Znaleziono 0 artykułów
12.03.2022

Caitríona Balfe: Zero kompromisów

12.03.2022
Fot. Getty Images

„Outlander” zmienił moje życie. To mogę stwierdzić z całą pewnością. Pozwolił mi rozwinąć się jako aktorce, ale przede wszystkim jako człowiekowi. Dojrzałam, zyskałam pewność siebie – mówi Caitríona Balfe, gwiazda serialu, którego długo wyczekiwany szósty sezon możemy już oglądać na platformie Netflix.

Karierę zaczynała jako modelka. W ciągu zaledwie trzech lat na początku tego millenium brała udział w ponad 250 pokazach takich marek i domówi mody jak Kenzo, Isabel Marant, Miu Miu, Alexander McQueen, Alberta Ferretti czy Dries Van Noten. U szczytu popularności była jedną z najchętniej zatrudnianych modelek na świecie.

Fot. materiały prasowe

W płynnym przejściu do świata filmu pomógł Caitríonie epizod w „Diabeł ubiera się u Prady”, kilka mniejszych i większych ról, zanim przyjęła angaż do serialowej ekranizacji bestsellera Diany Gabaldon – „Outlander”. Sześć sezonów i osiem lat później produkcja wciąż jest jednym z najchętniej oglądanych seriali. Dziś Caitríona ma już za sobą świetne role w „Le Mans 66” i „Belfaście” Kennetha Branagha, za które była nagradzana, chwalona przez krytyków. Jak sama mówi, jej kariera aktorska rozpoczęła się dość późno, ale nic nie wskazuje na to, by miała szybko się zakończyć.

Od ponad ośmiu lat grasz Claire Fraser, przemierzając jako ta postać kontynenty i epoki. Wraz z nią również, dzięki charakteryzacji, starzejesz się. Jak się czujesz, oglądając siebie jako babcię?

Czasami zdarza mi się przeglądać fotosy z serialu sprzed ośmiu lat i wzdychać, jacy byliśmy wszyscy piękni i młodzi! Rzeczywiście akcja serialu toczy się przez kilka dekad, więc starzenie się postaci jest nieuchronne. Ale wiesz co? Cieszę się, że Claire nie ma z tym problemu! Nie przejmuje się zmarszczkami. Znacznie bardziej zajmuje ją to, kim jest, co robi. I może dlatego tak dobrze czuje się w przeszłości. Być może zresztą dzięki niej ja też przestałam tak dużą wagę przywiązywać do wyglądu? Z pewnością mniejszą niż kiedyś. Wychodzi mi to na dobre.

Fot. materiały prasowe

Fani serialu, wśród nich na przykład Susan Sarandon, bardzo długo czekali na szósty sezon, wymyślając nawet specjalne określenie na czas bez nowych odcinków – „draughtlander”, czyli „outlanderowa susza”. Czy twoim zdaniem kolejne przygody Claire i Jamiego Fraserów spełnią oczekiwania widzów?

Mam nadzieję! W przeciwnym razie będziemy mieli do czynienia z ogromną rzeszą bardzo niezadowolonych fanów. Już pierwszy odcinek jest długi, to nasze przeprosiny za tak długą ciszę między sezonami. Nikt jednak nie spodziewał się, że po drodze przydarzy nam się pandemia czy też moja ciąża, która miała istotny wpływ na planowanie zdjęć. Ostatecznie wydaje mi się jednak, że dobrze wykorzystaliśmy ten czas. Nigdzie się nie spieszymy, pozwalamy wybrzmieć każdemu wątkowi, a bohaterom dojrzeć. Naszym celem nie było zmieszczenie do tego sezonu wszystkiego, co jest w książce. Dlatego ta część przygód Fraserów będzie miała osiem odcinków, a kolejny sezon, zaplanowany już, aż szesnaście. Poza tym – żadnych kompromisów. I tak właśnie powinno być.

Jak zadbaliście o to, by w tych trudnych czasach rozpocząć tak intensywne zdjęcia, do tego z tak liczną ekipą?

Przede wszystkim chcieliśmy, aby w całym tym chaosie i niepewności pracować nad „Outlanderem” jak gdyby nigdy nic. Nie mogliśmy poświęcić żadnego z elementów, do których przyzwyczailiśmy widzów przy okazji poprzednich sezonów. Ten serial musi być realizowany w odpowiedniej skali i z rozmachem. Dlatego właśnie, specjalnie w celu zapewnienia wszystkim bezpieczeństwa na planie, powstało wielkie centrum testowania, w którym wszyscy po kolei codziennie się badaliśmy. Nie mogliśmy zgodzić się na żadne ryzyko. Tylko dzięki temu realizacja planu wydawała się niezagrożona.

