Znaleziono 0 artykułów
24.12.2018

Springer: Dom nad domy

24.12.2018
(Fot. Filip Springer)

Jedno z mieszkań przy ulicy Koszykowej w Warszawie jest domem dla kilkudziesięciu osób.  W Wigilię prezentujemy ostatnią odsłonę cyklu Filipa Springera o domach – tych bliskich lub dalekich, rodzinnych i otwartych na gości, wypełnionych miłością.

Jakub Sieczko: Kod do domofonu 71kluczyk3535, możesz to napisać. I tak pół miasta go zna. 

Michał Moskalik: Mi się to miejsce kojarzy z widokiem walizki, stojącej w jednym z kątów. Bo przyjechał jakiś gość, ktoś niebawem wyjeżdża albo ktoś wrócił (możliwe, że nawet miesiąc temu)...

Zamykając oczy, mogę opisać większość pomieszczeń i sprzętów, które znajdują się na Koszykach, ale każdy potrafi to zrobić, myśląc o swoim domu.

Maria Górecka: Zawsze gdy ktoś ze znajomych mówi, że idzie na Koszyki, czyli do Hali Koszyki, to ja zawsze sobie  w duchu myślę, że idzie nie na te Koszyki, co powinien.

Anna Mazurczak: Mieszkałam tam dwa razy. Za pierwszym po prostu przyjechałam do Warszawy i nie miałam się gdzie podziać. Przygarnięto mnie na Koszykach. Potem zaliczyłam kilka innych mieszkań, w końcu zamieszkałam sama, na Grochowie. Dobrze mi tam było, pierwsze samodzielne mieszkanie w Warszawie. Ale gdy tylko dowiedziałam się, że pokój na Koszykach jest wolny, to nawet się nie zastanawiałam. Spakowałam rzeczy i wróciłam do domu.

Anna, Małgorzata i Tosia (Fot. Filip Springer)

Katarzyna Nowosad (Mama Kasia): Jesteśmy tu od końca lat pięćdziesiątych. Pokój Tosi był początkowo pokojem mojej siostry i moim, potem moich córek – Ani i Gosi. Większość osób, które przewinęły się przez Koszyki, tam właśnie pomieszkiwała.

Gosia Nowosad: A tak naprawdę to był pokój Aneczka, przyjaciela naszych rodziców. On na początku lat dziewięćdziesiątych zaczął przyjeżdżać z Francji do Polski. Miał tu jakieś sprawy. 

Iwona (Pigwa): To był mój pokój.

Anna Mazurczak: Ten pierwszy pokój po lewej to był mój pokój. I Marca, bo Marzec jak przyjeżdżał do Warszawy, to też w nim spał. O czym dowiedziałam się dopiero, jak go tam zastałam.

Mama Kasia: Aneczek? Tak. Któregoś razu po prostu zadzwonił: „Cześć Kasiulcu, jestem w Warszawie, miałem spać u kuzynów, ale ich nie ma. Prześpię się u was, co?”. I tak już zostało.

Ania Nowosad: Zawsze przywoził śmierdzące sery i wino. Siedzieliśmy w takie dni całym stadem w stołowym. Schodzili się wszyscy znajomi, żeby się z nim zobaczyć. 

Mama Kasia: Próbuję ustalić kolejność mieszkańców…

(Fot. Filip Springer)
(Fot. Filip Springer)

Anna Mazurczak: Nie doliczą się tego, trudno powiedzieć, ile osób tam tak naprawdę mieszkało. O niektórych nie mają nawet pewnie pojęcia, bo to mógł być akurat tydzień, gdy ich nie było, a ktoś musiał się przechować parę nocy. 

Mama Kasia: …Julian, Justyna, potem chyba znowu Julian…

Anna Mazurczak: …na przykład moi przyjaciele z Belgii…

Mama Kasia: …potem chyba Pigwa, Marysia…

Gosia Nowosad: Maga mieszkała tu, gdy byłam w ciąży, a potem urodziłam Tosię. Przeżyła jej nocne płacze.

