Znaleziono 0 artykułów
21.03.2020

„Siedem światów, jedna planeta”: Nowy dokumnt Davida Attenborougha

21.03.2020
David Attenborough (Fot. Getty Images)

Czegoś takiego jeszcze świat nie widział! – mówi sir David Attenborough. Tym razem to nie zużyta do cna formułka reklamowa, a adekwatna zapowiedź serii „Siedem światów, jedna planeta”. Gospodarz programu, który obchodzi dziś 95. urodziny, dzięki nowoczesnej technologii dociera tam, dokąd wcześniej innym się nie udało. Jego odkrycia skutkują jednym z najpiękniejszych osiągnięć telewizji i rewolucją w nauce.

Za szkiełko i oko zespołowi Attenborougha posłużyły lekkie, odporne na temperaturę i niesprzyjające warunki atmosferyczne kamery oraz gotowe wedrzeć się nawet do wnętrza wulkanu drony.

W pierwszym odcinku serialu – zrealizowanego przez BBC Earth – przenosimy się na Antarktydę, gdzie pośród fok i pingwinów mieszka także albatros. Rozpościerający dumnie skrzydła ptak wyszukuje odpowiednie źdźbła z posplatanych, porastających linię brzegową traw, by wśród nich uwić gniazdo. Okres lęgowy zaczyna się w spokojnym, stosunkowo bezwietrznym czasie. Samice wysiadują jaja, z których wykluwają się potężne pisklęta na małych, chudziutkich nóżkach. Po kilku dniach matki wyruszają na łowy, zostawiając młode same w gnieździe. „I wtedy zaczyna się horror, bo wzmaga się wiatr!” – słyszymy charakterystyczny głos sir Davida Attenborougha, który na Brytyjczyków ma równie wielką moc oddziaływania, jak na nas głos Krystyny Czubówny.

Chciałbym się dowiedzieć, jak na rewelacje przywiezione z kolejnej podróży zareagowało Brytyjskie Towarzystwo Nauk. Dopytuję, czy ciągle musi kogoś do swoich odkryć przekonywać. Ale badacz, uhonorowany przez królową Elżbietę II w 1985 roku tytułem szlacheckim za zasługi w nauce, nie zamierza rozwodzić się nad własną osobą, woli mówić o otaczającej go naturze. Wysłuchuję więc opowieści o problemach małego albatrosa, który podczas silnej wichury wypada z gniazda. Gdy matka wraca z pokarmem i zastaje puste gniazdo, nie szuka dziecka, choćby znajdowało się tuż obok. Jeżeli mały nie wróci do „domu” sam, to zginie. – Nie mieliśmy o tym pojęcia! – prawie krzyczy Attenborough. – W ogóle nie podejrzewaliśmy, że matka albatrosa nie jest w stanie rozpoznać swojego potomstwa. Tymczasem okazuje się, że jej instynkt ogranicza się do wykarmienia pisklęcia w założonym przez nią gnieździe. Gdy znajdzie się poza nim, jest dla niej obcym ptakiem – dodaje. Teren rozrodczy albatrosa napawa smutkiem. Przypomina miejsce, przez które przeszedł wojenny front. Ciała nierozpoznanych młodych walają się po rozległej przestrzeni, popychane przez coraz silniejszy wiatr. – Z roku na rok sytuacja się pogarsza – mówi Attenborough, a ja nieświadomy, że wchodzę na grząski grunt, zastanawiam się, czy to skutek zmian klimatycznych.

W nauce liczą się fakty

(Fot. Materiały prasowe)

– Czy pan wie, że określenie „zmiany klimatyczne” zostało wymyślone przez polityków, żebyśmy nie posługiwali się dobitniejszym – „ocieplenie klimatu”? To jeden z przykładów łagodzenia problemu, a nawet oswajania go przez decydentów. Musimy nazywać rzeczy po imieniu, żeby widzieć ich skalę – zauważa Attenborough. Jego najnowsza seria powstała także po to, żeby czarno na białym przedstawić widzom skutki katastrofy ekologicznej w świecie zwierząt.

W Siedmiu światach… nie usłyszymy głosów polityków ani aktywistów. Przemawiają wyłącznie obrazy. – W nauce nie ma miejsca na poglądy. Liczą się jedynie fakty. Gdybym chciał straszyć albo uspokajać widzów, może pokusiłbym się o sugerowanie, co robić, a czego zaniechać. Ale żeby poruszyć odbiorcę, trzeba pokazać, co się dokoła niego dzieje.

