Znaleziono 0 artykułów
03.05.2022

Pan profesor i pani Agatka. Seksizm w branży architektonicznej

03.05.2022
Agata Twardoch (fot. Atelier Kryjak)

Jest wiele pięknych zawodów na A: asprzątaczka, akucharka. Dlaczego próbuje pani zostać architektem?” – Agata Twardoch wspomina słowa jednego z wykładowców. Problem jednak jest znacznie szerszy. Z profesorką Politechniki Śląskiej w Katedrze Urbanistyki i Planowania Przestrzennego rozmawiamy o męskim świecie architektury oraz o tym, czy kobiety zaprojektują lepsze miasta. Jej książka „Architektki” ukaże się 18 maja.

– Ta książka powstała ze złości – mówi Agata Twardoch o „Architektkach”. – Nie była to złość na nikogo konkretnego, lecz na świat, stosunki społeczne, na to, jak jesteśmy traktowane, bo to oczywiście dotyka nie tylko mnie. O tym samym mówi mi wiele studentek, doktorantek czy koleżanek architektek. Zauważyłam systemowy problem i to on mnie wkurzył– wyjaśnia. Złość, kiedy się już pojawiła, nie znikała. Twardoch nie chciała jej tłamsić w sobie ani ignorować, bo to zrodziłoby frustrację. Jedynym sposobem, który dawał jej poczucie sprawczości i nadzieję na zmianę, było opisanie problemu.

Wydziały architektury w całej Polsce co roku liczniej kończą dziewczyny niż chłopaki – o 30 proc. na Politechnice Warszawskiej do prawie 60 proc. na Politechnice Białostockiej, jak podaje Bal Architektek, inicjatywa podejmująca temat kobiet w architekturze. Mimo tej przewagi większość znanych architektów to mężczyźni. To oni częściej pojawiają się w mediach branżowych i znacznie częściej dostają prestiżowe nagrody. Jak podaje Agata Twardoch, do 2020 roku laureatkami najważniejszego architektonicznego wyróżnienia – Nagrody Pritzkera – zostały tylko trzy kobiety: Zaha Hadid, Kazuyo Sejima i Carme Pigem Barceló, z czego dwie ostatnie jako członkinie dwu- i trzyosobowych zespołów.

– Seksizm w branży architektonicznej nie jest niczym nowym, jest zastany i systemowy – tłumaczy profesorka, która na łamy swojej książki zaprosiła 24 kobiety ze światowej czołówki branży architektonicznej, z którymi przeprowadziła 19 rozmów. Są wśród nich Diane Davis z Uniwersytetu Harvarda, Karolina Częczek, która współprowadzi nagradzane nowojorskie biuro projektowe Only If, Ewa Kuryłowicz, Marta Sękulska-Wrońska z WXCA, prezeska warszawskiego oddziału SARP, czy Ekim Tan, założycielka firmy konsultingowej Play the City.

Agata Twardoch (fot. Atelier Kryjak)

Nawet one, mimo że utytułowane i na stanowiskach, na konferencjach wciąż bywają przedstawiane jako „pani Agatka”, podczas gdy przed nią referat wygłasza „pan profesor”. Czarę goryczy u Agaty Twardoch przelał jednak dopisek recenzenta, szanowanego profesora, na jej rozprawie habilitacyjnej. – W miejscu, w którym pisałam o adaptacji zabytkowego obiektu na mieszkania, zauważyłam rozbieżność, którą opisałam słowami: „Jako architektce szkoda mi budynku, który z powodu dodanych balkonów stracił zabytkowy charakter, ale jako urbanistka cieszę się, że w śródmieściu będzie więcej mieszkań”. Recenzent dopisał: „a jako kobieta boję się, że balkon trzeba będzie sprzątać”.Jest to poziom dyskusji, na który nie powinniśmy sobie pozwolić. A co jest w tym najgorsze, wiem, że ten profesor nie chciał być złośliwy, jemu się wydawało, że to jest udany żart – opowiada autorka „Architektek”. 