Mama Kasia: …no i Mikołaj, ale on jest pomieszkujący notorycznie…

Mikołaj Marzec: Podoba mi się to słowo: notorycznie. Oddaje moją konsekwencję.

Mama Kasia: …no i Moskal ze Stefą, Anka Mazurczak…

Ania Nowosad: …i Dareczek.

Mama Kasia: No tak, Dareczek.

Gosia Nowosad: Jak mnie pytasz o liczbę kompletów kluczy, to nie umiem ci jej podać nawet w przybliżeniu. Ma każdy, kto potrzebuje. Zdarzało się, że byłam w trakcie operacji, a akurat tego dnia robiliśmy na Koszykach wigilię mojej klasy z liceum. Dzwoniłam do kogoś z nich, mówiłam, żeby weszli, zaczęli beze mnie. Dołączałam później, gdy wyrwałam się już z pracy. 

(Fot. Filip Springer)

Anna Mazurczak: Nawet gdy tam się już nie mieszka, to traktuje się to miejsce jako punkt odniesienia. W poniedziałek wracasz z pracy do swojego mieszkania, we wtorek coś się dzieje na Koszykach – ktoś przyjechał, trzeba coś uczcić albo chcesz pogadać. No to idziesz tam. W środę znowu do swojego, a w czwartek na Koszyki. Nie zastanawiasz się nad tym. Po prostu wychodzisz z pracy i idziesz w odpowiednią stronę.

Jakub Sieczko: Ja kiedyś wpadłem na chwilę wieczorem pogadać, a że byłem zmęczony, to zaległem na szezlongu, a następnie choć nie chciałem, to zasnąłem.  Ktoś przykrył  mnie kocem i spałem do rana.

Ania Nowosad: Ta historia z Aneczkiem pokazuje, że myśmy w takim otwartym domu wyrosły i po prostu to kontynuujemy. Na którymś z rajdów harcerskich poznałyśmy drużyny z Dolnego Śląska. Zaprzyjaźniliśmy się, zaczęliśmy razem jeździć na obozy. Mama pracowała wtedy w bibliotece sejmowej. Wymyśliłyśmy więc, że zorganizujemy im wycieczkę do Sejmu. Przyjechała cała drużyna harcerzy z Opola, no i gdzie mieli spać? Wiadomo, że na Koszykach. 

Gosia Nowosad: Rodzice mieli dla nas mnóstwo spokoju i cierpliwości. Nie tylko znosili tych wszystkich ludzi, ale oni też ich znali. Ich  imiona, problemy, losy. Wiedzieli, co się u nich dzieje, interesowali się tym. To nie wścibskość, byli w tym razem z nami. Stworzyli dom, z którego my nie miałyśmy potrzeby uciekać.

Mikołaj Marzec: Ja tak naprawdę mieszkam tam cały czas. Bywam bardzo często w Warszawie, nigdy na stałe, ostatnio głównie zawodowo. Od dwudziestu lat tylko raz nocowałem w stolicy poza Koszykami. To było na dzień przed pogrzebem Taty Krzysia. 

(Fot. Filip Springer)

Gosia Nowosad: Rodzice studiowali razem na Politechnice, ale poznali się później, już w pracy. Informatycy, automatycy, ale o różnych specjalizacjach i temperamentach. Mama była zawsze od software’u, tata od hardware’u.   

Ania Nowosad: Tata umarł w 2000 roku.

Mama Kasia: Na pogrzeb przyszli wszyscy, którzy się przez ten dom przewinęli i nadal przewijają. Harcerze, ludzie z Bednarskiej, bliżsi i dalsi przyjaciele. Przyszli nie dlatego, że tak wypadało. Przyszli, bo to ich dotyczyło. 