Trudno nie przestać oddychać, śledząc mrożącą krew w żyłach przeprawę młodego pingwina, który po raz pierwszy w życiu ma zeskoczyć z lodowca do oceanu – jak wcześniej robili to jego ojciec, dziad i pradziad. Rzecz w tym, że dziś jest dużo trudniej. Postępujące topnienie lodowców zamieniło prostą drogę w piekielny tor przeszkód. Zanim malec zanurzy się w bezpiecznej wodzie, musi pokonać dziesiątki metrów popękanej kry, a między jej kawałkami czai się oblizująca się ze smakiem spasiona foka.

– Jeszcze 20 lat temu fok na tym obszarze było kilkakrotnie mniej. Charakteryzowała je raczej smukła sylwetka, umożliwiająca swobodne poruszanie się w wodzie. Dziś łatwość upolowania pingwina obniżyła jego populację, zwiększyła za to występowanie foki, która stała się gruba, otłuszczona, powolna. Paradoksalnie, pingwin ma większe szanse na przeżycie, gdy trafi na przejedzoną fokę – mówi badacz. Uważa, że kierunek, w jakim świat przyrody zmierza, jest niemożliwy do przewidzenia. – Kto twierdzi inaczej, kłamie. Najbardziej tęgie głowy są zaskoczone zmianami, zwłaszcza tymi, które zachodzą w łańcuchach pokarmowych. Dziś biolodzy i zoolodzy często wytrzeszczają oczy ze zdziwienia – podsumowuje. Między innymi o tym brytyjski badacz opowiadał rok temu na szczycie ekologicznym w Katowicach.

(Fot. Materiały prasowe)

Piękno ma większą moc

– Media bombardują nas obrazkami ton plastiku, tworzącego zbitą skorupę na wodach oblewających Indonezję czy inne odległe zakątki świata, ale na człowieku Zachodu nie robi to specjalnego wrażenia. W końcu metropolie jak Nowy Jork czy Londyn od dekad zalewa ocean śmieci. Żyjemy w ich sąsiedztwie od tak dawna, że pokazywanie brzydoty nie ma takiej siły oddziaływania, jak zwracanie uwagi na piękno naszej planety, która ma na siebie nieodgadniony plan – twierdzi. Dlatego w każdym odcinku jego serialu dokumentalnego poznajmy przemiany innego pięknego – a jakże – kontynentu.

A przemiany zachodzą ogromne. Porównywać kondycję Ziemi w latach 50. XX wieku, kiedy Attenborough zaczynał karierę zawodową, i dziś, to trochę tak jakby zestawiać telewizję z tamtego okresu ze współczesną. – Po II wojnie światowej w Wielkiej Brytanii był jeden kanał, który nadawał wyłącznie programy na żywo. Pamiętam, kiedy pierwszy raz postawiono mnie przed kamerą, przez przypadek, bo trzeba było niespodziewanie zastąpić prezentera – wspomina. Niespełna trzydziestoletni wówczas Brytyjczyk, który wcześniej pracował jako producent, od razu zaskarbił sobie sympatię widzów. Nie tylko przykuwał wzrok, ale przede wszystkim trafiał do uszu. Szybko poznano się na jego talencie do snucia opowieści.

Młody absolwent zoologii na prestiżowym Uniwersytecie Cambridge trafił do telewizji w czasie jej formowania. – Przypominała poligon wojskowy – mówi. W nowym medium próbowano wszystkiego, a sukces odnosił ten, kto wymyślił siebie w oryginalny sposób. Oczywiście, ochoczo korzystano przy tym z pomocy zwierząt, które nie zawsze szły na współpracę. – Podrapane twarze dziennikarzy nie należały do rzadkości. Bywało też, że milusińscy wypróżniali się w czasie show na żywo. Raz ktoś przyniósł do studia wiewiórkę, która zwiała i zagnieździła się w szybie wentylacyjnym. Wychodziła z niego w najmniej oczekiwanym momencie, na przykład w czasie spektaklu Teatru Telewizji. W latach 50. stała się kultowym zwierzątkiem Wielkiej Brytanii. Nie mam pojęcia, co ona jadła! – śmieje się Attenborough.

