Znaleziono 0 artykułów
27.10.2022

„Karl Lagerfeld Unseen”: Kulisy Chanel w obiektywie Roberta Fairera

27.10.2022
Fot. Robert Fairer

W Chanel, jak łatwo się domyślić, wszystko jest znakomicie zorganizowane – mówi Robert Fairer, który od ponad 30 lat fotografuje to, co dzieje się w kuluarach pokazów mody. Rozmawiamy o jego pracy i najnowszej książce z serii „Unseen”, poświęconej twórczości Karla Lagerfelda, zdradzającej tajemnice backstage’u Chanel.

W dzisiejszych czasach backstage pokazu mody przypomina pilnie strzeżony garnizon. Armia wizażystów, stylistów fryzur i asystentów szykuje modelki do przemarszu po wybiegu. Zaledwie garstce dane jest zajrzeć za kulisy, a tylko szczęśliwcy mogą fotografować panujący tam rwetes. W gronie wybrańców znalazł się Robert Fairer, który od lat 90. dokumentuje wydarzenia tuż przed rozpoczęciem modowego show. Uzbrojony w aparat, krąży w kuluarach jak szpieg, polując na intrygujące kadry.

To on sportretował Erin OConnor w wyrafinowanej sukni Johna Galliano, tak obfitej, że ubrana w nią modelka nie zmieściła się w windzie prowadzącej na wybieg. Sfotografował Hamisha Bowlesa tańczącego z Isabellą Blow, a także Lee Alexandra McQueena, który klęcząc, nanosi na sukienkach ostatnie poprawki.

Fot. Robert Fairer

Robert Fairer należy do prekursorów zakulisowej fotografii mody. To, co zwykle ukryte przed okiem ciekawskich, na jego zdjęciach zostaje rozświetlone lampą błyskową. Jego kadry cechują się nasyconą barwą i wyrazistym światłocieniem. Jedne emanują atmosferą rozgorączkowania i ekscytacji, inne – intymnym spokojem. Fotografie Brytyjczyka gościły na łamach „Elle”, „Harpers Bazaar” czy „The New York Times’a”, a najbliżej związany był z redakcją „Vogue’a”, z którym współpracował na wyłączność przez ponad dekadę. W domowym archiwum, nad którym czuwa żona fotografa Vanessa Fairer, znajduje się kilka milionów odbitek. Część z nich ukazała się w formie wyśmienitych książek pod wspólnym tytułem „Unseen”. Poszczególne tomy tej serii odsłaniają kulisy twórczości Marca Jacobsa, Johna Galliano oraz Alexandra McQueena. W tym roku do cyklu dołączyła monografia poświęcona karierze Karla Lagerfelda, kiedy ten dowodził domem mody Chanel.

Książka „Karl Lagerfeld Unseen: The Chanel Years” jest przepustką nie tylko na backstage pokazów, lecz także do paryskiego atelier przy Rue Cambon. Unikalne fotografie ujawniają tajniki pracy modelek, makijażystów, krawców, a także samego projektanta i jego najbliższego entourageu. W publikacji znalazły się eseje Sally Singer – byłej redaktorki „Voguea”, oraz Natashy Fraser, autorki modowych biografii. Z Robertem Fairerem rozmawiamy w dniu premiery jego najnowszej książki.

W jakich okolicznościach poznałeś Karla Lagerfelda?

Kiedy zbliżało się nowe milenium, stacje telewizyjne i gazety zaczęły coraz częściej mówić o projektantach mody oraz ich klientach. Naruszano prywatność sławnych osób, a paparazzi czaili się za każdym rogiem, jak nigdy wcześniej. Armani, Gaultier, Gianni Versace i Karl ubierali gwiazdy na pierwsze strony magazynów, okładki albumów, do reklam i na czerwone dywany. Przez wiele lat często widywałem Karla na pokazach. Ciągnęło mnie do niego jak ćmę do płomienia, ale nieustannie otaczały go tłumy albo był w towarzystwie swojej świty. Zawsze zastanawiało mnie, jak radził sobie z tym ciągłym zamieszaniem wokół siebie. Pewnie pomagało mu ukrywanie się za wachlarzem.

