Znaleziono 0 artykułów
11.03.2019

Szymon Komasa: Jeszcze nie jestem królem

11.03.2019
Szymon Komasa (Fot. Jakub Pleśniarski/Van Dorsen Artists)

– Pieśń jest dla mnie najintymniejszą formą połączenia ze słuchaczem – mówi pochodzący z artystycznej rodziny baryton Szymon Komasa, który wydał niedawno album „Polish Love Story”, przywracający należne miejsce polskim pieśniom.

Pochodzi ze słynnej artystycznej rodziny. Jest synem Wiesława, aktora i reżysera teatralnego, młodszym bratem Jana, reżysera filmowego („Sala samobójców”, „Miasto 44”), bliźniakiem Mary – wokalistki i kompozytorki, i starszym bratem Zosi – stylistki. Ale Szymon Komasa to także śpiewak operowy, utalentowany baryton, jak nazywa go prasa, donosząc o kolejnych nagrodach i wielkich rolach. – Nie uciekniemy od tematu rodziny – mówię, badając jego reakcję, ale Szymon nie ma z tym problemu. – To dobrze, bo nie ma po co uciekać. Zawsze byliśmy blisko. Kiedyś Jasiek imponował mi, bo założył Drużynę Poszukiwaczy Lasek i na całej Pradze pisał po murach „DPL”. Pamiętam, że moim największym marzeniem było przyłączyć się. Mniej więcej w tym samym czasie Mary marzyła o Oscarach, bo zawsze była glamour. A jednocześnie pakowała mi kanapki do szkoły. Ja w autobusie walczyłem o Zośkę, kiedy zaczepił ją jakiś typ. Dziś wszyscy jesteśmy dorośli, dalej dbamy o siebie, inspirujemy się i wspieramy. Radzimy się siebie w ważnych kwestiach i trzymamy za siebie kciuki. Oni wszyscy są częścią mnie – puentuje.

Szymon Komasa (Fot.Jakub Pleśniarski/Van Dorsen Artists)

Dzieciństwo Komasów upływało pod znakiem szkoły, szkoły muzycznej i zajęć pozalekcyjnych. – Kiedyś mama sprzedała bmw i wróciła do malucha z czwórką dzieci i dwiema wiolonczelami [Mary i Szymon grali na tych instrumentach w szkole – przyp. red.]. Wszystko po to, żeby mieć pieniądze na lekcje angielskiego, tenis, jazdę konną, basen, taniec... Dziś wiem, że takie wychowanie miało na mnie ogromny wpływ, mogłem beztrosko próbować różnych rzeczy i szukać. Chociaż w ogóle nie miałem poczucia, że to są jakieś ważne testy. Mama bardzo dbała, żebyśmy znaleźli coś, w co możemy włożyć serce. Dzięki temu angażujemy się w to, co robimy, w stu procentach – dodaje.

Iść za głosem

Głównym kierunkiem edukacji Szymona od początku była jednak muzyka. Już w podstawówce został okrzyknięty cudownym dzieckiem wiolonczeli. – Zgodnie z rodzinną legendą patrzyłem na nauczycielkę grającą menueta. Gdy skończyła, spytałem, czy mogę spróbować, i trzymając po raz pierwszy w rękach wiolonczelę, zagrałem cały utwór. Ja tego nie pamiętam, ale chyba coś w tym jest, bo gra przychodziła mi łatwo – mówi. Ale Szymon tego instrumentu nie pokochał. Żeby nie ćwiczyć w weekendy, podcinał struny, bo wiedział, że sklep będzie otwarty dopiero w poniedziałek. Czuł narastającą frustrację, aż nagle, w wieku 15 lat, poczuł siłę swojego głosu. – Nie miałem wątpliwości, wiedziałem, że to jest to – wspomina.

Był już po mutacji, miał niską, ciepłą barwę, która zupełnie nie odpowiadała jego szczupłej sylwetce. Baryton Szymona wpisuje się w światowe kanony, a jednocześnie jest inny, a więc intrygujący. W operze to rodzaj głosu decyduje o typie ról, w jakich może być obsadzany śpiewak. – Ja grywam czarne charaktery i udramatyzowane postacie. To jest nawet zabawne, bo mam zupełnie inną osobowość. Podoba mi się ten kontrast. Mogę psychologizować, pokazując, że moja postać nie jest jednoznacznie zła albo nie była zła od zawsze – uśmiecha się. – Gdybym miał opisać swój głos kolorem, powiedziałbym, że teraz jest kremowy – ciepły i ciężki. Mówię „teraz”, bo głos dojrzewa przez całe życie, jest jak zmarszczki na twarzy – dodaje.

Szymon Komasa (Fot.Jakub Pleśniarski/Van Dorsen Artists)

Barwa to wypadkowa genów, stylu życia i repertuaru. Dlatego Komasa nie pali papierosów, zamiast alkoholu pije colę, dba o regularny sen, minimum dziewięć godzin na dobę, i dobre relacje z ludźmi.

Tak zupełnie szczerze, to najważniejsza jest dobra kondycja psychiczna. Żeby uwolnić głos, trzeba zacząć od głowy. Musisz być spokojny i kochany. Czuć, że to, co robisz każdego dnia z uporem, ma sens.

