Znaleziono 0 artykułów
28.03.2019

The Odder Side: Jasna strona mocy

28.03.2019
Brygida Kubiś i Justyna Przygońska (Fot. Jacek Jabłoński)

Brygida Kubiś i Justyna Przygońska od czterech lat prowadzą jedną z najprężniej działających marek modowych w Polsce z butikami w Paryżu, Warszawie, Wrocławiu i Poznaniu. Chwilę po premierze nowej kolekcji rozmawiamy z przyjaciółkami w ramach naszego cyklu o kobietach sukcesu.

Czujecie się kobietami sukcesu?

Justyna: Firma działa zaledwie od czterech lat. Biorąc pod uwagę jej niedługi staż, można powiedzieć, że osiągnęłyśmy sukces. Ale największym może sukcesem jest to, że nadal się przyjaźnimy.

Brygida: I zyskałyśmy pewność siebie.

Justyna: Przeszłyśmy prawdziwą metamorfozę.

Brygida: Rozwój firmy zbiegł się u nas z trzydziestymi urodzinami. I wszystkimi innymi przełomami – małżeństwem, w przypadku Justyny także macierzyństwem. To był czas przyspieszonego rozwoju.

Justyna: Także w kwestii wizerunku. Podczas gdy Brygida była zawsze pewna siebie w tej swojej naturalności, ja przeszłam różne etapy.

Brygida: Dzięki Justynie mój naturalny wizerunek został odrobinę podrasowany. A Justyna, zawsze szykowna, zyskała na naturalności (śmiech).

Wasza przyjaźń nigdy nie ucierpiała na tym, że wspólnie prowadzicie firmę?

Brygida: Często mamy odmienne zdania na jakiś temat. Ale potrafimy to przepracować. Nic nie robimy na siłę.

Justyna: Gdy jeszcze nie miałam dzieci, zdarzało nam się spotykać na śniadanie, potem szłyśmy razem do biura, a na koniec dnia jeszcze na kolację. Nigdy się ze sobą nie nudzimy. Uzupełniamy się.

Brygida: A póki spieramy się o kolor opakowania, a nie o sprawy fundamentalne, to jest twórczy konflikt.

Co najbardziej w sobie lubicie?

Justyna: Brygida jest taka śmieszna! Zawsze potrafi mnie rozbawić. Ma luz, a przy okazji jest wymagająca – wobec siebie, ludzi, jakości tego, co robi.

Brygida: Ja w Justynie lubię to, że zawsze mówi to, co myśli. W tym się uzupełniamy.

Uważacie, że kobietom jest w biznesie trudniej?

Brygida: Justyna wyniosła z domu smykałkę do biznesu, a ja przeświadczenie, że bycie kobietą nie oznacza wcale, że czegoś nie mogę. Może na początku prowadzenia firmy było trudniej. Musiałyśmy, jako młode jeszcze dziewczyny, zdobyć szacunek naszych partnerów biznesowych, którzy nie traktowali nas poważnie. Teraz wiedzą, że jesteśmy rzetelne, płacimy faktury na czas i nieustannie mamy zapotrzebowanie na ich usługi.

Justyna: Ale zaczęło się i tak nieźle. Już pięć lat temu odszywałyśmy każdy model w stu sztukach. To na polski rynek dobry wynik. Sprzedaż sukcesywnie rośnie. Mamy też coraz więcej sklepów do zaopatrywania. Chcemy, żeby wszystko było zawsze dla naszych klientek dostępne. Żeby nie musiały czekać na sukienkę, której potrzebują.

Brygida: Właśnie od potrzeby zaczęła się nasza marka. Usiadłyśmy z Justyną i zaczęłyśmy się zastanawiać, czego nam w szafie brakuje. Okazało się, że rzeczy bardzo prostych, ale seksownych. Wiedziałyśmy też, że nie chcemy musieć na nowe rzeczy czekać. Ani rozczarować się, że nie ma naszego rozmiaru.

Justyna: To, jakie założenia przyjęłyśmy na początku, wynikało z naszego doświadczenia. Nie tylko dziewczyn z branży mody, ale także klientek sklepów internetowych. Ja tak mam, że jeśli nie jestem w stanie czegoś kupić od razu, zrażam się. Cieszy mnie też szybka wysyłka, bo kocham mieć nową rzecz niemal od razu. Już myślę o tym, gdzie w niej wyjdę.