Fot. materiały prasowe

Każdy sezon „Outlandera”, poza licznymi zwrotami akcji i pięknem przyrody, pokazywał też cierpienie bohaterów. Twoja Claire miała pod koniec sezonu piątego bardzo ciężkie przeżycia, a ten konkretny wątek nie tylko wzbudził mnóstwo emocji, lecz także posłużył za punkt wyjścia do licznych debat związanych z przemocą wobec kobiet. Ważne jest, żeby Claire znalazła spokój, ale też by można było śledzić konsekwencje działań oprawców. Czy tak będzie?

Oczywiście. Zanim powstały sceny, do których nawiązujesz, bardzo brutalne, wielokrotnie rozmawialiśmy ze scenarzystami o tym, jak w kolejnym sezonie podejdziemy do sytuacji Claire, do tego, jaki poradzi sobie z traumą. Dla mnie osobiście był to absolutny priorytet – żeby pokazać, że każda akcja niesie reakcję, każdy czyn ma konsekwencje. Jeśli więc pokazuje się na ekranie brutalny atak na kobietę i gwałt, trzeba pozwolić wybrzmieć jej smutkowi, bezradności, procesowi leczenia ran, ale i zwierzęcej niemal żądzy zemsty. Cieszę się, że ten cel udało się osiągnąć.

W kilku scenach pokazujemy, że owszem, Claire po raz kolejny w swoim życiu sięgnęła dna, ale też udało jej się znaleźć odpowiedni dla siebie mechanizm obronny. Zazwyczaj to przecież ona jest mistrzynią porządkowania wszystkiego i logicznego wyjaśniania zawiłości życia i świata, potrafi bez sentymentu odłożyć na bok trudności, których nie jest w stanie tu i teraz rozwiązać. Zostawia je na później. I kiedy widzimy ją w nowym sezonie po raz pierwszy, udaje, że wszystko jest w porządku. W każdej chwili ta pieczołowicie budowana skorupa może jednak pęknąć. Bo Claire jest niemal klasycznym przykładem osoby cierpiącej na zespół stresu pourazowego, z którym próbuje się na różne sposoby uporać. Cieszę się, że znaleźliśmy w serialu czas, by to pokazać.

Fot. materiały prasowe

Na początku tego sezonu „Outlandera” Claire mówi, że mierzy się z własnymi duchami, z przeszłością, która wciąż ją prześladuje. Czy ty też rozpamiętujesz sytuacje, z jakimi kiedyś nie poradziłaś sobie najlepiej?

Takie sytuacje wciąż do nas wracają, niezależnie od tego, jak bardzo staramy się od nich uwolnić. Moja kariera aktorska rozpoczęła się dość późno, skończyłam wtedy już 30 lat. Z perspektywy czasu wydaje mi się, że większość swoich młodzieńczych traum przepracowałam we wczesnych latach dwudziestych swojego życia. Oczywiście niektóre wspomnienia cały czas noszę, nawet jeśli nie zawsze zdaję sobie z tego sprawę. Czasami, kiedy żyję w przekonaniu, że wszystko, co złe, już za mną, w moim życiu dzieje się coś, co przywołuje duchy przeszłości.

„Outlander” zmienił moje życie. To mogę stwierdzić z całą pewnością. Pozwolił mi się rozwinąć jako aktorce, ale przede wszystkim jako człowiekowi. Dojrzałam, zyskałam pewność siebie. Bez tego serialu nie zdarzyłby się „Le Mans 66”, nie dostałabym zapewne roli w „Belfaście”, tej pięknej i ciepłej opowieści o miłości i tolerancji. Za każdym razem, gdy otwieram nowe drzwi, za którymi czają się niepewność i zwątpienie, przypominam sobie o drobnych sukcesach, które budują, wzmacniają optymizm.

Fot. materiały prasowe

Claire jako postać pomaga zyskać pewność siebie być może również dlatego, że uznawana jest za feministkę, ambasadorkę równouprawnienia. Jest w końcu nie tylko żoną i matką, lecz także naukowczynią, lekarką, mimo że czasy, w których żyje, są wybitnie niesprzyjające tego rodzaju aktywnościom kobiet.