Gosia Nowosad: Ta nasza rodzina to jest od pokoleń rodzina silnych kobiet. Już od prababci. Jakoś tak się składało, że mężczyźni szybko umierali albo inaczej znikali. Ale my z Anią jesteśmy też z takiej drużyny silnych dziewuch. Same rozstawiałyśmy namioty, budowałyśmy sobie prycze, półki, bramę, rozpalałyśmy w piecu i siadałyśmy wieczorem do wspólnie zrobionej kolacji. I przy tym wszystkim poproszenie kolegi o pomoc  to byłby największy dyshonor.

(Fot. Filip Springer)

Michał Moskalik: Nauczyłem się tam żyć w stadzie, takim z „Epoki Lodowcowej”. Członkowie stada bardzo się różnią, na pozór nie pasują do siebie, ale są razem i pokonują trudności, są za siebie odpowiedzialni, wspierają się, chronią. 

Jakub Sieczko: Tam w przedpokoju wisiał kiedyś regulamin domu. Jeden z punktów brzmiał chyba, że jak się mieszka dłużej niż trzy dni, to jednak trzeba kupić jakieś jedzenie. A inny, że nie trzeba zmywać, bo zrobi to Gosia. I jeszcze chyba taki dopisek był: „Porzućcie wszelką nadzieję, którzy tu wchodzicie”.

Gosia Nowosad: Ja lubię zmywać, to jest taka automatyczna czynność, pozwala mi o niczym innym nie myśleć, odpoczywam przy tym.

Ania Nowosad: Ten regulamin pojawił się w czasach Juliana. Ale nie dlatego, że Julian był kłopotliwym lokatorem. Bardziej chodziło o to, że ktoś mu wyjadał jedzenie. 

(Fot. Filip Springer)

Gosia Nowosad: Nie było zakazów. Podobni ludzie się przyciągają. Wiemy, co można, a czego raczej nie. Wszyscy szanują to miejsce. 

Karol: Na Koszykach nie wolno tylko jednego – odbierać cudzych poleconych. Poza tym wolno wszystko. 

Jakub Sieczko: Tam zawsze było dużo dzieci i było bardzo niewskazane, a wręcz potępiane, trzęsienie się nad nimi, czyli nadopiekuńczość. Jak sobie gdzieś łażą i są wydolne krążeniowo i oddechowo, to niech sobie łażą. Obowiązuje hasło: „Bez afer, bez dramatów”.

Anna Mazurczak: Czasem tam się pojawiają osoby, z którymi od dawna nie było kontaktu, bo coś innego robiły w życiu. Ich pojawienie się jest tak naturalne, jakbyśmy się ostatnio widzieli wczoraj, a nie dziesięć lat temu. Pytałam o to kiedyś Gosię…

Gosia Nowosad: Ja wierzę w ludzi. Harcerstwo mi to dało. To jest siatka znajomych. Gdy coś się stanie, gdy upadniesz, to lądujesz w tej siatce. Możecie nie mieć kontaktu, ale tyle rzeczy ze sobą przeżyliście, w różnych sytuacjach, tyle zrobiliście, że wierzysz w nich. Oni wierzą w ciebie. Gdy będzie potrzebna ci pomoc, to ona się znajdzie. Wiesz to.

Anna Mazurczak: …powiedziała, że ludzi się nie zostawia. Że jak już raz wejdą w ten krąg, to zostają.

Adam Jankowski: Poznałem tam kilka mądrości życiowych. Jedna z najważniejszych to ta, żeby nie mieszać.

Mama Kasia: Ten dom zawsze był całością i to ma swoje konsekwencje. Osoby, które wchodziły do tego domu, nie zawsze się umiały w nim odnaleźć. Nie każdemu przecież ten model musi odpowiadać, nie każdy musi się w tym czuć swobodnie. A tu się zawsze wchodzi w strukturę już zastaną. Niektórzy tak mają, zwłaszcza faceci, że muszą mieć jakoś oznaczone terytorium. Ja to rozumiem. A Koszyki są od dawna oznaczone. Nie wszystkich musi bawić to, że w twoim domu pojawiają się jakieś tłumy obcych. Że nie masz nigdy pewności, kogo zastaniesz w kuchni. Są osoby, które nie czuły się tu dobrze nigdy. 

