Znaleziono 0 artykułów
06.01.2023

Książka tygodnia: John le Carré, „Silverview”

06.01.2023
Fot. Getty Images

Miało już nie być kolejnych książek Johna le Carré, jego wspaniałego języka, ironii, wyrafinowanego poczucia humoru, wnikliwego podpatrywania życia tajnych służb. Ale jeden z synów pisarza odnalazł „Silverview”, niepublikowany wcześniej tekst mistrza powieści szpiegowskich.

Jak to dobrze, że John le Carré miał przepastne szuflady. Kilkanaście miesięcy po jego śmierci, w 2020 r., ukazała się po polsku powieść „Agent w terenie” (po angielsku wydana w 2019 r.) i zdawało się, że to koniec nieodwoływalny, nic nowego nie będzie, a dla miłośników tego giganta literatury i niepokonanego mistrza sensacji nastał czas nieuleczalnej smuty. Wprawdzie tego i owego pisarza obwoływano następcą le Carré (niektórzy znają się na swoim rzemiośle wybornie), lecz następca oznacza zawsze kopię, choćby bardzo udaną, oryginału.

Słowem – miało już nie być wspaniałego języka Johna, jego ironii, wnikliwego podpatrywania życia tajnych służb oraz sensownych i bezsensownych intryg, wyrafinowanego poczucia humoru, a także wiedzy, bo sam le Carré służył podczas zimnej wojny w wywiadzie (został zdemaskowany przez Brytyjczyka i sowieckiego agenta wszech czasów Kima Philby’ego), więc jak mało kto znał materię swojego pisarstwa.

Aż tu nieoczekiwana rewelacja: biurko pisarza kryło aż do teraz niepublikowaną książkę, bodaj naprawdę ostatnią. Odnalazł ją i przygotował do druku najmłodszy z czterech synów mistrza, również pisarz. Należy mu się za to złoty medal, tak samo jak powieści „Silverview”; zresztą żadna z prawie 30 książek le Carré nie schodzi poniżej trzeciego miejsca podium.

Silverview to nazwa dużego, posępnego raczej domiszcza, niegdyś wykwintnej rezydencji pełnej skarbów, jak nieoceniona kolekcja porcelany z czasów dynastii Ming. Stoi na skraju niewielkiego nadmorskiego miasteczka we wschodniej Anglii, po sezonie pustego wygwizdowa, smaganego deszczem i wichurami (czynna jest tylko jedna kawiarnia, gdzie można zjeść śniadanie). Mieszka w nim starsze małżeństwo Deborah i Edwarda Avonów; le Carré, erudyta i człowiek wszechstronnie wykształcony, nie zapomina zaznaczyć, iż Edward z ironicznym uśmiechem szczyci się nazwiskiem, jako że tak samo nazywa się rzeka, nad którą urodził się i tworzył angielski wieszcz Wiliam Szekspir. Deborah naznaczona jest śmiertelną chorobą, to jej ostatnie dni. Edward zna w miasteczku wszystkich, których warto znać. Robi niejasne, niezbyt wielkie interesy, które niekoniecznie są szwindlami, choć na takie mogą wyglądać. Jest bezpośredni w obejściu, czasami aż namolny. Mówi dziwnym językiem; okaże się, że to polski. Zna się na literaturze.

John le Carré w 1974 roku (fot. Getty Images)

To akurat jest bardzo ważne, jako że w miasteczku zjawia się Julian Lawndsley, makler giełdowy (zarobił sporą fortunę), który zbrzydził się i znudził londyńskim City, więc na prowincji postanowił założyć księgarnię. Ma głębokie luki w wiedzy o literaturze i raczej jest samotny, więc Avon będzie mu bardzo przydatny. Na dodatek, co wychodzi przypadkiem, Edward znał w czasach studenckich zmarłego ojca Juliana.

Obok miasteczka, bardzo to ważne, jest ostatnia, powstała podczas rywalizacji Wschód – Zachód, podziemna, brytyjsko-amerykańska baza nuklearna, wraz z centrum dowodzenia, nadal objęta wszystkimi możliwymi klauzulami tajności. Do bazy przyjeżdża Stewart Proctor, brytyjski agent służb, taki bezpieczniak w bezpiece, bo pilnujący, czy czasem ktoś ze swoich nie ma zamiaru zdradzić. Steward musi trafić do miasteczka, jako że Deborah i Edward to też agenci, wprawdzie emerytowani, ale jednak. Deborah była kiedyś gwiazdą, specjalistką od Bliskiego Wschodu. Edward – od komunizmu, a po jego upadku – od byłej Jugosławii. W londyńskich biurach tajnych służb powstało podejrzenie, że Edward pękł, a Proctor musi stwierdzić, czy tak rzeczywiście się stało.

Agenci, o których pisze le Carré, znają się dobrze na psychologii

Jako się rzekło – le Carré wie, o czym pisze. Dlatego jego agenci to bardziej urzędnicy niż mięśniaki, które biją po mordzie i strzelają. Patyny i uroku dodaje im wiek tuż przedemerytalny lub osiągnięta już emerytura. Nie jeżdżą aston martinem, a raczej pociągami trzeciej klasy, ze względu na oszczędności. Przerw między misjami nie wypełniają im pobyty na karaibskich wyspach lub w szwajcarskich kurortach, nie wiemy nawet, czy umieją nurkować lub jeździć na nartach. Odpoczynku, również na tak zwane stare lata, szukają raczej w nadmorskich miasteczkach (sam le Carré mieszkał w Kornwalii). Są szczęśliwi, gdy do niewielkiego salonu mogą dobudować ogród zimowy. Popijają whisky lub dżin (sam le Carré też popijał z upodobaniem, prócz tego, że pisał każdego dnia). Czyli koniec końców, na pozór, nie robią nic nadzwyczajnego.

Znają się za to na praktycznej psychologii, w końcu ich praca polega na tym, by ludzi z reguły przyzwoitych przekonać do czynu moralnie obrzydliwego – zdrady i szpiegowania. Tworzą zamkniętą kastę; dobrze widziane jest, gdy agentka wyjdzie za mąż za agenta. Podejrzewają wszystkich, również siebie nawzajem. Niekiedy mają w tym rację.

„Silverview” ma klimat angielskiej prowincji, zawiera też wyśmienitą zagadkę, uzasadnioną okolicznościami i charakterami. Bohaterowie rozmawiają tak, że palce lizać; le Carré jest mistrzem dialogów, dowcipnych i nieoczywistych. No i, jak to nad morzem, jest ulewa, wiatr wywraca parasole na lewą stronę, a pociąg osobowy na najbardziej wschodni cypel Anglii wlecze się niemiłosiernie, więc można długo myśleć. Przepyszna lektura i rozrywka. Może coś jeszcze w szufladach zmarłego pisarza się ukryło?

John le Carré, „Silverview”, tłumaczenie Jan Rybicki, Wydawnictwo Sonia Draga

Fot. Materiały prasowe

 

Paweł Smoleński, „Gazeta Wyborcza”
Proszę czekać..
Zamknij