W każdym razie znalazłem się blisko niego dopiero w 1997 roku, podczas przymiarek przed pokazem. Był szybki, energiczny, miał opinię na każdy temat; rysował, rozmawiał, udzielał wywiadu i krytykował własne projekty – wszystko jednocześnie. Razem z moją redaktorką, Kate Betts, uważnie go obserwowaliśmy i dokumentowaliśmy spędzony z nim czas dla amerykańskiego „Harpers Bazaar”. Wtedy zostaliśmy sobie oficjalnie przedstawieni.

Fot. Robert Fairer

Co pamiętasz z chwili, gdy po raz pierwszy wziąłeś udział w pokazie Chanel?

Pierwszy show zobaczyłem w 1994 roku. To było bez porównania z tym, co oglądałem podczas Graduate Fashion Week w Londynie [dyplomowe prezentacje studentów projektowania – przyp. red.] – okazała prezentacja, wielkie wydarzenie, pełna finezji parada supermodelek. Długie nogi w krótkich spódnicach, perfekcyjny makijaż, wysokie krawiectwo. Dziewczyny kroczyły po wybiegu z uśmiechem na twarzach, szczęśliwe, seksowne, piękne jak łabędzice. Karl był showmanem. Przywiązywał dużą wagę do widowiskowości i muzyki, a miał u boku Amandę Harlech i Michela Gauberta, odpowiedzialnych za produkcję pokazów, dla których konkurencja praktycznie nie istniała. Chanel dbało o gości od momentu, gdy tylko zjawili się na miejscu. Na każdym siedzeniu czekał na nich perfekcyjnie zapakowany flakon najnowszych perfum.

Za kulisami było równie elegancko?

W połowie lat 90., kiedy zacząłem fotografować backstage, większość paryskich pokazów – w tym Chanel – organizowano w Carrousel du Louvre, kompleksie przestronnych korytarzy pod Luwrem. To, że niemal zawsze odbywały się w tym samym miejscu, było praktyczne, ale wiązało się z powtarzalnością wystroju. Pomieszczenia z identycznymi pomarańczowymi ścianami i czerwoną wykładziną przytłaczały, nie należały też do zbyt fotogenicznych. Chanel zajmowało tam zawsze najwięcej zakulisowej przestrzeni przez wzgląd na rozmiar rewii oraz liczbę modelek. Z czasem pokazy osiągnęły skalę tak brawurowych widowisk, że przerosły Carrousel i musiano przenieść je do Grand Palais, gmachu ze szklanym dachem na wysokości 45 metrów.

Fot. Robert Fairer

Chanel aranżowało szykowny, doskonale oświetlony backstage z białawym dywanem, nieskazitelnymi stanowiskami dla wizażystów i przebieralniami dla modelek. Całość przypominała jeden z butików domu mody. Przed wejściem rzecznicy prasowi wręczali przepustki i, jeśli znalazłeś się na ich liście, otrzymywałeś identyfikator z określonym dostępem (15 minut, 30 minut lub „All Access”). Wszystko było szalenie uporządkowane. Nawet catering pasował bardziej do bankietu w ambasadzie niż do modowego show. Bufet obsługiwali kelnerzy w muszkach, a za Karlem krążył lokaj, dyskretnie niosąc na srebrnej tacy kryształowe szklanki z dietetyczną Colą.

Fot. Robert Fairer

Brzmi jak idealne warunki do fotografowania. Backstage zazwyczaj kojarzy się raczej z chaosem.

To był chaos zorganizowany – wszyscy dokładnie wiedzieli, co robić, i nie wywoływali zbędnego zamieszania. Ponieważ na każdą modelkę przypadała na ogół tylko jedna kreacja, oznaczało to, że 60 lub więcej dziewczyn musiało stawić się u stylistów fryzur i makijażystów. Wśród zakulisowego tłumu było ponad 150 osób, panowała zatem dość napięta atmosfera. Na schludnie porozstawianych stojakach wisiały kreacje wraz z dobranymi do nich akcesoriami (paski, torebki, buty, a nawet deski surfingowe!). Kiedy modelki ustawiały się w rzędzie, gotowe na wybieg, Karl rzucał okiem na strój każdej z nich i wygłaszał kilka słów otuchy. Wszystko działało, jak w dobrze naoliwionej machinie, w dodatku z nieograniczonym budżetem i wieloletnim doświadczeniem.

Fot. Robert Fairer

Chyba nie wszędzie panuje tak rygorystyczny porządek.