(Fot. Filip Springer)

Karol: Ja się tam czuję jak w domu, ale niekoniecznie swoim.

Gosia Nowosad: Ja wiem, że ktoś się czuje na Koszykach jak w domu, gdy nie muszę mu mówić: „Czuj się jak u siebie w domu”. Wie, gdzie jest ręcznik, gdzie jest kosz na śmieci, że nie czuje się skrępowany, leżąc w fotelu i czytając książkę. Że nie mówi, jak długo zostanie. Po prostu jest. 

(Fot. Filip Springer)

Mikołaj Marzec: Ja się tam nauczyłem, jak wychować mojego synka.

Jakub Sieczko: Nie tęsknię za domem na Koszykach. Tęskni się za czymś nieosiągalnym. A ten dom jest osiągalny.

Michał Moskalik: Ostatnio, robiąc porządki, Stefania znalazła klucze na Koszykową. Od pięciu lat tam nie mieszkamy. Mówi: „Trzeba oddać”. Skinąłem głową, schowałem. Jak miałbym oddać klucze do domu?

*

Katarzyna Nowosad – warszawianka z urodzenia. Zawsze chciała być lekarzem, ale skończyło się na Wydziale Elektroniki na Politechnice. Pracowała w Przemysłowym Instytucie Automatyki i Pomiarów przy projektach dla przemysłu. Potem miała sześcioletni urlop wychowawczy, który spędziła z córkami na wsi nad Bugiem. Na zakończenie pracy zawodowej pracowała w Bibliotece Sejmowej, gdzie wdrażała z zespołem automatyczny katalog. Teraz na emeryturze. Babcia Tosi, z którą się kumpluje.

Anna Nowosad – warszawianka po mamie, babci i prababciach, prawniczka. Konsekwentna optymistka, wierzy w ludzi i w to, że są dobrzy. Od roku więcej czasu spędza w podróży, niż w domu. Naczelniczka Związku Harcerstwa Polskiego.

Małgorzata Nowosad: niektórzy mówią, że kobieta bez serca. Umie zmienić koło w samochodzie, upiec ciasto i jeździć na nartach. Proste rzeczy bywają dla niej trudne. Lubi grać na pianinie. Mama i niezmiennie fanka swojej córki Tosi. Chirurżka.

Tosia Skup (mama Gosia, tata Michał) – 11-latka, która uwielbia zwierzęta i swoją bandę z podwórka. Wracając ze szkoły, dzwoni spytać, czy kupić coś do domu. Z niezachwianą równowagą, na deskach z czterema, dwoma i inna liczbą kół, uczy się jeździć w pięć minut. Mając trzy i pół roku, odbyła z rodzicami podróż dookoła świata. Odpowiedzialna, kreatywna, z niesamowitą potrzebą bycia. Czasem zaprasza dzieciaki z podwórka do domu (jest ich wtedy z piętnaścioro), nikt się nie martwi, gdzie są. To jest jasne.

W tekście wypowiedzieli się domownicy Koszyków:

Maria Górecka (marketerka), Iwona Pigwa (politolożka), Adam Jankowski (doradca biznesowy), Mikołaj Marzec (dyrektor sprzedaży), Anna Mazurczak (adwokatka), Michał Moskalik (project manager), Jakub Sieczko (lekarz), Karol (specjalista SAP).

Filip Springer
Komentarze (1)

Kam Werner
Kam Werner24.12.2018, 12:50
Świetny artykuł, właściwie opowieść. Miałem to szczęście, że też wychowałem się w domu, który był domem otwartym, każdy mógł wpaść i opowiedzieć co u niego, co w mieście. To nauczyło mnie otwartości, dało mi możliwość łatwego i krytycznego nawiązywania kontaktów z ludźmi. Model domu otwartego to chyba najlepsze co kiedykolwiek mogło powstać. Takie domy i ludzie w nich żyją w pamięci zbiorowej przez całe dziesięciolecia, może ktoś kiedyś napisze o tym książkę..........było by super.
Proszę czekać..
Zamknij