„Architektka” bruka prestiż zawodu

Sytuację kobiet w świecie architektury dobrze obrazuje język. – Bal Architektek zaproponował, żeby nazwę Stowarzyszenia Architektów Polskich SARP zastąpić Stowarzyszeniem Architektek i Architektów Polskich. W branżowej prasie pojawiło się na ten temat kilka artykułów, a dyskusja, która się pod nimi rozwinęła, była wyrazem świętego oburzenia, jakbyśmy chciały coś zepsuć, niemal zbrukać – opowiada Twardoch. 

– Język kształtuje świadomość, temu nie da się zaprzeczyć – mówi profesorka. – Problemem jest to, że feminatywy, które mamy w zawodach w języku polskim, dotyczą tych mniej prestiżowych, czyli mówiąc wprost, związanych z mniejszym wynagrodzeniem. Łatwo przechodzą nam przez usta „przedszkolanka”, „sprzątaczka”, „nauczycielka”, ale jeżeli chodzi o np. „profesorkę” albo „architektkę”, czyli zajęcia, które uchodzą za prominentne, to wzbudza to opór. Pada: „to głupio brzmi”, ale to przecież naiwny argument, bo wiemy, że język się zmienia i za pięć lat to, co dziś wydaje się nieswoje, będzie brzmiało naturalnie – wyjaśniaTwardoch zwraca uwagę, że od form żeńskich odcina się również część kobiet. – Najgorsze jest, że im się często podświadomie wydaje, że to obniży ich wartość.

Agata Twardoch (fot. Atelier Kryjak)

Czy kobiety projektują inaczej?

Podtytuł najnowszej książki Agaty Twardoch brzmi: „Czy kobiety zaprojektują lepsze miasta?”. – Zdania są podzielone, czy istnieje „kobieca” architektura, bo wszystko zależy od konkretnej kobiety. Na pewno jednak jest tak, że mamy inne doświadczenia i inne role społeczne i nie wynika to tylko z naszego życia, ale całej narracji kulturowej, tego, jak się o kobietach myśli i mówi i jaka była ich rola przez ostatnie tysiąc lat – wyjaśnia profesorka. – Statystycznie jesteśmy bardziej empatyczne i potrafimy lepiej słuchać, a to może się też przenosić na lepszą architekturę i lepszą urbanistykę. Ale ponieważ jest to tylko kwestia kulturowa, więc ona będzie się zmieniać w czasie – zaznacza Twardoch. U architektek, jak mówi, widać, że nie wstydzą się być bardziej uważne i gdy jakiś ich pomysł nie sprawdza się w zetknięciu z rzeczywistością, to częściej nie mają problemu, żeby go zmodyfikować czy dostosować do odpowiednich wymagań. – Natomiast w męskim wizerunku jest zaszyte przekonanie o własnej nieomylności, więc mężczyzna częściej będzie się upierał, przyjmował postawę „ja się znam i wiem lepiej” – dodaje autorka „Architektek”.

Czy to znaczy, że miasta projektowane przez kobiety mogą być przyjaźniejsze dla mieszkańców? – Już same tematy badawcze, którymi zajmują się profesjonalistki z zakresu architektury, pokazują, że one mają bardzo dużo wspólnego z inkluzywnością, z rozumieniem potrzeb, włączając w to i osoby starsze, i niepełnosprawne, i z różnymi chorobami. Badaczki przyglądają się różnym grupom osób i narracjom różnych płci. Trudno jest oczywiście powiedzieć, że kiedy kobiety zaczną projektować, to od razu będzie lepiej, bo wiemy, że pomiędzy tym, co się projektuje, a tym, co powstaje na końcu, jest gigantyczna przepaść i wpływa na to wiele czynników – tłumaczy Twardoch.

