serialu TVP? Nie chodzi o drobiazgowe oddanie faktów, wierność każdej sekundzie życia bohaterki. Chodzi o zniuansowanie osoby, która jak każdy ma wiele twarzy. W serialu odebrano Osieckiej człowieczeństwo i zamieniono je w figurę daną widzom ku przestrodze. Po emisji zostaje kac.  

Tracimy pamięć, ale jeszcze częściej coś nam ją zastępuje. Jakby ktoś wchodził nam w świadomość i rwał ją kijem jak pajęczynę. Wieszał w jej miejsce lampki choinkowe. Mówiąc, że to to samo, tylko będzie jaśniej. Choć przecież wiemy, że tamto wcale nie waliło po oczach – było delikatne, kruche, nieoczywiste. A jednak dajemy się robić i to ordynarnie, metodą na wnuczka. Strasznie trudno uprawiać higienę pamięci, dbać o nią, trzymać w chłodzie, przecierać mokrą szmatką i nie pozwolić, aby wyblakła od słońca. Dbać o to, co i jak się pamięta. Większość z nas nie potrafi tkać wspomnień, tylko wyrzuca jedne, wynosi na piedestał drugie i nie dostrzega związków przyczynowo-skutkowych. Mówię o sobie. Zmagam się z tym, jak przeszłość się we mnie plącze. Rzadko wydaje mi się adekwatna, długo grzebię w niej, nic nie znajdując, a potem nagle uruchamia się znienacka za sprawą magdalenki, która ma smak metalowej barierki trzepaka, zapach zatęchłej bramy i niepokój czegoś nie wiadomo skąd, paraliż zamiast dreszczu rozkoszy. Tym trudnym do rozwikłania uczuciem zajmuje się duchologia (hauntology), najbardziej wpływowe zjawisko ostatnich lat. I nie chodzi wcale o sentyment ani wsteczną fantazję. Bo co, jeśli pamięta się rzeczy, których nie da się pamiętać? Jeśli jest się złożonym z czasów zaprzeszłych? Historia tworzy się cały czas na naszych oczach. I ginie, jeśli nie chroni się jej nitek, nie układa w wątki. Czasem jakaś narracja staje się tak brutalna, że trudno utrzymać własne nitki w rękach. To nie wiatr historii je zrywa, tylko ludzie, którzy na podobieństwo jednego gościa z internetu odśnieżają podjazd pod dom miotaczem ognia.

Jak dojść do siebie, gdy ktoś potraktuje naszą pamięć miotaczem ognia? Jak odzyskać wzrok, gdy nie da się odzobaczyć? Jak przywrócić Osiecką, jaką była przed emisją serialu? Czy to w ogóle możliwe myśleć o niej tak samo jak przed traumą pierwszego odcinka? Postanowiłam, że spróbuję. Chcę wrócić do stanu sprzed tej wyrwy w pamięci, do momentu, zanim to obejrzałam. Do chwil z konkursu Przeglądu Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu, gdy nazwisko: „Agnieszka Osiecka” brzmiało jak zaklęcie. Mikstura poczucia humoru i tragizmu, jaką niewielu udało się osiągnąć. Wszystkie piosenki miały kanoniczne wykonania. Trzeba było wielkiej ambicji, żeby przebić się przez nie i stworzyć własne. Podobnie było z twórcami serialu „Osiecka” – domyślam się, że czuli onieśmielenie przed ważnym wyzwaniem, bo szansy stworzenia filmu opartego na tej wyjątkowej biografii długo już nie będzie.

Serial wagi państwowej

O tym, że to postać nadzwyczajna w polskiej kulturze, nikogo nie trzeba przekonywać. Pomysł krążył od dawna, był długo przygotowywany. Ale dlaczego o realizację pokusił się właśnie obecny prezes TVP? Może uwierzył, że realizacja będzie równie łatwa i skazana na sukces, co biopicu o Annie German? Może sądził, że skoro film o Michalinie Wisłockiej porwał tłumy, to inna wyzwolona obyczajowo obywatelka PRL też będzie atrakcyjna dla widowni? Nie mnie zgadywać, o czym myśli prezes – obecny, przeszły i następny – wszak nic nie jest u nas tak chwiejne jak publiczna telewizja. Grunt, że sprawa była wagi państwowej i nie skierowano do jego realizacji ludzi z łapanki, takich jak ci, co realizują misję mediów państwowych na innych odcinkach. Tu potrzebni byli zaufani towarzysze, którzy sprawdzili się w wielu bojach, na styropianach i otrzymali stosowne odznaczenia. Nie wolno przecież powierzać w Polsce byle komu historii rozpoznawalnej postaci kobiecej o tak niestandardowym życiorysie. Co więcej, kwestia to natury politycznej.