Brygida: Od początku miałyśmy też świadomość tego, jak ważna jest płatność kartą. Już na pierwszych targach, na których wystawiałyśmy nasze rzeczy, jako jedne z nielicznych dałyśmy klientkom tę możliwość.

Brygida Kubiś i Justyna Przygońska (Fot. Jacek Jabłoński)

Czyli od początku dbałyście o detale?

Brygida: To filar funkcjonowania tej marki. Zakupy miały być dla klientek łatwe i przyjemne w obsłudze, zgodne z tym, czego same oczekujemy.

Justyna: Tej dbałości nauczyłam się też w pracy. Przez rok zajmowałam się marketingiem w nieistniejącej już marce mody męskiej. Tworzył ją duet – projektant i osoba odpowiedzialna za marketing. Tak jak u nas. Tam nabrałam szacunku do mody jako do biznesu. Zawsze lubiłam zakupy, ale moda nie była moją pasją. A w każdym razie nie tak dużą jak dla Brygidy. Dopiero gdy poleciałam z moim szefem na tygodnie mody do Mediolanu i Paryża, dowiedziałam się, że to właśnie tam odbywają się wielkie zakupy. Sklepy z całego świata zamawiają u marek kolekcje.

Dziś w waszej pracy jest więcej biznesu niż kreacji?

Justyna: Pół na pół.

Brygida: Ta część kreatywna jest przyjemniejsza. Uwielbiam ten moment, gdy przychodzą sample, albo wcześniej – wybór materiału.

Justyna: Ale im większa firma, tym mniejsza ta część kreatywna.

Poznałyście się też dzięki modzie.

Brygida: Gdy byłam asystentką stylistki Joli Czai, Justyna była tą drugą, wzywaną na spektakularne sesje, gdy potrzeba było więcej rąk do pracy. Pamiętam te zawały serca, gdy się okazywało, że nie ma białych skarpet na planie…

Justyna: Trochę nie rozumiałam, o co tyle w tej modzie hałasu… Może dlatego koniec końców nie traktujemy się jak projektantki-wizjonerki, tylko jak markę robiącą ubrania.

Znając kulisy działania marki, nie obawiałyście się, że będziecie potrzebowały na początek sporego kapitału?

Justyna: W tabelce w Excelu miałyśmy wszystko wyliczone. Wiedziałam, z czego wynika cena towaru. Że trzeba w niej zawrzeć nie tylko cenę materiału, ale także wykonania, marketingu i promocji. Wiele marek w Polsce upadło właśnie przez zaniżoną cenę. Rzecz musi się opłacać sprzedać nawet na wyprzedaży.

Brygida Kubiś i Justyna Przygońska (Fot. Jacek Jabłoński)

Nie czułyście w żadnym momencie, że ryzykujecie?

Brygida: Trochę tak. Ale my zawsze wierzymy w to, co robimy. Podejmujemy działania tylko wtedy, gdy wiemy, że możemy sobie na nie pozwolić. Bez presji. Bo w stresie wykonuje się za szybkie ruchy. U nas wszystko jest płynne.

Justyna: Robimy wszystko, żeby firma rosła w siłę. Dlatego nasze biuro nie wygląda jak w filmie. Staramy się nie wydawać na to, czego nie potrzebujemy. Cały czas inwestujemy w rozwój. Po dobrym sezonie wiemy, że możemy pozwolić sobie na więcej.

Brygida: Ale nigdy nie szalejemy. Gdy robimy remont sklepu, mogłybyśmy przecież włożyć w niego nieograniczone fundusze. A wolimy zainwestować w nową lokalizację.

Justyna: Nie współpracujemy z superznanymi architektami, tylko razem z naszą koleżanką Malwą (Window Stories. By Malwa), która marzyła o projektowaniu witryn, uczymy się tego procesu. Stopniowy rozwój zawsze był wpisany w naszą strategię. Dałyśmy sobie pół roku na rozbieg. Sprzedawałyśmy wszystko spod mojego łóżka, jeszcze nie z biura.

Brygida: Słyszałyśmy wtedy często, że nie ma sensu zakładać sklepu stacjonarnego. To okazało się fałszywe. Gdy trafił nam się lokal, postanowiłyśmy spróbować.

