Znaleziono 0 artykułów
26.11.2021

Książka tygodnia: Maciej Płaza „Golem”

26.11.2021
Fot. materiały prasowe

Wiem, że zazdrość to uczucie niskie, lecz co tam: zazdroszczę, że Maciej Płaza to napisał, a ja nie. Mam nadzieję, że kiedyś Stwórca ześle na moje biurko zarówno pomysł, jak i język, które Płaza zawarł w „Golemie”.

Rzecz dzieje się w na przełomie pierwszej i drugiej dekady XX w., wedle hebrajskiego kalendarza w miesiącu tiszri 5671 r. (październik 1910 r.) w podolskim miasteczku Liściska. Żydów mieszka tam dwa razy więcej niż chrześcijan: Polaków, Rusinów, Litwino-Białorusów i innych o wymieszanych korzeniach etnicznych, jak to bywa na pograniczu kultur, języków i wiar. Do żydowskiej części Liścisk przybywa włóczęga, wielki, sękaty, jakoś przegięty, a jego niezgrabność pogłębia kulawizna. W worku ma wyszczerbiony kozik, miskę, łyżkę, łazi w wytartym, cerowanym chałacie i marnych buciorach za dużych na jego pogięte stopy. Na dodatek nie mówi i nie słyszy, nigdy – tak w Liściskach twierdzą wszyscy – w miasteczku nie był, a mimo to porusza się po sztetlu jak we własnej izbie. Miejscowy cadyk rew Gerszon, do którego lgną chasydzi z miejsc odległych nawet o kilka dni jazdy kolasą, nazywa bezimiennego przybłędę Rafael.

Rozplotkowana społeczność Liścisk snuje domysły, kim jest olbrzymi przybysz. Spytać nie idzie, bo przecież niemowa, więc mnożą hipotezy. Może, jak wielu innych, przyszedł, by ogrzać się w cieple nauk rabina Gerszona i dla jego dworu porzucił żonę i dzieci? Takich w Liściskach widywano sporą garść. Może przed czymś ucieka? Czy człowiek to zdrowy na umyśle? Albo meszuge, skoro chodzi po żydowskich chałupach, prosi o robotę, nawet ciężką i paskudną, a nie chce żadnej zapłaty? Pokutnik jakiś, bowiem pasuje mu mieszkanie w parszywym domu starców na granicy miasta, tuż przy chrześcijańskiej świńskiej jatce. Cudotwórca i uzdrowiciel, gdyż przywraca zdrowie umierającemu dziecku i szykującemu się na śmierć dziadowi. Albo kanciarz, bo nie chce leczyć i błogosławić innych potrzebujących. Wcielenie demona? Mesjasza? A może to prorok Eliasz, o którym wiedzą wszyscy bogobojni, że chodzi po sztetlach, przysiada w bóżnicach i karczmach, zagląda na targowiska, słucha, podgląda, zaś wygląd i przyodziewek może mieć wytworny lub najbardziej nikczemny. Zaś pośród plotek i rozmyślań toczy się codzienność sztetla, więc dzieciaki w zależności od nastroju dorosłych rzucają w Rafaela ogryzkami lub kulkami śniegu.

Maciej Płaza / Fot East New

Płaza doskonale wie, w jakim miejscu i czasie umieścił niespieszną (do czasu) akcję „Golema”. To prowincja prowincji Imperium Romanowych, gdzie wieści docierają ze znacznym opóźnieniem. Ale nawet zabite dechami Liściska przeczuwają, że gdzieś zbierają się burzowe chmury – w carskiej Rosji buzują antysemickie nastroje, dochodzi do krwawych pogromów, a te pośrednio i całkiem wprost dotykają liścickie rodziny, a niebawem przyjdzie największa z dotychczasowych katastrof, I wojna światowa.

Tak, „Golem” wymienia historyczne półsłówka i szepty z wielką „Austerią” Juliana Stryjkowskiego, lecz nastrój u Płazy mroczniejszy, bo brutalna Rosja, objedzona szalejem „Protokołów mędrców Syjonu”, to jednak nie łagodniejsze Austro-Węgry. „Golem” jest wiwisekcją klimatów przedpogromowych, mowy i czynów wynikających z nienawiści, analizą narastającej grozy, której nie da się sprzeciwić.

Nie tylko epoka określa wspólności „Golema” i „Austerii”. Maciej Płaza konsekwentnie nasyca swoją powieść hebraizmami (gdy mówi o sferze sacrum) lub codziennym jidisz, jak gdyby nie wystarczało mu tylko opowiadanie o obyczaju czy modlitwie, lecz musiał do tego wyszukać właściwy, najbardziej precyzyjny język, nazwany przez innego pisarza, Piotra Pazińskiego, „żydowską polszczyzną”. Archaizuje go, spowalnia, co „Golema” czyni bardziej tajemniczym.

Ale też unika Maciej Płaza pułapek sentymentalizmu, w jakie wpaść łatwo, gdy mówi się o odległym, tragicznie minionym czasie chasydzkiego sztetla. Odziera go z fałszywego kostiumu idealizacji, nie użala się, nie wzdycha. Bowiem sztetl to nie tylko chasydzkie tańce i radosne świętowanie „Królowej Soboty” – szabatu – we dworze cadyka, ryba, miodownik, wino i gorzałka. To również osobność, pustka domów, zaniedbanych dzieci i żon, bo mężowie wybrali drogę ku oświeceniu, wykluczenie ze względu na płeć i związany z tym dostęp do języka (dla kobiet był jidysz) oraz ceremoniałów, życie zastygłe, przednowoczesne.

Maciej Płaza napisał książkę mądrą i wrażliwą. Posłużył się pięknym językiem, gdzie polszczyzna, hebrajski i jidysz maszerują obok siebie jak kochające się rodzeństwo. Pokazał ludzi z krwi i kości, wiernych tradycji, ale też patrzących dalej w świat. A ponieważ powieść – jak wiemy – zaczyna się w miesiącu tiszri, na jesień pasuje, jak ulał.

Maciej Płaza, „Golem”, wydawnictwo W.A.B.

Paweł Smoleński, „Gazeta Wyborcza”
Proszę czekać..
Zamknij