Znaleziono 0 artykułów
18.02.2020

Ten bezczelny palec

18.02.2020
Michelle Obama (Fot. Getty Images)

Wulgarność jest dziś nagradzana i mile widziana. Czym obrzydliwszą rzecz się powie lub zrobi, tym większa sława w internetach. Jaki na to sposób? Czym oni, nasi przeciwnicy, są gorsi, tym my bądźmy lepsi.

Za każdym razem, kiedy wydaje się, że polskie życie publiczne nie może zjechać na niższy poziom, okazuje się, że jest jeszcze jakieś piętro pod spodem. Mogliśmy się o tym przekonać niedawno, kiedy pewna była dziennikarka, a obecnie posłanka, pokazała w Sejmie swój środkowy paluszek. Co prawda, sama zainteresowana twierdzi, że „odgarniała energicznie włosy z policzka”, ale istoty rozumne nie mają wątpliwości, że zaserwowała przynajmniej połowie narodu digitus impudictus, czyli „bezczelny palec”, jak go pięknie nazwali onegdaj Rzymianie. Pokazywanie faka wchodzi już chyba powoli do polskiej kultury parlamentarnej, a stamtąd, ze szczytów władzy, wędruje – jako przykład normalnego zachowania – do reszty społeczeństwa. Normalnego, bo skoro reprezentanci narodu i najwyższe władze państwowe komunikują się na takim poziomie, to dlaczego przysłowiowy Kowalski miałby się powstrzymać przed paradowaniem ze swym środkowym palcem przed oczami osób, z którymi się nie zgadza? Wszechobecna pogarda i jakikolwiek brak kultury stają się standardem naszego życia społecznego. Czy można to jakoś zatrzymać?

Meryl Streep (Fot. Getty Images) 

Trzy lata temu Meryl Streep, odbierając podczas gali Złotych Globów nagrodę za osiągnięcia życia, zwróciła szczególną uwagę na jedną rolę tamtego roku, która utkwiła jej w pamięci. Było to mianowicie wystąpienie Donalda Trumpa parodiującego Serge’a F. Kovaleskiego, pracującego dla „New York Timesa” reportera z niepełnosprawnością. – Ten instynkt upokorzenia modelowany przez kogoś potężnego, kogoś kto ma polityczną platformę i władzę, przenika na dół do życia każdego obywatela i daje przyzwolenie do robienia tego samego – mówiła wyraźnie poruszona aktorka, słusznie zaznaczając, że „brak szacunku zachęca do braku szacunku, przemoc napędza przemoc i kiedy potężni ludzie używają swojej pozycji, żeby zastraszać innych, tracimy na tym wszyscy”. Hollywood nagrodziło ją za to owacją na stojąco, ale problem pozostał. I nie bardzo wiadomo, co z nim począć. Szczególnie w czasach, w których plemienną niemal nienawiść napędzają media społecznościowe na czele z Facebookiem. Imperium Marka Zuckerberga zaatakował niedawno za szerzenie hejtu Sacha Baron Cohen. Przemawiając na forum Anti-Defamation League (jednej z najważniejszych amerykańskich organizacji zajmujących się walką z antysemityzmem), stwierdził, że Hitler mógłby bez problemu publikować na fejsie swoje ogłoszenia. I nie chodziło mu o Hitlera z filmu „Jojo Rabbit”, którego nam niedawno zaserwował w kinach Taika Waititi.

Zagrożenia, które niosą dzisiaj stworzone przecież w dobrej wierze media społecznościowe, są nam już mniej więcej znane. I bez wątpienia trzeba coś z nimi zrobić. Najlepiej jednakowoż zacząć od pilnowania standardów u samych siebie, a z tym jest coraz gorzej. Dlaczego? Dlatego, że pokazanie środkowego palca, obrzucenie inwektywami czy grożenie jest o wiele łatwiejsze. Szczególnie w czasach kompletnego schamienia i zdziczenia obyczajów. Wulgarność, która jeszcze niedawno spychała praktykujących ją osobników na margines i powodowała powszechne potępienie, dzisiaj jest nagradzana i mile widziana. Czym obrzydliwszą rzecz się powie lub zrobi, tym większa sława w internetach. I, żeby była jasność, dotyczy to wszystkich opcji światopoglądowych. Kilka dni temu, ku memu osłupieniu, zobaczyłem fejsbukowy status znajomego, człowieka wykształconego i bardzo kulturalnego (z nakładką „lewica” na profilowym zdjęciu), który napisał: „Mam nadzieję, że posłanka Lichocka będzie umierała długo i w cierpieniu”. Naprawdę? Za pokazanie faka umieranie w cierpieniu? Doszliśmy już do etapu życzenia sobie śmierci?

Joanna Lichocka (Fot. fot. Tomasz Jastrzębowski/REPORTER/ EastNews)

Jedyną sensowną reakcją na zapaść kultury dnia codziennego wydaje się być trudna, niestety, strategia zaproponowana światu przez Michelle Obamę. W 2016 r. wygłosiła ona na Narodowej Konwencji Demokratów słynne przemówienie z zapamiętanym przez amerykańską popkulturę sloganem „When they go low, we go high”, czyli – krótko mówiąc – czym oni są gorsi, tym my lepsi. Oni, ma się rozumieć, to nasi przeciwnicy. Obama powtórzyła to dosłownie tydzień temu w rozmowie z Oprah Winfrey, która objeżdża właśnie Stany ze swoim „Oprah's 2020 Vision Tour Visionaries”. Wracając do swego sławetnego sloganu, była pierwsza dama Ameryki powiedziała: „Osiem lat spędzonych w Białym Domu nauczyło mnie, że jeśli chcę iść low to tylko przez moje ego. Bo przecież low to nic innego, jak szukanie zemsty – niczego nie naprawia i niczego nie rozwiązuje”. Po czym zauważyła, że (wracamy do przemówienia Meryl Streep), pójście low daje zły przykład ludziom, szczególnie młodym, którzy potem zachowują się podobnie w swoim życiu, myśląc, że agresja i chamstwo są powszechnym standardem. A tego przecież byśmy nie chcieli, prawda?

Wiem, wszystko to brzmi trochę jak ze spotkań jakiejś new age’owej grupy, ale gdyby się nad tym, co mówią Meryl Streep czy Michelle Obama zastanowić, okaże się, że to nie żadna spirytualna gadka, ale jedyna możliwa droga. Naprawdę, nie warto komuś, kto nam pokazuje środkowy palec, odpowiadać tym samym. Warto oprócz dłoni używać także głowy.

Mike Urbaniak
Proszę czekać..
Zamknij