Justyna: Firma zaczęła na siebie zarabiać już w pierwszym miesiącu. Po roku spłaciłyśmy pożyczkę, której udzieliła nam rodzina. To nam dało ogromną satysfakcję. Ale właściwie wciąż jesteśmy w tym rozbiegu. Realizacja jednego celu prowadzi do postawienia sobie kolejnego. Zdarzają nam się szalone przyspieszenia. Sklep w Poznaniu otworzyłyśmy w dwa tygodnie.

Brygida: Chwilę po otwarciu butiku w Paryżu. Justyna była w zaawansowanej ciąży, ja przed ślubem. Otwarcie biznesu we Francji wiązało się z toną biurokracji.

Justyna: To był trudny rok, ale udało się wywindować markę na wyższy poziom. Wychodziłam zawsze z założenia, że trzeba być gotowym na sukces.

Brygida: Cały czas wprowadzamy nowe rzeczy. Mamy dwie premiery na sezon, ale właściwie wciąż dokładamy coś do oferty. Non stop się u nas coś szyje, pojawiają się na biurku nowe sample, bez przerwy szukamy inspiracji.

Justyna: Mamy rzeszę klientek, które zaopatrują się we wszystko, co im oferujemy. Czujemy ich oddech na plecach (śmiech). Wiemy, że potrzebują nowości. Mają głód naszych rzeczy. I to nas cieszy. My też cały czas poszukujemy.

Myślenie biznesowe wyniosłyście z domu?

Justyna: Na pewno. Mój tata, który też prowadzi biznes, zawsze chciał, żebym miała coś swojego. Przez dziesięć lat znajdowałam pod choinką książki typu „Jak być liderem” albo „Od złotówki do miliona”. Nauczyłam się też w domu oddzielania pracy od życia rodzinnego. Moi rodzice bardzo dużo pracowali, ale codziennie spotykaliśmy się na obiedzie w domu.

Udaje ci się to wprowadzać w życie także teraz?

Justyna: Tak, chociaż nigdy nie pracowałam tak dużo jak dla własnej firmy.

Brygida: Na początku praca nas pochłonęła. Dużo rozmawiałyśmy o firmie, także po godzinach. Ale ochłonęłyśmy. Poświęcamy się w stu procentach, gdy jesteśmy w biurze, a potem mamy czas dla siebie. Wiadomo, że gdy trzeba gasić pożary, robimy to niezależnie od pory dnia. Ale to nie zdarza się codziennie. Chcemy mieć czas na podróże, dla rodziny, dla przyjaciół.

Justyna: Świeżo po założeniu firmy miałyśmy totalną zajawkę. Teraz mamy większy luz, bo udało nam się skompletować fajny zespół.

Ale doszedł wam obowiązek zarządzania ludźmi.

Brygida: Tak, a tego nikt nas nie uczył – mogłyśmy oprzeć się tylko na własnych doświadczeniach i obserwacji naszych dotychczasowych szefów.

Justyna: A ostateczne decyzje chcemy podejmować we dwie. Także dotyczące najdrobniejszych detali. Albo tego, co wydaje się detalem. Mamy swoje zdanie w każdym, a przynajmniej w każdym, który jest ważny dla klientki, aspekcie działania marki. Wybieramy kwiaty do wazonów, sznureczki od metek, kolory opakowań.

Zawsze tak będzie czy wraz z rozwojem firmy będziecie więcej obowiązków delegować?

Brygida: Nie uczestniczymy już w takim dużym stopniu w procesie selekcji. Z tymi sznureczkami, o których mówiła Justyna, było tak, że nasz zespół wybierał je przez dwa tygodnie. My dostałyśmy trzy ostateczne wersje. Kiedyś miałam tendencję do tego, żeby wchodzić za głęboko w research. Teraz szkoda mi na to czasu.

Justyna: Także z tego względu nasz team jest dla nas najważniejszy. Niektóre z naszych wcześniejszych doświadczeń zawodowych pokazały nam, w jakim kierunku nie iść. Dbamy o atmosferę, bo chcemy, żeby ci, z którymi pracujemy, czuli się zaopiekowani.

Brygida Kubiś i Justyna Przygońska (Fot. Jacek Jabłoński)

Jakimi jesteście szefowymi?

Justyna: Zaczęłyśmy od bycia kumpelkami. Przekonałyśmy się, że to nie do końca działa. Nie tylko z naszej strony, ale także ze strony naszych pracowników.