Fot. materiały prasowe

Obywatelka należała do ZMP, szmuglowała utwory do Maisons-Laffitte, wyciągała internowanych, pisała listy do Kiszczaka, przed Okrągłym Stołem była zaangażowana we współpracę z opozycją. Ponadto doradzała innym kobietom aborcję (w rozmowie z córką Jeremiego Przybory), wprawdzie sama jej nie zrobiła, ale porzuciła dziecko na rzecz własnej kariery i kochanka. Zbyt więc będzie to wywrotowe – należy, aby twórcy właściwie zrozumieli przesłanie i wolę prezesa. A jest ona jasna, gdy obejrzy się serial do końca. Na pewnym etapie można było sądzić, że obecnej władzy zabrakło własnych bohaterów, sięgnęła więc po tych z lewicy, twórczych, barwnych, nietuzinkowych, których z zazdrością włącza do swego kanonu. Ale po emisji 11. odcinka okazało się, że motywacja była inna. „Osiecka” okazuje się moralitetem o złej, występnej kobiecie, która z egoistycznych pobudek rozbija rodzinę, popada w nałóg, puszcza się i błaźni publicznie, a wreszcie umiera zasłużenie gwałtowną i przedwczesną śmiercią. Dlatego osią wydarzeń każdego odcinka jest kronika filmowa i kronika kochanków, przez których łóżka przetacza się polska poetka. Jeden gorszy od drugiego, aż trudno wybrać.

Mówimy o kobiecie upadłej, nadmiernie wyzwolonej, która będąc uzależnioną od seksu i alkoholu, pozwala, by pomiatali nią młodsi mężczyźni, którzy nie odwzajemniają jej uczuć. Lepiej nie pokazujmy więc, że wierzyła w Boga, mogłoby to być źle odebrane przez kurię. Nie puszczajmy oryginalnych wykonań utworów, bo jeszcze nie daj Boże się to komu spodoba. Pokażmy ją jasno i wyraźnie, jak wychowała się w grzechu, nauczyła kłamać, a schodząc stopień po stopniu na złą drogę, pociągała za sobą innych. Zamieńmy jej inteligencję i dowcip na zgorzknienie, cynizm, chciwość. Pokażmy, że była nieuleczalna. Na koniec, gdy umiera, niech umrze kot i jej matka, niech ktoś włamie się do jej domu, ukradnie samochód. Niech wszystko toczy się długo i boleśnie, żebyśmy odetchnęli z ulgą, kiedy wreszcie umrze. I oby nikomu nie chciało się jej naśladować!

Bal przebierańców

Chcę odzyskać Osiecką, jaką była naprawdę, a nie jaką jest w chorej wyobraźni przesyconej nienawiścią do kobiet oraz do artystów. Zaczęłam od playlisty oryginalnych wykonań. Nie pomogło. Wciąż mam w uszach okrutne zarzynanie utworów ze ścieżki dźwiękowej serialu. Puściłam film dokumentalny Grażyny Pieczuro „Agnieszka” z 1989 r. Nic się nie zmieniło. Przed oczyma miga mi wersja wydarzeń z wersji fabularnej, równie prawdziwa, co „Wiadomości” TVP. Osiecka we własnej osobie jest tak samo autentyczna, jak ta grana przez aktorki. Tak samo, ale nie bardziej. Może, żeby pozbyć się uczucia fałszu, potrzebne coś mocniejszego? Nagranie koncertu z Opola „Zielono mi” w 1997 r. Piękny, ale niestety, kac dalej trzyma. Jakby po tym trunku nigdy nie dało się już wytrzeźwieć.

Fot. materiały prasowe

Widać jestem złą matką, bo oglądałam serial wspólnie z dorastającą córką. Wciągnęłam ją w bagno, dałam czytankę z PRL, potem sama się wkręciła. Chciałam wytłumaczyć, kim są Zbyszek Cybulski, Seweryn Krajewski, Olga Lipińska, Elżbieta Czyżewska. Wszyscy oni pojawiają się na ekranie, na moment, w karykaturze. Jakby to był bal przebierańców i każdy udawał inną postać z lat 60., 70., 80, a my mamy zgadywać. Skórzana kurtka, długa rozczochrana grzywka, flaszka wódki – czy to nie aby Marek Hłasko? Popełniłam błąd wobec córki, trzeba jej było puścić „Wszystko na sprzedaż”, „Salto”, „Jana Serce” albo „Przedstawienie Hamleta we wsi Głucha Dolna” zamiast niszczyć młode życie i zabijać pasję artystyczną. Po 13 godzinach spędzonych na vod.tvp jedyną piosenkę Osieckiej, jaką poznała, zarżnięto w potwornie sinej, śmierdzącej dymem ze zniczy czołówce.