Małpa wchodzi na salony

(Fot. Materiały prasowe)

Zwierzęta, które można złapać, jemu jednak nie imponowały. Od dziecka interesowało go to, do czego inni nie mają dostępu. Gdy na rodzinnych piknikach wszyscy rozsiadali się na kamieniach, on wolał je podnosić i wygrzebywać spod nich dżdżownice i inne robaki. Straszył nimi dwie adoptowane siostry – Żydówki ocalone z Holokaustu – i rozśmieszał starszych braci – nieżyjących już Richarda, światowej sławy aktora, i Johna, pracującego dla marki Alfa Romeo. Rodzice, którzy sami byli nauczycielami, tylko zachęcali syna do śmielszego eksplorowania lasu czy polany. – Gdyby zobaczyli, że nie mogę udźwignąć jakiegoś głazu, zamiast radzić, żebym odpuścił, kupiliby mi kilof. Takimi byli ludźmi – opowiada z dumą zoolog.

Penetrowanie okolicy rozbudziło wyobraźnię młodego Attenborougha, a przełom nastąpił wraz z wynalezieniem lekkiej kamery (z ówczesnego punktu widzenia, bo razem z wózkiem i oprzyrządowaniem ważyła nawet sto kilogramów!). Zapalony odkrywca bez żalu porzucił przytulne studio telewizyjne w Londynie i wyruszył na podbój dzikiego świata. Choć nie on jeden, to szybko udowodnił, że nie ma sobie równych. Podczas gdy konkurencja zadowalała się zwyżkami, ambonami, z których można było podglądać lwy, hieny, krokodyle i pytony, on podchodził z kamerą tak blisko, że gdyby tylko któremuś z drapieżników się to nie spodobało, skończyłby jako przekąska. Gdy w Afryce odpiłowywał gałąź, na której odpoczywał ponad trzymetrowy pyton, świat wstrzymywał oddech. Kiedy w Ameryce Południowej rzucił się na szyję śmiercionośnemu kajmanowi, w głowę pukali się nawet tubylcy, przekonani, że mają do czynienia z białym samobójcą. A po tym, gdy kilkakrotnie okrążył z obiektywem szympansa, robiąc zbliżenia jego łysinie, pupie i palcom, Wielka Brytania zaczęła nazywać go człowiekiem, który wprowadził małpę na angielskie salony. Jego filmy wyróżniały się nie tylko wyjątkową jakością obrazu, ale przede wszystkim niespotykaną u nikogo innego narracją. Attenborough potrafi tak grać głosem (nagrodzono go za to kilkakrotnie m.in. BAFTA i Emmy), że widz naprzemiennie krztusi się ze śmiechu albo zastyga z przerażenia.

(Fot. Materiały prasowe)

Rasę ludzką i tak czeka wyginięcie

Pierwszy odcinek Siedmiu światów… oglądałem w gargantuicznej sali londyńskiego IMAX-u. Gdy na ekranie młody pingwin szukał drogi do oceanu, a z głośników słyszałem: „Wszystko idzie dobrze, dopóki nie pojawi się…” – i tu Attenborough zawiesił głos, po czym wyartykułował wielkimi literami: „FOKA”, poczułem strach, niczym na najlepszym horrorze. Brytyjczyk umie grać na emocjach, choć na co dzień zachowuje się jak przystało na dżentelmena. Unika publicznych konfliktów, nie obraża oponentów, nie wdaje się w jałowe dyskusje. Co zresztą mają mu za złe ekolodzy-aktywiści, bo nie potępia głośno tych, którzy działają na szkodę planety. Dla niego jednak to pójście na łatwiznę i strata czasu.

– Nie wierzę, byśmy jako ludzkość potrafili się skrzyknąć, żeby każdy z nas z dnia na dzień ograniczył spożywanie mięsa i produkowanie czy używanie plastiku. Poza tym wiara, że jest to możliwe, to kolejne świadectwo ludzkiej pychy. Człowiek kocha stawiać siebie ponad innymi gatunkami, uważać się za bardziej moralnego, lepszego. To przekonanie potrwa jeszcze maksymalnie kilka dekad – wieszczy. – Jesteśmy tylko jednym z milionów gatunków na Ziemi. Codziennie ostatecznie ginie kilka z nich. Choćbyśmy nie wiem jak przejęli się losem planety i pracowali nad zmianą naszych nawyków, rasę ludzką też prędzej czy później czeka wyginięcie. Szkoda, że sukcesywnie pracujemy, by stało się to jednak prędzej – mówi.

– Będzie panu żal? – pytam.
– Tylko tego, że nie zobaczę, co stanie się potem.

 

Seria „Siedem światów, jedna planeta” dostępna jest w sprzedaży na DVD od 26 marca 2020 r.

Artur Zaborski
Proszę czekać..
Zamknij