Backstage u McQueena to coś zupełnie innego. W początkowych latach zorganizowane zaplecze właściwie nie istniało. Trudno było wejść za kulisy i zostać tam z aparatem. Lokalizacje też nastręczały nie lada kłopotów, bo nigdy wcześniej nie urządzano w nich pokazów mody: targ warzywny, sortownia odpadów, stare teatry. Tak więc backstage był raczej drugorzędnym i prowizorycznym dodatkiem. Mnie to pasowało, bo uwielbiam zestawienie wykwintnych sukienek z nietuzinkowym otoczeniem. Często w kuluarach przygaszano światła, a ciemne podłogi i ściany tworzyły ponurą, a jednocześnie tajemniczą atmosferę. Zawsze robiono miejsce dla kilku maszyn do szycia i manekinów, gdzie kilkanaście krawcowych pracowało nad finalnymi przymiarkami i detalami. Wyczuwało się doskonałe skupienie, a sam McQueen miał na oku najdrobniejszy szczegół. Jako projektant był w pełni zaangażowany, jednak wszystko dopracowywano na ostatnią chwilę. Trzeba dodać do tego naprawdę wyjątkowe scenografie (robotyczne ramiona, tunele ze śnieżycą, hologramy czy internetowy streaming na żywo), makijaż i skomplikowane kreacje, które podsycały napięcie. Tolerowano obecność tylko niezbędnych osób. Żadnych przygodnych gapiów. Jako fotograf wiedziałem, że w każdym momencie mogę zostać wyrzucony z byle powodu.

To twoja czwarta monografia z serii „Unseen”. Dlaczego akurat Lagerfeld?

Po brutalnym romansie Alexandra McQueena ze sztuką, modowym teatrze Johna Galliano oraz wizji codzienności Marca Jacobsa, zasiedlonej przez cool girls i school girls, uznałem, że pora na kobietę ubraną najlepiej, jak to tylko możliwe. Pora na garderobę, w której można przejść przez całe życie. Stwierdziłem też, że należy uczcić talent Karla do wynajdowania czegoś zupełnie nowatorskiego, jego umiejętność zmienienia starego brandu w nowy. Na początkowych stronach książki ukazane zostały pierwsze kolekcje Chanel, wyrażające pragnienie oraz ideę ubioru, który nie byłby sztywny, lecz bardziej cool, czarujący, seksowny i dodający pewności siebie. Te ubrania mówiły: „Kobieta może mieć ambicje, karierę, wiedzę, dobrze się bawić, a jednocześnie fantastycznie wyglądać”. Chanel nie było tylko dla staruszek. Karl rozumiał potrzeby kobiet i psychologię mody.

Fot. Robert Fairer

Tak naprawdę ta książka pojawia się z trzyletnim opóźnieniem. Pierwotnie chciałem ją wydać w 2019 roku i liczyłem, że będę miał okazję podzielić się nią z Karlem, który uwielbiał rozmaite wydawnictwa. Zależało mi na jego opinii – niezależnie, czy okazałaby się pochlebna czy nie. Koniec końców, on też był fotografem.  

Jak spośród tysięcy zdjęć wybrałeś te najlepsze?

Należało dokonać gruntownej selekcji pokazów, które dokumentowałem. Brałem pod uwagę różne kategorie: moda, narracja, stylizacje fryzur czy make-up. Chciałem też zawrzeć w książce zdjęcia, które mają kluczowe znaczenie dla mojej pracy jako fotografa. Tak naprawdę nigdy nie ma wystarczającej liczby stron, które pomieściłyby wszystko. To zawsze kompromis – trzeba wybrać 265 fotografii, by zilustrować wydawnictwo o genialnym projektancie. Przeglądając odbitki, dostrzegłem pewnego rodzaju romantyzm.
Zależy mi na tym, by fotografie opowiadały własnym językiem. Zawsze staram się ująć drobne detale haftów lub ornamentów z koralików i pereł, a także szczegóły linii sylwetki i tkanin, bo to one budzą pożądanie i ożywiają wyobraźnię pokoleń kobiet. Karl dokładał starań, by podsycać fantazję, jaką powinna być moda – nawet jeśli dla wielu nieosiągalna, zawsze prąca ku przyszłości. 

Przeczesując archiwa, trafiłeś na coś, co cię zaskoczyło?