Żadnych niuansów

A gdzie jest dowcipna, czasem rubaszna babka, która wymyśliła slogan „Coca-Cola to jest to"? Gdzie osoba, która nie chciała mieć dzieci, ale nie potrafiła się z tym pogodzić? Która szarpała się między wyobrażeniami, kim powinna być według różnych osób? Gdzie oddana przyjaciółka, świetny kompan, ucho do dialogów. Przecież to od niej wzięliśmy: „Czy te oczy mogą kłamać?”, „Dziś prawdziwych Cyganów już nie ma” i wiele innych sformułowań, które z piosenek przedostały się do potocznej polszczyzny. Gdzie bigiel, żarłoczność na życie?

Nie chodzi o drobiazgowe oddanie faktów, wierność każdej sekundzie życia bohaterki, o które toczą boje przyjaciółki, świadkowie, rodzina. Chodzi o zniuansowanie osoby, która jak każdy ma wiele twarzy. Która czuje za bardzo, myli się, łudzi i głupio obstaje przy swoim. Nie uczy się na błędach, próbuje nie krzywdzić, nie potrafi się zmienić. Żądam w Osieckiej człowieczeństwa, które zostało jej odebrane i zamienione w figurę daną widzom ku przestrodze.

Magdalena Popławska: Tylko ona chce zrozumieć Osiecką

Jedyną osobą w świecie tego serialu, która stara się zrozumieć bohaterkę, jest wcielająca się w nią od szóstego odcinka Magdalena Popławska, grająca często kobiety złamane, rozdygotane, skrzywdzone i nieumiejące siebie poukładać. Aktorka daje postaci oddech i życie, broni jej na tyle, ile pozwala jej martwy dialog i niespójna fabuła. Jej poprzedniczka Eliza Rycembel gra Osiecką głucho, bezwładnie, nie widać w niej tego pęknięcia. Bohaterka w jej wersji jest w sobie samej całkowicie nieobecna. Testuje różne wersje siebie, ale jest gdzieś głęboko wycofana. Gdy rozmawia o pracy, zachowuje się po męsku, gdy tańczy, wciela się w kobietę. Twórcy akcentują, że jest atrakcyjna. Na jednym kadrze widać na zbliżeniu po prostu jej pupę. Szkoda, że była taka ładna, niepotrzebnie poszła w całą tę karierę. Był z niej materiał na żonę, matkę, a wyszła ruja i poróbstwo. Dlatego, gdy Popławska na plaży strzeże młodego kochanka, jej ciało pokazywane jest jak ciało staruchy. Kogoś nie na miejscu, jak Aschenbacha ze „Śmierci w Wenecji”, który chciał wyssać krew z Tadzia. „Daj jej, Panie, rozpoznanie”, chce się powiedzieć, ale duszę tej grzesznicy już zarezerwował szatan.

Obrońcy serialu powiedzą: „Cóż, skoro tak właśnie było”. Przypomnijmy zatem, czym jest historia – ludzką opowieścią o dziejach poprowadzoną w wyniku refleksji krytycznej. Jacy to ludzie, w jaki sposób opowiadają i dokąd prowadzi ich refleksja, każdy widzi. Co z tego, że w finale filmu przywołują album ze zdjęciami z prawdziwego życia. Miał być testamentem Agnieszki, wydany pod tytułem: „Na początku był negatyw”. Tu ma podpierać moralitet, dowodzić, że wszystko tak właśnie było: piła w dziewiątym miesiącu ciąży, czytała gazetę zamiast pochwalić dziecko za trening pływacki, wkładała młodzieńcom kwiaty za wycieraczkę auta, będąc starą babą.