Śpiewak działa trochę jak sportowiec – mówi. Poza dobrą kondycją psychiczną i fizyczną musi też mieć pokorę, która pozwala czekać. Ostatnio Szymon odrzucił rolę, o której marzył, bo uznał, że propozycja przyszła za wcześnie. – Jeśli w młodym wieku będziesz śpiewać Wagnera, to nie możesz liczyć na to, że kariera dobije jesieni twojego życia. Ale jeśli zaczniesz od podstaw – radosnego Mozarta i Donizettiego – to głos ni stąd, ni zowąd rozkwitnie, tak jak głos Piotra Beczały czy Aleksandry Kurzak. To są obłędne kariery, które się udały również dzięki genialnie rozegranej strategii. Gdy dostałem propozycję z opery w Grazu, by zaśpiewać partię „Króla Rogera” Szymanowskiego, a była to moja trzecia propozycja w tym roku… – mówi. – Chodziłem po pokoju hotelowym w kółko, żeby się uspokoić. I powiedzieć sobie: nie jesteś jeszcze królem.

Dwa światy

Kiedyś wielka śpiewaczka opery w Palermo potknęła się na scenie. Ten incydent upokorzył ją do tego stopnia, że gdy pod garderobę przyszli fani z kwiatami i ciastami, bo tak się gratuluje we Włoszech, nie otworzyła im drzwi. Przez okno wymknęła się do samochodu, kiedy podjechał po nią mąż. Chwilę później na przyjęciu, które wydała w swoim domu, udawała, że nic się nie stało – opowiada Szymon.

To historia osadzona w XIX-wiecznym świecie, w którym artyści tworzą odrealniony świat, perfekcyjny i kontrolowany w każdym calu. Taki świat wymaga wieloletniego kierunkowego wykształcenia, doskonałego warsztatu.

Szymon Komasa (Fot.Jakub Pleśniarski/Van Dorsen Artists)

Zachodnie szkoły nauczyły mnie poukładania i profesjonalizmu. Dzięki nim umiem w tydzień nauczyć się partii, a z drugiej strony szukałem swojej artystycznej drogi. Bo zawsze byłem chłopakiem, który żyje kulturą, uwielbia kino i malarstwo. Myślę, że teraz to procentuje. Filmowe zacięcie pomaga mi np. budować pełnokrwiste postacie. Chciałbym nadawać im współczesny rys – mówi Szymon.

Ten sam cel – szukanie szerszych, aktualnych kontekstów – przyświeca jego najnowszej płycie „Polish Love Story”, na której zinterpretował 19 pieśni polskich kompozytów. Obok znanych utworów znalazły się premiery fonograficzne utworów Grażyny Bacewicz czy Pawła Mykietyna. To pieśni miłosne zaśpiewane przez Szymona z głębi serca. – Jesteśmy częścią Europy, a pieśni to nasze wielkie dziedzictwo – wyjaśnia. I mówi to z przekonaniem, bo gdy w jego głowie zaświtał pomysł, Szymon skupił się na szukaniu repertuaru. Miesiącami odwiedzał Bibliotekę Narodową, czytał i gromadził kolejne skarby.

Zobaczyłem ten ogrom repertuaru, który zebrałem, i opadły mi ręce –wspomina. Wtedy z pomocą przyszła mu Urszula Kruger, wybitna polska mezzosopranistka. Przez sześć miesięcy rozmawiali, podsyłali sobie linki i myśleli. Czuli, że tym razem nie chodzi tylko o muzykę. Ta płyta jest misją. – Jeśli mamy mówić o 100-leciu niepodległości, o 100-leciu Moniuszki, może mówmy o tym święcie w taki sposób. Chciałbym pokazać głębię emocjonalną tych czasem 200-letnich pieśni – mówi Komasa.

Do projektu zaprosił pianistę Oskara Jeziora, kolegę z czasów nauki w Juilliard School w Nowym Jorku. – Pomyślałem, że potrzebuję introwertyka, który mnie uspokoi, Oskar był doskonały w tej roli – tłumaczy. Nad płytą pracowała też Ewa Guziołek, legendarna polska reżyserka dźwięku. W przedsięwzięcie zaangażowała się Elżbieta Penderecka. – Dzięki niej nagrywaliśmy w Lusławicach. Zresztą pani Elżbieta kojarzy mi się z najwyższą kulturą i wiedzą. Jeśli ona uwierzyła w ten projekt, to wiedziałem, że musi się udać – mówi z uśmiechem.

Ostatnio byłem na filmie „Mój piękny syn”. W kluczowej scenie przez 12 minut rozwijał się fragment III Symfonii Henryka Mikołaja Góreckiego. Nie mogłem uwierzyć, że amerykańska historia o chłopaku uzależnionym od narkotyków i cierpiącym ojcu tak doskonale wybrzmiewa w „Pieśniach żałosnych”. Przecież jej tekst, oparty na pieśni ludowej, jest po polsku. Właśnie dlatego pieśń jest dla mnie najintymniejszą formą połączenia się ze słuchaczem. Tylko ona pozwala nam zredukować orkiestrę i szeptać takie zdania jak: „Bo łzy te to łzy moje” [cytat pieśni Mieczysława Karłowicza – przyp. red.] – mówi Szymon Komasa.

Basia Czyżewska
Proszę czekać..
Zamknij