Z całą pewnością jest feministką! A jej przekonanie o równości odnosi się nie tylko do płci, lecz także do statusu społecznego. Uważa, że jest równa królom i wojskowym dowódcom, ale i każdemu napotkanemu mężczyźnie, bez wyjątku. Jak na czasy, w których żyje, to przekonanie wybitnie rewolucyjne. Za to też kocham i szanuję Claire. Bardzo ważne, by takie postaci pojawiały się w popkulturze, szczególnie w telewizji. Kiedy dorastałam, równość kobiet i mężczyzn była dla mnie niemal pewnikiem. W ogóle nie zastanawiałam się nad swoją pozycją w społeczeństwie. Dopiero później zaczęłam czytać o ruchu praw obywatelskich, drugiej fali feminizmu, prawach osób LGBT i wydawało mi się, że wciąż idziemy w dobrym kierunku. A dziś mam wrażenie, że jest jeszcze bardzo wiele do zrobienia, może nawet więcej niż kiedy byłam dzieckiem. Prawa kobiet wciąż są łamane, ciągle mówi się nam, co mamy robić, jak wyglądać, jak się zachowywać. Czy to nie są kroki wstecz? Cieszę się, jeśli dzięki mojej postaci w serialu jestem w stanie kogokolwiek zainspirować do działania czy pokazać alternatywną drogę.

Zwracasz uwagę na to, ile kobiet pracuje przy produkcjach, w których bierzesz udział? Dostrzegasz zmiany w tej kwestii?

Muszę przyznać, że pod tym względem plan „Belfastu” był niemal wzorowy. I znacznie różnił się od tego, do czego przyzwyczaiłam się, pracując nad „Outlanderem”. Jakieś dwa lata temu zwracaliśmy razem z Samem Heughanem (serialowy Jamie) uwagę produkcji, że na planie serialu pracuje zdecydowanie za mało kobiet. Usłyszeliśmy wyjaśnienie, że w tej części Szkocji, w której kręcimy, jest niezwykle mało kobiet wykonujących zawody filmowe. Nie jestem przekonana, czy to prawda.

Fot. materiały prasowe

Grasz inspirującą Claire, ale sama też inspirujesz – dzięki tobie zasadzono ponad sto tysięcy drzew na świecie. Jak to możliwe?

Wyobraź sobie, że dostałam kiedyś taki prezent od wielbicieli! Grono fanów skrzyknęło się, nazwali swój projekt „Caitriona”, zebrali fundusze na zasadzenie ponad stu tysięcy drzew. Do tej pory, gdy o tym myślę, bardzo się wzruszam, aż mam ciarki. Mój mąż wciąż jest zły na organizatorów tej akcji, bo wie, że nigdy w życiu nie przebije takiej niespodzianki! Muszę przyznać, że w takich sytuacjach bycie rozpoznawalnym jest najprzyjemniejsze – kiedy mogę zrobić coś dla kogoś innego albo – jeszcze lepiej – dla planety.

Podobno dostajesz też bardzo dużo listów od wielbicielek.

Piszą i nastolatki, i 80-letnie babcie. To wszystko jest częścią jakiegoś niesamowitego fenomenu „Outlandera”. Wiem na pewno, że kiedy w końcu będę musiała rozstać się z Claire, nie przyjdzie mi to łatwo.

Kilka tygodni temu wyraziłaś publicznie swoje niezadowolenie, że nie mogłaś wyreżyserować odcinka „Outlandera”. Wciąż rozważasz reżyserowanie?

Tak, chociaż na planie „Outlandera” byłoby to raczej niewykonalne. Problem w tym, że ten serial powstaje sekwencjami, a przygotowania do każdej z nich trwają zwykle około pięciu tygodni. Często jedna sekwencja rozgrywa się w ramach trzech różnych odcinków, nie zawsze realizowanych chronologicznie. A praca nad każdą sceną z udziałem Claire pochłania bardzo dużo czasu, energii. Gdybym do tego wszystkiego musiała jeszcze reżyserować, mogłoby się to okazać niemal niemożliwe. Pomysłu zatem nie odrzucam całkowicie, wciąż chcę spróbować reżyserii, ale czekam na odpowiedni moment. Oby niedługo!

Magdalena Maksimiuk
Proszę czekać..
Zamknij