Znaleziono 0 artykułów
14.02.2020

Rozprawić się z pamięcią

14.02.2020
Mirosław Tryczyk, „Drzazga. Kłamstwa silniejsze niż śmierć” (Fot. Materiały prasowe Wydawnictwo Znak )

Mirosław Tryczyk, od lat zajmujący się historią polskich Żydów i pogromów dokonanych na nich przez sąsiadów, w swojej książce „Drzazga. Kłamstwa silniejsze niż śmierć”, postanowił zmierzyć się z własnymi przodkami. Jego matka urodziła się w Sierpcu, w roku, kiedy Polacy wymordowali Żydów ze swego miasteczka. Tryczyk szukał potem podobnych sobie, potomków tych, co prześladowali i zabijali w czasie wojny swoich żydowskich sąsiadów.

Pisanie o własnej rodzinie to fascynująca podróż w przeszłość, ale droga, którą trzeba pokonać, bywa miejscami bardzo wyboista. Wiem coś o tym, bo sama poświęciłam trzy lata, by dowiedzieć się, jak żyli moi przodkowie przed wojną, w jej trakcie i później. Choć wertując dokumenty, zapiski, wspomnienia, odkryłam wśród krewnych wspaniałe postaci, zwłaszcza kobiety, to niektóre epizody wolałabym pominąć, zatuszować albo przekonać siebie, że pewne zachowania, których nie potrafiłam zaakceptować, wynikały z takich, a nie innych okoliczności. I w końcu, jakie mam prawo je oceniać kilkadziesiąt lat później, siedząc przy biurku przed komputerem, popijając jaśminową herbatę. A jednak. Przekonałam się, że poznawanie historii bliskich to jedyny sposób na radzenie sobie z pamięcią, na odczarowywanie mitów i wreszcie na samooczyszczenie. 

Mirosław Tryczyk, od lat zajmujący się historią polskich Żydów i pogromów dokonanych na nich przez sąsiadów, w swojej książce „Drzazga” postanowił zmierzyć się z własnymi przodkami. Jego matka urodziła się w Sierpcu, w roku, kiedy Polacy wymordowali Żydów ze swego miasteczka. Gdy ją pytał, za każdym razem odpowiadała, że była mała i nikt jej nic nie mówił. Powtarzała to, co mówiło mu wielu jego rozmówców: „Tylko tyle usłyszałam, że Żydzi mordowali nas, Polaków, a później tę krew tam pili”. „Mama najbardziej się bała, że podczas moich badań dokopię się, że sami jesteśmy Żydami. Tego samego bała się moja siostra” – pisze autor we wstępie. 

Dokopał się czego innego, że krewny ojca matki był agentem Gestapo w czasie okupacji na terenie Rypina, a co gorsza, jego dziadek Grzegorz – ze strony ojca – który mieszkał na Podlasiu w Wólce Dobryńskiej, nienawidził sąsiadów Ukraińców, choć ożenił się z Ukrainką (dla majątku), a potem się nad nią znęcał, a do tego był czołowym antysemitą i brał udział w zagładzie miejscowych Żydów. Z jakiegoś powodu – jak opowiadali Tryczykowi świadkowie – miał po wojnie dwa razy większe pole niż inni. Gorzej, bo to był ukochany dziadek, wspaniały, czuły. Autor uwielbiał spędzać z nim wakacje. Dziadek, zanim umarł, podarował mu woreczek pieniędzy „na przyszłość” – „monet carskich z XIX w., niemieckich i polskich, złotych i srebrnych, banknotów papierowych. I starą kopertę z zegarka, takiego, jakie dostawali carscy oficerowie kończący służbę i odchodzący na emeryturę. Jak te monety do niego trafiły? – pyta autor i odpowiada: – Nie wiem. Może rosyjski żołnierz zapłacił nimi jakiemuś Żydowi?”. Prawdę o dziadku odkrył wiele lat po jego śmierci, bo w rodzinie nikt nie chciał mówić, udawał, że nie wie, nie pamięta. 

Mirosław Tryczyk (Fot. Magdalena Starowieyska/Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN)

Tryczyk szukał podobnych sobie, potomków tych, co prześladowali i zabijali w czasie wojny swoich żydowskich sąsiadów. Z książki nie dowiemy się niczego nowego o pogromach, które autor przywołuje: w Radziłowie, Grajewie, Wąsoszu, Szczuczynie czy Jedwabnem. Napisano o nich już dość. Co z tego, skoro mieszkańcy tych wsi czy miasteczek do dziś nie umieją sobie poradzić z pamięcią o przodkach, udają, że ich to nie dotyczy, usprawiedliwiają bliskich i nierzadko mieszkają na nieoznaczonych grobach pomordowanych, chowanych na polach czy podwórkach. Autor bada pamięć. I to jest największą wartością „Drzazgi”.

Jedna z rozmówczyń, Anna pochodząca z Radziłowa, postanowiła napisać pracę magisterską o relacjach polsko-żydowskich w jej miejscowości. Jako 14-latka na wycieczce szkolnej po raz pierwszy usłyszała o 800 Żydach, których wymordowali faszyści. Tak przeczytała na tablicy na pomniku. Gdy zaczęła drążyć temat, okazało się, że to Polacy zagonili ich do stodoły i podpali, a nie Niemcy. Ksiądz promotor zabronił pisać o pogromie, bo temat zbyt śliski.

„– Winy się nie dziedziczy prawda? – spytała któregoś razu Anna Tryczyka. – Ja nie dziedziczę ani ci w Radziłowie? Tyle że gdy milczą, to biorą udział w zbrodni. Znam tych ludzi, wiem, co w nich siedzi”. Też nie spotkała się ze wsparciem ze strony bliskich, nie było tematu.

Małgorzata opowiada autorowi, że o tym, że w jej mieście, Grajewie było getto, dowiedziała się z wystawy w muzeum Polin. Była wtedy studentką.

Tadeusz Rolke, znany fotograf, co roku od kilkudziesięciu lat jeździ do Barchowa, by zapalić przy torach świeczkę. Był chłopcem, gdy w 1942 r. widział, jak kobieta wyskoczyła z pociągu wiozącego Żydów do Treblinki. Połamała nogi, ale żyła. Miejscowi ją dobili i zakopali przy tych torach. Kobieta do dziś prześladuje go w snach. Chciałby, żeby pamięć o niej przetrwała.

Tryczyk przyznaje, że dopiero jako dorosły zrozumiał, że wszyscy urodzeni po wojnie w miejscach pogromów noszą w sobie drzazgi: „winy, wstydu i pohańbienia”. Jednak wielu decyduje się na milczenie, amnezję, kłamstwo, bo nie można „kalać własnego gniazda”. Autor napisał książkę, by przełamać to milczenie.

Maria Fredro-Boniecka
Proszę czekać..
Zamknij