Fot. materiały prasowe

„Osiecka” jako guilty pleasure

Przyznam rację obrońcom serialu w paru ważnych kwestiach: początek trudno się ogląda, ale potem narracja wciąga, nawet jeśli jest to przyjemność bliższa guilty pleasure. Zdecydowanie najlepszy jest odcinek, gdy Rycembel zmienia się w Popławską, a na pierwszy plan wychodzi romans dwojga literatów. Najgorszy ten, kiedy akcja przenosi się do Bostonu – nie sposób uwierzyć, że ktoś tu urodził się i wychował w języku angielskim. Udanie zainscenizowano Kabaret Starszych Panów – co nie było trudne, tak bardzo był charakterystyczny. W obsadzie jest wielu ciekawych artystów, ale pasowaliby do różnych filmów, a nie do jednego. Co z tego, że Grzegorz Małecki świetnie wciela się w Przyborę, skoro sednem tej relacji była różnica wieku (21 lat) między nim a Osiecką, a aktorzy są równolatkami. Tak samo Aleksandra Konieczna, która mogłaby zagrać Hannę Bakułę, ale współczesną, a nie dwudziestoparoletnią. Najlepiej wypadają ci, których uchwycono w trwaniu (Maria Pakulnis jako matka w bezczasowym znieruchomieniu), albo na trzecim planie (aktorzy wcielający się w postaci z STS).

Zdeformowana postać na lśniącej pocztówce

A jaki ma być portret naczelnej alkoholiczki literatury polskiej? Znamy pijaństwo Baudelaire’a, Hemingwaya, Chandlera, Bukowskiego, Pilcha. Utarło się, że pisarz zagląda do kieliszka, kiedy pisze najbardziej mroczne utwory. Ale kobiety? Chyba nie Nałkowska, Dąbrowska, Orzeszkowa? Mogą chorować na serce czy suchoty, kochać nieszczęśliwie, ale chlać nie wypada. Scenariusz serialu napisali Maciej Karpiński i Maciej Wojtyszko, przy współpracy z Henryką Królikowską i reżyserem Robertem Glińskim. Pewnie znali życiorysy Marguerite Duras, Dorothy Parker, Patricii Highsmith czy Elizabeth Bishop. Może widzieli film „Shirley” o autorce wspaniałych opowiadań i horrorów Shirley Jackson, granej przez Elisabeth Moss („Opowieść podręcznej”, „Niewidzialny człowiek”), która zapija swój talent, dręcząc otoczenie, a wreszcie wydając z siebie genialną i poczytną prozę. Jednak zamiast portretu uzależnienia wybrali moralitet, żeby potępić autorkę, a nie spróbować przyjrzeć się jej i, nie daj Boże, współczuć.

Dlatego, zwłaszcza w ostatnich kilku odcinkach, została pokazana okrutnie. Za zdjęcia odpowiada Adam Bajerski (chwalony ostatnio za „Pana T.”, a niegdyś za „Sztuczki” czy „Zmruż oczy”), który wizualnie poszedł na łatwiznę, robiąc tanie widokówki bez znaczenia w stylu „Pogoda ładna, aż żal wyjeżdżać”. W tym gładkim, pustym świecie kolorowych ptaków wyróżnia się główna postać – pokazywana boleśnie wyraźnie. Obraz oddaje jej stan ducha bodaj tylko w momencie romantycznej miłości do Przybory, ten odcinek płynie na jakiejś innej, świetlistej energii, poza tym cienie ciągną do dołu. Scenografia wydaje się sztuczna – zbyt kolorowa, lśniąca, jakby tych samochodów przez lata nikt nie używał i jakby w tych meblach od lat nikt nie siedział – odpowiada za to Ryszard Melliwa.

Kostiumy są nierówne – chwilami Osiecka pozuje na elegantkę, innym razem ma na sobie przypadkowe stroje – ani kostium nie wydobywa jej osobowości, tego, że nie przywiązywała wagi do wyglądu, ani nie odgrywa jej nonszalancji, gracji, z jaką nosiła byle co. Kapelusz, koszula, marynarka, kokarda pod brodą – jej mundur, w jakim pokazywała się publicznie, nie dostaje tu żadnego ciekawego pomysłu. Wygląda po prostu jak przebrana – odpowiada za to Ewa Gronowska.

Najgorszy jednak jest make-up – wydobywa niedoskonałości, braki, co w połączeniu z nieudolnym światłem na planie czyni z twarzy aktorów karykatury, a wręcz maski. Odcinek 11., w którym postać Osieckiej pokazywana jest „au naturel”, czyli niby bez makijażu, to istne pastwienie się nad urodą aktorki. Zarówno ona, jak i pozostali odtwórcy powinni pozwać realizatorów za przebarwienia, zmarszczki i dodatkowe podbródki, jakie dodano im złym makijażem, światłem i zdjęciami.