Brygida: Potrzebowaliśmy jaśniejszych reguł. Wszyscy jesteśmy naprawdę młodzi, więc łatwo było o zatarcie jakichś granic. Dziś mamy wszyscy bardzo serdeczne relacje – ale wszyscy nawzajem bardzo szanujemy swoją pracę. Myślę, że dzięki temu, że rozwijamy się wraz z marką, każdy, kto należy do zespołu, zyskuje ogromne doświadczenie – uczymy się, a wszystko, co osiągamy, osiągamy wspólnie.

Justyna: I nie wyobrażamy sobie sytuacji, w której pracownik czuje się wykorzystywany. O 17 zamykamy drzwi biura.

Brygida: Każdy musi mieć czas na regenerację.

A mogłybyście prowadzić firmę w pojedynkę?

Justyna: Nie wyobrażam sobie tego. Obserwując firmy koleżanek, które prowadzą je samodzielnie, myślimy sobie, że nie mają z kim cieszyć się z sukcesu…

Brygida: I nie mają z kim działać w kryzysowej sytuacji. Ale właśnie ta wspólna radość jest najważniejsza. Pamiętam, że kiedyś przyszły fajne sample, gdy Justyna była na wakacjach. I strasznie żałowałam, że nie możemy tego przeżywać razem. Kiedyś w samolocie z Paryża dziewczyna za nami podsłuchała, że rozmawiamy o naszej marce, i powiedziała, że kocha nasze rzeczy. To jest w naszej robocie najmilsze.

Justyna: Gdy tylko przychodzą nowe sample, natychmiast się w nie przebieramy. Chodzimy po biurze jak po wybiegu. Mamy z tego frajdę.

Brygida: Wspieramy się. Chociaż to ja odpowiadam za kontakt ze szwalniami, gdy negocjacje są szczególnie trudne, proszę o pomoc Justynę.

Justyna: Ja jestem tym złym policjantem…

Co jest dla was najtrudniejsze w prowadzeniu firmy?

Justyna: Logistyka. Wdrożenie systemu komputerowego. W tym pomogli nam nasi mężowie. Słuchali naszych problemów.

Brygida: Mój mąż Maciek jest informatykiem. Gdy strona nam się wysypuje w piątek po południu, to on potrafi temu zaradzić.

A nie zaciera się tym sposobem granica między pracą a życiem osobistym?

Justyna: Pewnie tak, ale my też jesteśmy zaangażowane w ich życie zawodowe. Cieszę się, że mogę powiedzieć mojemu mężowi, że mam beznadziejny humor, bo nie wiem, co zrobić z jakimś zagadnieniem w pracy. Gdy miała powstać sesja w Maroku, nie wiedziałam, czy na nią lecieć, zwłaszcza że karmię jeszcze moją młodszą córkę. Kuba zawsze w takich sytuacjach mnie wysłucha i doradzi.

Jak sobie poradziłaś z powrotem do pracy po urodzeniu dwójki dzieci?

Brygida: Justyna właściwie nie miała urlopu macierzyńskiego…

Justyna: Kocham to, co robię, więc nigdy nie chciałam się zupełnie wyłączyć. Zdarza mi się czuć, że nie daję rady. Pracuję z domu. Gdy urodziłam starszą Ninę, mieszkałam obok biura, teraz się przeprowadziliśmy na Żoliborz, więc jest trochę trudniej. Brygida jest wobec mnie i mojej sytuacji niesamowicie wyrozumiała. W przyszłości ja taka będę wobec niej.

Mężowie mówią wam czasem, że za dużo pracujecie?

Justyna: Gdy odbieram e-maile na wakacjach. Ale my oboje z Kubą jesteśmy niespokojnymi duchami. Nie potrafimy przestać działać.

Brygida: Gdy Maciek odbiera mnie z pracy samochodem, a ja wciąż siedzę w telefonie, denerwuje się. Ale ja zaraz się reflektuję, odkładam telefon i zaczynamy rozmawiać. Staram się ograniczać sprawdzanie e-maili i Instagrama. Kiedyś co dziesięć minut kontrolowałam liczbę lajków i czytałam komentarze.

Justyna: Ale ani Kuba, ani Maciek nie chcieliby mieć żon, które siedzą w domu.

Brygida: Ich mamy też są aktywne zawodowo. A z nas są bardzo dumni. 

 

Anna Konieczyńska
Proszę czekać..
Zamknij