Kiedy wertowałem zbiory od początku do końca, zdałem sobie sprawę, że dawniej wszystko przychodziło znacznie łatwiej. Nie było żadnych zakazów ani restrykcji co do poruszania się po backstageu pokazu mody. Bardzo rzadko widywałem tam innych fotografów. Poszczęściło mi się, bo robiąc zdjęcia dla amerykańskiego „Voguea”, mogłem też relacjonować kolekcje haute couture. Mam nadzieję, że moje fotografie odzwierciedlają prawdziwy kunszt domu Chanel, jego kody i DNA marki, niezmiennie krążące wokół doskonałości.

Fot. Robert Fairer

Które fotografie z książki mają dla ciebie szczególne znaczenie?

Jestem wdzięczny Caro Seiber za to, że pozwoliła mi zamieścić zdjęcia z jej ślubu i przymiarek sukni. To zawsze miła odmiana wyjść na chwilę poza backstage i pokazać materiał dla „Voguea”, który nie ma nic wspólnego z kulisami pokazu. Lubię tworzyć formalne portrety, ponieważ tak bardzo różnią się od tego, czym zajmuję się na co dzień. To zupełnie inne spojrzenie na modę. Pozwala mi spędzić nieco więcej czasu z portretowaną osobą, ale też dokładniej przyjrzeć się kreacji. Aspektem mojego zawodu, który cenię najbardziej, jest fakt, że pracuję głównie wśród kobiet. Mam szczęście, że przez 30 lat obdarzały mnie głębokim zaufaniem. Z pewną czułością i nostalgią patrzę też na finałowy rozdział książki, bowiem jest on dokumentacją ostatniego razu, kiedy widziałem Karla przy pracy. Wyglądał tak jak zawsze: król mody z jego królową – domem Chanel.

Fot. Robert Fairer

Postanowiłeś zadedykować tę monografię nie tylko Lagerfeldowi, lecz także André Leonowi Talleyowi, który zmarł w styczniu tego roku. Co łączyło cię z André?

Mam wspaniałe życie zawodowe, a to za sprawą ludzi, z którymi pracowałem: modelek, stylistów, makijażystów i oczywiście dziennikarzy mody. André przepełniała ekscytacja tym, co robił. Trudno uporać się z myślą, że nie ma go już z nami. Tęsknimy za jego mailami i hojnymi słowami wsparcia. Wydawał się wszechobecny, jak Karl – był jedną z twarzy mody. Wspólnie konspirowaliśmy za kulisami pokazów. On ustawiał się tuż obok projektanta, a kiedy zauważał konkretną kreację, o której chciał później pisać, krzyczał do mnie: „Robert! Masz tę kieckę? Rób zdjęcie tej sukience!”.

Kiedy jeszcze pracowałem nad tą książką, André Leon Talley zgodził się napisać esej o kolekcjach. Jednak wraz z jego śmiercią i opóźnieniem publikacji nadszedł smutek i poczucie wielkiej straty, o której w przedmowie wspomina Sally Singer.

Jestem też zaszczycony, że Natasha Fraser skreśliła znakomite słowo wstępu z jej unikalnym dowcipem, błyskotliwością i wiedzą. Moje dotychczasowe książki przyniosły mi wiele szczęścia. Zdaję sobie jednak sprawę, że zegar tyka i nie ma czasu do stracenia. Karl też o tym wiedział, pozostawiając spuściznę, która stała się częścią współczesnej kultury. Potwierdza to zbliżająca się wystawa w Metropolitan Museum, która będzie opowieścią o 60 latach jego kreatywnych rządów.

Planujesz już kolejne publikacje?

Cieszę się, że podpisałam kontrakt na mój następny tom, ilustrujący artyzm Pat McGrath. Książka obejmie kulisy ponad 20 lat współpracy Pat m.in. z Tomem Fordem dla Gucci, Viktorem & Rolfem, Yohjim Yamamoto, Diorem, Galliano i Louis Vuitton. Będzie to luksusowe wydawnictwo o urodzie, ze wspaniałymi komentarzami i esejami, podobne formatem do mojej książki „John Galliano for Dior”. Ukaże się wiosną 2024 roku.


Karl Lagerfeld Unseen: The Chanel Years”, Robert Fairer, Thames & Hudson

Robert Fairer „Karl Lagerfeld Unseen: The Chanel Years”, wyd. Thames & Hudson

 

Wojciech Delikta
Proszę czekać..
Zamknij