Znaleziono 0 artykułów
29.07.2021

Michał Bielecki: Od artysty do stylisty

29.07.2021
Fot. archiwum prywatne

Miał być projektantem ubrań albo wnętrz, został stylistą fryzur. Przez 10 lat ugruntował swoją pozycję w branży – pracuje przy międzynarodowych projektach modowych i urodowych, jest jurorem w konkursie Vogue Beauty Awards, życie zawodowe dzieli między Paryż i Warszawę. Wierzy, że najlepsze jest jeszcze przed nim.

Dwukrotnie studiowałeś w Akademii Sztuk Pięknych – raz na wydziale projektowania ubioru w Łodzi , drugi raz na Wydziale Architektury Wnętrz i Wzornictwa ASP we Wrocławiu. Co sprawiło, że zostałeś stylistą fryzur?

Zainteresowanie włosami pojawiło się dużo wcześniej niż studia w ASP. Odkąd skończyłem 5 lat, trenowałem – przez 11 lat – taniec towarzyski. Sam przygotowywałem fryzury moich partnerek do występów. Bardzo to lubiłem i jak się okazało, potrafiłem to robić.

W wieku 5 lat czesałeś swoje partnerki taneczne?

Dokładnie w wieku 7 lat. Już wtedy miałem pewne wizje fryzur i znałem techniki układania włosów. Z tańcem pożegnałem się jako nastolatek. Wiedziałem, że to nie jest mój sposób na życie. Zacząłem przygotowywać się do studiów w ASP w Łodzi, ale po półtora roku nauki zrezygnowałem – nie dawała mi satysfakcji.

We fryzjerstwie pomogła mi mama, która otworzyła salon fryzjerski. Tam zacząłem się szkolić. Pojechałem do Warszawy na kurs organizowany przez firmę Wella Professionals i uczyłem się rzemiosła od podstaw.

Jak jako artysta odnalazłeś się w szkole fryzjerstwa?

Dla mnie fryzjerstwo jest formą ekspresji. Okazało się, że mam świetne pomysły, ale trudne w realizacji. Musiałem zdobyć warsztat. Po zajęciach w szkole eksperymentowałem na przyjaciołach i pozwalałem sobie na więcej niż na kursie. Wychodzenie poza określoną formę i nauka poprzez testowanie dawały mi radość i szansę bawienia się tym, co robię.

Wtedy poczułeś, że to właściwa droga?

Nie. Pracowałem w salonie już półtora roku, gdy zdałem sobie sprawę, że znów ciągnie mnie do sztuki. Pomyślałem, że może powinien spróbować jeszcze raz. I spróbowałem. Dostałem się z bardzo dobrym wynikiem na Wydział Architektury Wnętrz i Wzornictwa we wrocławskiej Akademii Sztuk Pięknych. Stwierdziłem, że skoro poszło mi tak dobrze, to może powinienem zająć się tym zawodowo. Pięć lat później zrobiłem dyplom, ale fryzjerstwo towarzyszyło mi przez całe studia. Gdy znajomi organizowali eventy, happeningi, pokazy mody, zawsze pomagałem im od strony fryzjerskiej. Na ostatnim roku znów zacząłem pracować w salonie.

Co zdecydowało, że wybrałeś fryzjerstwo?

Na Wydziale Wzornictwa studiowałem komunikację wizualną, co wiązało się z pracą przy komputerze. A ja lubiłem kontakt z ludźmi, obcowanie z materią, z której powstaje coś twórczego. Moja praca dyplomowa polegała na stworzeniu identyfikacji wizualnej marki Wella Professionals. Stworzyłem nowe opakowania produktów, billboardy – i tak połączyłem obie pasje.

Fot. archiwum prywatne

Kiedy wypłynąłeś na szerokie wody?

Duży udział miała w tym Wella Professionals, która co roku organizuje konkurs Trend Vision dla młodych fryzjerów. Niespodziewanie wygrałem go, co więcej – aż cztery razy. Nie chodziło w nim tylko o konkretną fryzurę, ale o całą wizję artystyczną – od koloryzacji przez strzyżenie po stylizację włosów, makijaż i fotografię. Oczywiście była to praca zbiorowa, ale dała mi szansę zobaczenia, jak wyglądają kulisy dużych modowych sesji zdjęciowych. Pojawił się apetyt na więcej.

Kolejnym przystankiem był Paryż?

Jeszcze nie. Wtedy mieszkałem we Wrocławiu, w którym rynek fashion nie istniał – była zaledwie jedna agencja modelek. Zacząłem pracować przy mniejszych sesjach zdjęciowych, poznawać ludzi, interesować się modowymi magazynami. Odkryłem agencję D’Vision Art, z którą współpracowali m.in. Kacper Raczkowski, Łukasz Pycior, Andrzej Sobolewski, Wilson. Gdy popatrzyłem na ich pracę, zamarzyłem, by robić to, co oni. Z dnia na dzień spakowałem się i przeniosłem się do Warszawy. Pół roku później byłem już reprezentowany przez agencję D’Vision Art.

W którym momencie Warszawa zrobiła się za mała?

Pięć lat temu pojechałem do Londynu. Pracowałem przy fashion weeku, gdzie mogłem zobaczyć, jak wygląda backstage wielkich pokazów mody. Przekonałem się, że to nie dla mnie – wszystko dzieje się za szybko, za nerwowo, jest za dużo ludzi. Musiałem wstawać o czwartej rano, żeby dojechać na czas. Po dwóch tygodniach wróciłem do Warszawy. Kilka lat później odezwał się do mnie mój obecny agent z pytaniem, czy chciałbym przyjechać na fashion week do Paryża. Nie przepadałem za Paryżem, ale pomyślałem: „Czemu nie?”. Wynająłem mieszkanie, agent rozkręcał moją pozycję i wtedy przyszedł COVID.

Wszystko w branży modowej zamarło…

Tak. Na kilka miesięcy wróciłem do Warszawy. Na początku tego roku znów pojechałem do Paryża, bo uznałem, że chcę wykorzystać szansę, która spadła mi z nieba.

Co ci daje Paryż w kwestii fryzjerstwa?

Tu są wszyscy ludzie, z którymi chce się pracować przy sesjach zdjęciowych. A najbardziej lubię tworzyć wizerunki do sesji. Tu są najlepsi fotografowie, modelki, styliści, najlepsze ubrania. Dostać się do tej grupy jest wielkim wyróżnieniem.

Fot. materiały prasowe

Czy tak smakuje sukces zawodowy?

Nie wiem. Po każdej pracy mam wrażenie, że mogłem zrobić ją lepiej. Poza tym wciąż jestem na początku ścieżki zawodowej. W każdym tygodniu dostaję ciekawszą ofertę, ale wiem, że najlepsze jest jeszcze przede mną.

Jakie są twoje plany zawodowe i prywatne? Czy też, jak spytałby rekruter, gdzie widzisz siebie za 10 lat?

W zeszłym roku miałem okazję pojechać do domu rodziny mojego chłopaka na południe Francji, pod Awinion. Zobaczyłem Francję z innej perspektywy. Uznałem, że skoro moja praca nabrała teraz innego charakteru, mógłbym zamieszkać w tak pięknych okolicznościach przyrody i korzystając z możliwości francuskiej kolei, przyjeżdżać dwa razy w tygodniu na komercyjną sesję zdjęciową do Paryża. Tak widzę siebie za 10 lat.

Izabela Cieplińska
Proszę czekać..
Zamknij