Znaleziono 0 artykułów
03.03.2023

Gayle Tzemach Lemmon, „Za wolność moich sióstr. Walka o nasze jutro”

03.03.2023
(Fot. Getty Images)

Gayle Tzemach Lemmon pisze o Kurdyjkach, żołnierkach Kobiecych Jednostek Ochrony. W Syrii i Turcji oglądała linię frontu, gdzie naprzeciw tych wojowniczek stali fanatycy z Państwa Islamskiego. Ale one biją się nie tylko o niepodległy Kurdystan, również o swoją pozycję w zmaskulinizowanym świecie.

Dwie statystyki są co najmniej zatrważające. Pierwsza: nie ma bodaj drugiego takiego narodu na świecie, który niemal niepoliczalne razy zrywał się do walki o niepodległość, zbrojnej i politycznej, i przegrywał. Druga: nie ma innego narodu, który tyle razy został oszukany, przez wrogów oraz przez sojuszników. Fakty te dotyczą Kurdów, którzy swoją historię wywodzą od starożytnego imperium Medów.

Mieszkają w czterech bliskowschodnich krajach i w każdym, choć są liczeni w milionach, uznaje się ich za niepożądaną mniejszość. W Iraku traktowano ich gazem trującym, w Turcji, Syrii, Iranie używano regularnej armii do tłumienia kurdyjskich zrywów. Wyznają umiarkowaną wersję islamu, gdzie jest miejsce na demokrację w zachodnim stylu i na prawa człowieka. Zwłaszcza tureccy i syryjscy Kurdowie uwierzyli w lewicowe ideologie, które kiedyś prowadziły ich do politycznego terroryzmu. Z zastrzeżeniem, że wyzwolenie narodowe Kurdów musi się wiązać ze społecznym wyzwoleniem kobiet.

Kurdyjki zawsze służyły w oddziałach partyzanckich, niekiedy w oddziałach pomocniczych, ale też na froncie. Widziałem kurdyjskie bojowniczki w Turcji i w Iraku – polowe mundury, kałasznikowy lub inny sprzęt niezbędny w boju, a na głowach kolorowe chusty, przytrzymujące najczęściej długie, czarne warkocze. Były dumne, lecz nie przemądrzałe, poważne, ale umiały się śmiać. A przede wszystkim wiedziały, że biją się o niepodległy Kurdystan, ale też o swoją pozycję w zmaskulinizowanym świecie. Ich aspiracje były uznawane przez wszystkich.

Tworzyły osobne oddziały, ale też dowodziły mężczyznami. Były traktowane jako pełnoprawne, dobrze wyszkolone i piekielnie odważne wojowniczki. Gdy podczas syryjskiej wojny domowej, trwającej już ponad 10 lat, Kurdowie opanowali północno-wschodnią Rożawę, gdzie powoli zaprowadzali własne porządki, widok kobiet żołnierek nie był niczym osobliwym. Walczyły w polu, zasiadały w sztabach dowódczych. Były podziwiane, a z pewnością nie lekceważone. Jak ognia bali się ich fanatyczni terroryści z Państwa Islamskiego. Wierzą, że śmierć zadana przez kobietę skutecznie zagrodzi im drogę do nieba.

Nie można być trochę wolną lub częściowo równą

Gayle Tzemach Lemmon jest amerykańską reporterką pochodzenia kurdyjskiego. Upodobała sobie bliskowschodnie strefy konfliktów zbrojnych. Pisała o Afganistanie, z bliska przypatrywała się amerykańskim żołnierkom. Tym razem pisze o Rożawie i kilku Kurdyjkach, założycielkach i żołnierkach Kobiecych Jednostek Ochrony. Dowiedziała się o nich od amerykańskich żołnierek sił specjalnych, które nie kryły swojej fascynacji wojowniczkami. Pojechała do Syrii i Turcji, oglądała linię frontu, gdzie naprzeciw Kurdyjek stali fanatycy z Państwa Islamskiego, niekoniecznie pewni zwycięstwa. Sama uległa tej fascynacji. I trudno jej się dziwić.

Wojna i front w relacjach Gayle Tzemach Lemmon są ponure i nadzwyczaj okrutne. Lecz ciekawsze są ścieżki, którymi poszły opisywane przez nią dziewczyny, by odkryć swoje emancypacyjne i równościowe potrzeby. Pochodziły z rodzin religijnych, raz mniej, raz bardziej tradycyjnych. W porównaniu z wieloma innymi muzułmankami żyły w niemal pełnej wolności.

Lecz jednej z nich męska część rodziny zabraniała kopać piłkę, uznając, że to gra nie dla dziewczynek. Nie pomagały prośby i błagania, trzeba było przełamać zakaz konsekwentnym sprzeciwem i uporem. Okazało się, że od dziecięcego futbolu droga do Kobiecych Jednostek Ochrony wcale nie jest daleka i bardzo kręta. Podobnie jak od szkolnej siatkówki.

Innej znów rodzina zabroniła studiować medycynę, a potem – wyjść za mąż za ukochanego chłopaka. Umówiony kandydat – syn wuja tradycjonalisty – był pewien, że dopnie swego, a rodzina tylko pochwali młodą parę. Nie ma młodej pary. Jest bojowniczka – feministka, z którą liczą się mężczyźni, i nie tylko dlatego, że muszą, ale dlatego że chcą. I tak dalej.

„Za wolność moich sióstr” pokazuje, że nie ma czegoś takiego jak eskalacja wolnościowych i równościowych pragnień oraz żądań. Jest za to mozolna edukacja – wojna może być salą lekcyjną. A płynie z niej jeden wniosek: nie można być trochę wolną lub częściowo równą. Społeczne korzenie, rodzina, pochodzenie mogą w dążeniu do tych wartości pomóc, ale – jeśli kobieta ma dość silnej woli – nie mogą przeszkodzić. Kurdyjki z Rożawy nie tłumaczą, dlaczego chcą oraz czego chcą. Dla nich i dla wielu ich męskich towarzyszy broni jest to oczywiste.

(Fot. materiały prasowe)

Gayle Tzemach Lemmon, „Za wolność moich sióstr. Walka o nasze jutro”, przekład Agnieszka Myśliwy, Znak Horyzont

Paweł Smoleński, „Gazeta Wyborcza”
Proszę czekać..
Zamknij