Znaleziono 0 artykułów
03.02.2023

Książka tygodnia: John Vaillant, „Tygrys. Na tropie rosyjskiej bestii”

03.02.2023
(Fot. Getty Images)

John Vaillant, wielokrotnie nagradzany amerykański dziennikarz, napisał książkę o tygrysie amurskim, a jednocześnie stworzył historię sensacyjną, rodzaj przypowieści. Poznajemy relację z wojny pomiędzy człowiekiem i przyrodą, ale też dzieje wielkiego imperium, które odeszło w niebyt, a także krytyczne spojrzenie na ludzką naturę, w jakiej pierwsze miejsce zajmuje żądza władzy nad wszystkim, co dookoła.

Rzecz dzieje się w Kraju Nadmorskim, miejscu o powierzchni kilku państw europejskich razem wziętych, leżącym nad brzegami Ussuri i Amuru, dwóch wielkich syberyjskich rzek u wybrzeży Oceanu Spokojnego. Kraj wysunięty jest na południe bardziej niż Riwiera Francuska, a mimo to lód skuwa tam rozlewiska i zatoki morskie przez pół roku, a nawet lepiej. To jedyny taki punkt na świecie, gdzie spotyka się natura Północy i subtropików, miejsce zarośnięte bezkresną tajgą, pełne (bardziej kiedyś niż dzisiaj) dzikich zwierząt i innych bogactw, które zostałyby wyeksploatowane przez człowieka już dawno do cna, gdyby nie przyroda. Krajem Nadmorskim rządzi tygrys, zwany amurskim, największy przedstawiciel tej grupy kotów, któremu ustępuje rozmiarami nawet ogromny tygrys bengalski.

Przez rdzenne ludy tygrys amurski zawsze był traktowany z lękiem i nabożną czcią, ale też z szacunkiem, zdaje się, że wzajemnym. Człowiek często żywił się tym, co ze swoich łowów zostawiał tygrys, tropił go, ale sam też bywał tropiony. Gdy dochodziło do spotkania, szanse były podzielone co najwyżej pół na pół, choć mądrzy tubylczy myśliwi raczej nie wchodzili tygrysom w drogę. A wówczas zwierzę również omijało człowieka.

Aż nastał czas upadku Związku Radzieckiego. Państwo szczęśliwości robotników i chłopów łupiło Kraj Nadmorski z zajadłością pasożyta (niemalże wytępiono populację sobola, drapieżnika podobnego do łasicy, słynnego z futra), mimo że ustalono tam reguły wzajemnych stosunków, jeden z pierwszych na świecie zbiorów praw, dotyczących ochrony zwierząt.

W nowej rzeczywistości tygrys amurski stał się najbardziej upragnionym łupem dla różnego rodzaju myśliwych –nowobogackich, poradzieckiej, choć świeżej, klasy politycznej i cudzoziemców, gotowych zapłacić za polowanie ciężkie tysiące dolarów. Niby zwierzę było chronione, lecz pieniądze kusiły tak samo jak wątpliwa sława zabójcy wielkich kotów. Na dodatek tuż za miedzą, a raczej na drugim brzegu Ussuri i Amuru, leżą Chiny, wielki rynek zbytu tygrysich skór, ciał i kości, podobno niezbędnych w tradycyjnej medycynie; tygrysi penis jest wedle tych przesądów niezbędny w terapiach na impotencję. Nowoczesne karabiny myśliwskie stały się łatwiej dostępne (dla bogatych), na tygrysy polowano, wykorzystując bomby, a nawet czołgi, przerobione tak, że mogły stanowić w miarę wygodne łaziki do pokonywania zasypanej śniegiem prawie bezludnej tajgi.

Rosyjska tajga (Fot. Getty Images)

Zemsta przyrody na człowieku

Aż nagle w 1997 roku tygrys zabił Władimira Markowa, mieszkańca osady Sobolinuj. Markow mieszkał w Kraju Nadmorskim jeszcze za radzieckich czasów. Pracował w lesie, żył nędznie, ale i to się skończyło, gdy nastało nowe. Zostało mu tylko kłusownictwo, zajmował się też pszczołami. Należał do ostatnich, którzy nie porzucili wsi.

Podobno na niebie wisiał już księżyc. Było tak zimno, że wypluta ślina zamarzała, nie dolatując ziemi, a wątlejsze drzewa pękały. Markow miał na sobie stosunkowo lekkie ubranie, plecak, niósł dwururkę; był doświadczonym myśliwym, więc jedną lufę załadował śrutem, a drugą ciężkim pociskiem na grubszego zwierza. Już widział zarysy chaty, gdy jego pies zaczął jeżyć sierść i przeraźliwie ujadać.

Rozlega się ciężki pomruk, który dochodzi jakby ze wszystkich kierunków. Coś czai się przed chatą.

Markow rzecz jasna nie był pierwszą ofiarą tygrysów. Takie przypadki znali tak tuziemczy myśliwi, jak Rosjanie osiadli w Kraju Nadmorskim. Tygrys, polujący na ludzi, pojawił się nawet na przedmieściach Władywostoku. Lecz mówiono, że był to pierwszy przypadek, gdy zwierzę polowało z całkowitą premedytacją. Więcej – sprzęty należące do Markowa, jego dobytek zgromadzony wokół chaty, zostały kompletnie zniszczone, niejako w zemście lub ku przestrodze. Tygrys zmiażdżył metalowe naczynia, z siekiery zostało tylko ostrze, a potężne zęby przemieliły trzonek na wióry. Pojawiło się więc pytanie: Jak bardzo musiały zmienić się relacje ludzi i tygrysów, że te zwierzęta, którym przypisywano nadzwyczajną moc, inteligencję, a nawet zdolności magiczne, postanowiły tak zawzięcie wkroczyć na wojenną ścieżkę?

John Vaillant, wielokrotnie nagradzany amerykański dziennikarz, skonstruował opowieść o tygrysie amurskim jak najlepszą książkę sensacyjną. To literatura faktu, choć wędruje również po obszarach iście baśniowych. Jest relacją z wojennego pogranicza człowiek – przyroda, ale też zabiera nas w historię wielkiego imperium, które odeszło w niebyt, przedstawia dzieje ludzkiej natury, w jakiej pierwsze miejsce zajmują krętactwo, żądza władzy nad wszystkim, co dookoła, oraz chciwość.

Vaillant – choć miejsce, gdzie dzieje się jego książka, jest bardzo konkretne – daje przypowieść uniwersalną i mądrą. Mogłaby wydarzyć się wszędzie, gdzie ludzie umyślili, iż ograbią naturę ze wszystkiego. O zemście przyrody na człowieku powstało wiele książek science fiction i filmów, w tym najbardziej kasowych, niech będą to „Szczęki” czy „Park Jurajski”. Mają w sobie zmyślenie, lecz popełnione w imię wielkiej sprawy. „Tygrys” jest lepszy, bo autentyczny, prawdziwy.

Lepiej dać tygrysom wolność chadzania własnymi ścieżkami. Bo za krzywdę umieją odpłacić tak, że cierpnie skóra.

(Fot. Materiały prasowe wydawnictwo Czarne)

„Tygrys. Na tropie rosyjskiej bestii”, John Vaillant, tłumaczenie Jan Rybicki, wydawnictwo Czarne

Paweł Smoleński, „Gazeta Wyborcza”
Proszę czekać..
Zamknij