Fot. Getty Images

Doświadczenie pokazuje, że urbanistki stawiają na likwidowanie barier architektonicznych i więcej zieleni. – To, że kobiety projektują przyjazną architekturę czy urbanistykę, wynika też z tego, że 50 proc. użytkowników tej przestrzeni to są właśnie kobiety i kiedy one były niedoszacowane w ogólnej liczbie projektantów, to się okazywało, że potrzeby tej połowy społeczeństwa są nieuwzględniane. Choć trzeba zaznaczyć, że bardzo często nie dlatego, że mężczyźni byli złośliwi i nie chcieli ich brać pod uwagę, lecz po prostu w ogóle nie zdawali sobie z tego sprawy – wyjaśnia profesorka. – Takim przykładem, choć szeroko dyskutowanym, ale wciąż niepoprawionym, jest kwestia toalet, czyli tego, że jest za mało oczek w damskich toaletach. Teoretycznie rzecz biorąc, gdyby je policzyć, to niby się zgadza, jest tak samo. Ale jeżeli mówimy o małych obiektach, gdzie jest tylko jedno oczko, to zawsze jest problem, bo mężczyźni w ogóle nie biorą pod uwagę tego, że nam, kobietom, więcej czasu zabierają rozbieranie się i czynności higieniczne, że nie mamy szybkiego w obsłudze pisuaru, że często do toalety idziemy z dzieckiem lub osobą straszą. I tę perspektywę trudno jest poznać z zewnątrz – mówi architektka.

Jedną z bohaterek książki jest Eva Kail, urbanistka z Wiednia, która zajmuje się gender mainstreamingiem. – Tak naprawdę już w latach 90. rozpoczęła dostosowywanie miasta do potrzeb osób różnych płci – mówi Twardoch. – Ciekawym przykładem są przeprowadzone tam badania, jaki procent kobiet i dziewczynek korzysta z parków i zlokalizowanych w nich obiektów sportowych. Okazało się, że bardzo niewiele. Z ukierunkowanych badań socjologicznych wyszło, że to dlatego, że kobiety boją się do nich wchodzić. Parki są ogrodzone, mają jedną bramę, przy której stoją grupki chłopaków, którzy gwiżdżą, czasem zaczepiają – opowiada architektka i dodaje: – Teraz już wszystkim studentkom i studentom architektury każemy po mieście jeździć na wózku inwalidzkim albo chodzić w okularach, które imitują bardzo dużą wadę wzroku, ale wciąż trudno jest wczuć się w optykę innej płci.

Zmiana w fundamentach

Ewa Kuryłowicz, architektka i wykładowczyni akademicka, opowiada w książce Twardoch, jak kiedyś usłyszała od swojej teściowej, Aliny Kuryłowicz: „Ja nie mogłam pracować jako architekt, ale tobie pomogę, żebyś ty mogła”. Choć sama zrobiła dyplom w 1952 roku, kiedy została z trójką dzieci na utrzymaniu, nie wyobrażała sobie pracy w zawodzie. I jednocześnie wiedziała, że jej synowej kilka dekad później będzie równie trudno. Zawód architekta wciąż uchodzi za zajęcie, którego ze względu na czas na pracy – znacznie przekraczający etatowe 40 godzin tygodniowo – nie da się pogodzić z życiem prywatnym.

Zmiany jednak już rysują się na horyzoncie. – Obserwuję u studentów coś, co było nie do pomyślenia, kiedy ja robiłam dyplom na początku lat 2000.: że oni nie chcą już pracować w sposób, który nie zostawia miejsca na życie prywatne. Coraz częściej słychać głosy, zarówno dziewczyn, jak i chłopców, że życie niekoniecznie musi tak wyglądać. Widać też, że dla młodego pokolenia kwestie równościowe są niemal oczywiste, oni mają to zakodowane od początku – mówi Agata Twardoch i dodaje: – To piękne, choć zawsze trochę szkoda, że nie dotyczy całego społeczeństwa.

Książka „Architektki. Czy kobiety zaprojektują lepsze miasta?” Agaty Twardoch ukaże się 18 maja 2022 r. nakładem Wydawnictwa W.A.B.
 

Fot. Materiały prasowe

 

Katarzyna Rycko
Komentarze (1)

Beata Koper04.05.2022, 11:23
Pamiętam jak w książce edukacyjnej o architekturze, którą dostałam w szkole jako wyróżnienie, Zaha Hadid była przedstawiona jako mężczyzna... Kobieca tożsamość aż tak uwiera?
Proszę czekać..
Zamknij