Popławska nigdy nie wyglądała aż tak źle na ekranie, co bardzo dziwi obok jej innych ról z tego czasu. Na przykład w „Prime Time” dano jej telewizyjną charakteryzację, która stopniowo się rozmazuje, ale twarz wciąż wygląda dramatycznie pięknie. Twórcy „Osieckiej” deformują wygląd postaci, aby podkreślić jej brzydotę moralną. Podkreślić, jak okropną jest osobą. Kiedy więc bohaterka porzuca rodzinę, kamera pokazuje pokryte plamami i pomarszczone oblicze potwora. Kreatury, która powinna się wstydzić, że tak się kompromituje.

Co pogrąża „Osiecką”

A może o palmę pierwszeństwa w tym, co pogrąża „Osiecką”, będzie się biła charakteryzacja z muzyką? Bo przecież to muzyka powinna być solą tej ziemi, z której wyrósł pomysł na ten serial. Dawno nie słyszałam gorszych aranżacji ani gorzej wykonanej melodii z czołówki. Piosenki, które pamiętamy jako genialne, strącono z przepaści i nie wiadomo, dlaczego wymieszano z innymi, które wcale nie są autorstwa Osieckiej. Nowe wersje starych przebojów wykonano najgorzej, jak się dało i może oprócz piosenek w wykonaniu filmowej Krystyny Sienkiewicz i filmowej Anny Szałapak nie powinny nigdy wypłynąć w eter. Włożenie w usta biednej kopii Maryli Rodowicz głosu puszczonego z playbacku odsłania ogromną wyrwę pomiędzy tym, jak „Niech żyje bal” powinien brzmieć, a co udało się osiągnąć. Sens piosenek się ulotnił. Film zamurował prawdziwe znaczenia. „Niech żyje bal” wtrącono do celi dla pijackich przyśpiewek – dlatego autorka chleje za kurtyną, słysząc własne słowa. Głębia, jaką odkrywają kolejne wykonania przeboju, zostaje zabita dyktą i zakryta kartonami, na których można urządzić melinę. Zniknęły nie tylko znaczenia tej śpiewanej poezji, lecz także związki między twórczością Osieckiej a jej życiem. Nie wiadomo, dlaczego w danym momencie tworzy tę, a nie inną opowieść. Bo przetwarza w wiersz słowa cenzora, greps zasłyszany pod budką z piwem? To były teksty o przeżyciach, których reżyserzy – Robert Gliński i Michał Rosa – nie potrafią połączyć ze sztuką. Nawet Dolly Parton w adaptacji piosenek na serial Netfliksa poradziła sobie lepiej.

Ten serial nie ma poczucia humoru, nie chwyta metafory i pragnie zemsty na tym, od czego czuje się gorszy. Oby nie udało mu się zerwać nici pamięci, wmówić nam, że taka właśnie była Osiecka i reszta. Może na lepszy biopic trzeba będzie poczekać aż do powrotu wolności słowa, której autorka piosenek była piewcą.

 

 

Adriana Prodeus
Sortuj wg. Najnowsze
Komentarze (3)

Agn Jur01.06.2023, 14:55
Recenzja pokazuje, że autorka cierpi na czarno-białą wizję świata i próbuje wszystko sprowadzić do pytania są z nami czy przeciwko nam. To, ze serial został wyprodukowany przez TVP nie oznacza, że ingerowano w swobodę twórców, a ten sam reżyser nakręcił choćby Homo.pl, który nie jest zgodny z linią polityczną tej telewizji. No ale skoro wyprodukowała TVP, to autorka stara się podciągnąc pod to swoją interpretację. Owszem, brzydota Osieckiej w serialu jest ciężka do zaakceptowania i była błędem, który sprawia, że jej romanse przestają być zrozumiałe, ale równie dobrze może to wynikać z chęci pokazania zgrzebności PRL lub tak wyzwolonego feminizmu, za jakim reedakcja nie nadąza - czyli wizji, że Osiecka miała tak silną i pociągającą osobowość, że wyglad się nie liczył. Muzyka w czołówce jest świetna, a aranżacje piosenek bardzo dobre. Postać nie jest aż tak jednoznacznym moralitetem, ponieważ picie Osieckiej jest uzasadniane w filmie jej wyjątkową wrażliwością i jednocześnie złem i brzydotą otaczającej rzeczywistości PRL, co mnie nie przekonuje, ale tak raczej odbieram itnecje ywórców.

Wczytaj więcej
Proszę czekać..
Zamknij