Znaleziono 0 artykułów
30.12.2022

Książka tygodnia: Amos Oz, „Na ziemi Izraela”

30.12.2022
(Fot. Getty Images)

Amos Oz pisze o Izraelu sprzed wielkich zmian, ale nie jest to doraźny reportaż. To rzecz o braku zgody dwóch narodów na wzajemne zbliżenie, o zawziętości, o wierze oraz o charakterze państwa, takim, jakim jest dziś. Żeby stworzyć tę opowieść, autor na początku lat 80. wyruszył w reporterską podróż po własnym kraju.

To książka mająca swoje lata, co odbiera jej walor aktualności, ale – ponieważ napisał ją mistrz nad mistrzami – przestaje być aktualna tylko w doraźnych układankach. Amos Ozbył absolutnym geniuszem pióra oraz – nie bójmy się – prorokiem. Był też, nie umniejszając jego wiedzy i przenikliwości, niepoprawnym optymistą. Zdarzało się Amosowi brać własne nadzieje za rzeczywistość, co tłumaczy tak jego miłość do Izraela, jak wiarę w ludzkie serca i umysły; nie przyjmował do wiadomości, choć był specem od dekonstruowania mitów, że z wielką konsekwencją można występować nie tylko przeciwko rozumowi, lecz także wbrew swoim interesom. Prawda, którą opowiadał, brzmiała mniej więcej tak: nigdy nie spełni się sen obu narodów, izraelscy Żydzi każdego poranka, tuż po przebudzeniu, zobaczą, że obok nich żyją Palestyńczycy, zaś Palestyńczycy nie zobaczą kraju wolnego od Żydów. Skoro tak, trzeba się porozumieć. Ale wcześniej – poznać, choćby rodziło to wielką krytykę.

Tak więc, najpewniej pro publico bono, na początku lat 80., Amos wyruszył w podróż po własnym kraju. Wielki pisarz i organizator ludzkiej wyobraźni zamienił się w reportera. Bywał w kibucach i w osiedlach na Zachodnim Brzegu. Odwiedzał Arabów, niekoniecznie gotowych do zgody. Rozmawiał z ludźmi, którzy za żydowskość Ziemi Świętej poświęcili by życie, najchętniej wrogów. Ale spotykał też ludzi po prostu, takich, którzy ufali, że państwo Izrael jest cudem mniemanym dla Żydów, ale też krajem przyjaznym dla nie-Żydów, ojczyzną wszystkich swoich obywateli.

Strefa Gazy (Fot. Getty Images)

„Na ziemi Izraela” powstała przed wydarzeniami kluczowymi dla Bliskiego Wschodu. Nie zdarzyła się jeszcze pierwsza intifada, palestyńskie powstanie kamieni i ulicznych demonstracji, które doprowadziło do pokojowych rokowań w norweskim Oslo niemal 30 lat temu. Nie zdążyły się jeszcze zawalić nadzieje związane z Oslo. Żył Icchak Rabin, generał i premier, który powiedział, że Ziemia Święta dość się już napłakała, więc potrzebuje spokoju, gwarantowanego przez Żydów i Palestyńczyków. Takie słowa bywają w tym regionie świata zapowiedzią tragedii; Rabina zamordował żydowski ekstremista. Ale żydowskie dzieci zabite w dyskotece Delfinarium lub w pizzerii Sbarro brudzą palestyńskie sumienie.

Książka relacjonuje czas przed samobójczymi zamachami oraz gwałtowną erupcją nastrojów nacjonalistycznych, złączonych z fanatycznie wyznawaną religią. Nikt nie wiedział, że Izrael zamieni się w jedno z najbogatszych i najbardziej rozwiniętych państw świata, zaś Palestyńczycy utracą opinię świeckiego i dobrze wykształconego narodu. 

Niby więc Oz pisze o czasach sprzed wielkich odmian. Lecz nie byłby Ozem, gdyby nie wieszczył. Tłumaczy rozmówcom, że bycie kustoszami narodowych i religijnych mitów nie wróży nic dobrego. Historia już była, nawet ta spisana w świętych księgach. Legenda syjonistyczna, iż naród bez ziemi przyszedł na ziemię bez narodu, to hucpa i szkodliwa brednia, choć syjonizm sprawił, że państwo żydowskie w ogóle powstało. I na nic zdadzą się arabskie mrzonki, gatunkowo bardzo podobne, iż nastanie dzień, kiedy Żydzi zabiorą się do krajów dawnej diaspory.

A jaki język porządkuje to pisanie? Jaka zdolność obserwacji, empatii i uczciwego opowiadania o tym, czego nie można się wyrzec? Oz nie dostał Literackiej Nagrody Nobla, lecz opatrzność dała mu nadzwyczajną władzę nad słowem. Pisał tak, jak nie pisał nikt inny. 

Był niewysokim mężczyzną, dzieckiem jerozolimskiej, nacjonalistycznej inteligencji, ale też kibucnikiem, żołnierzem dwóch obronnych wojen Izraela i człowiekiem, który jako pierwszy wezwał Izrael, zwycięski po wojnie sześciodniowej, by oddał, co zrobił, w imię pokoju, za którym nie pójdą wybaczenie i miłość.

(Fot. Materiały prasowe)

Czytamy „Na ziemi Izraela” i wiemy, jak dokucza gorący, pustynny wiatr, skąd są żeliwne włazy do kanałów w Jerozolimie, odbieramy zmysłami, że tam, gdzie pachnie kiszoną kapustą i rozbrzmiewa jidysz zmieszany z angielskim, po kilkudziesięciu krokach spaceru trafia się – wprost ze wschodnioeuropejskiego sztetla – w rzeczywistość arabskich, smakowitych kebabów.

To pierwsze polskie tłumaczenie reportaży Amosa Oza, autorstwa Magdaleny Sommer, wprost z hebrajskiego. Znakomite bez dwóch zdań. Odwaga wydawnictwa polega na tym, iż daje czytelnikom książkę sprzed lat i mówi: to nie tylko doraźny reportaż, lecz opowieść o Izraelu takim, jakim jest. O okupowanej przez współczesnych żydowskich Izraelczyków Judei i Samarii, czyli sercu żydowskiej wiary i narodowej identyfikacji, co być może koi resentymenty i pozbawia namysłu ludzi mądrych i wrażliwych. To również rzecz o arabskiej zawziętości, a ta buduje tamę przeciwko zbliżeniu. Wespół z Żydami, którzy zbliżenia nie chcą. Jedni i drudzy nie lubią się, lecz pracują w bardzo zgranej brygadzie.

Amos Oz, „Na ziemi Izraela”, tłumaczenie Magdalena Sommer, wydawnictwo Czarne

Paweł Smoleński, „Gazeta Wyborcza”
Proszę czekać..
Zamknij