Znaleziono 0 artykułów
27.08.2020

Tom Ford: Potrzebuję mojej zbroi

27.08.2020
Z Diane von Furstenberg ( Fot. Steven Ferdman/WWD/REX, East News)

Nienawidzi, gdy ktoś robi mu zdjęcia w dziennym świetle. Twierdzi, że nie ma na świecie osoby, która wyglądałaby w nim korzystnie. Jest zagorzałym weganinem z ogromną słabością do słodyczy. Nie ma oporów przed tym, by nawet najbliższym znajomym zasugerować, że powinni zrzucić kilka kilo. W latach 90. wskrzesił Gucci, teraz – jako przewodniczący CFDA – chce zrobić to samo z amerykańską modą. Najsłynniejszy Teksańczyk świata mody kończy dziś 61 lat.

Mówi się, że gdy Tom Ford wysłał na wybieg Gucci Amber Vallettę ubraną w zielone futro i zmysłowo rozpiętą koszulę z jedwabiu, z natapirowanymi włosami i smoky eye, na nowo oswoił publiczność z hedonizmem lat 70. Był 1994 rok. Z głośników wybrzmiewały utwory Nirvany, na wybiegu i na ulicach królowały grunge i normcore, a świat popkultury wypierał seksualność, godząc się w ten sposób ze stratą tych, którzy zmarli przez epidemię AIDS. Reszta jest już historią: biznesowy cud, kontrowersyjne kampanie reklamowe, które ociekały seksem, oraz projekty, o które zabijały się największe gwiazdy. Gdy Ford rozpoczynał pracę w Gucci, marka miała wprawdzie bogatą historię, ale na koncie spory deficyt. Amerykański projektant, wsparty przez Domenica De Sole, nie tylko podniósł Gucci z kolan i uratował przed bankructwem, lecz także, powołując do życia Gucci Group i pozyskując takie marki jak Stella McCartney i Alexander McQueen, sprawił, że w 2004 roku włoski dom mody był wart 10 miliardów euro.

Na ratunek Ameryce

Uparty, konsekwentny i bezwzględny Ford jest specjalistą od przypadków beznadziejnych. W branży, w której rzadko kto decyduje się na szczerość, on nie ma oporów przed tym, by skrytykować konkurencję, przyjaciół, a nawet własne wybory z przeszłości. Jest typem zadaniowca, a jego złośliwe komentarze nigdy nie trafiają w próżnię. Nie ukrywa, że w czasach, gdy on i De Sole budowali potęgę Gucci Group, nabywał marki projektantów, o których był zazdrosny. Z zazdrości pomógł mu wyrosnąć obiektywizm, zwłaszcza w stosunku do własnej pracy. – Dziś nikomu chyba już nie zazdroszczę – mówił w rozmowie z amerykańskim „Vogue’iem”. – Nie wiem, czy to dobrze, czy źle… Nie znaczy to oczywiście, że patrząc na niektóre kolekcje, nie mówię: „Cholera, to było dobre”. Jestem przede wszystkim twórcą komercyjnym. Moją największą umiejętnością jest przewidywanie zachowań masowych konsumentów. Postaw przede mną pięć par butów, a powiem ci, które będą bestsellerem.

Z partnerem, Richardem Buckleyem ( Fot. Todd Williamson, Getty Images)

Tom Ford ma także oko do talentów. Większość największych europejskich domów mody na stanowiskach dyrektorów kreatywnych zatrudnia dziś jego byłych podopiecznych. Jego asystentami byli chociażby Alessandro Michele, Stefano Pilati, Clare Waight Keller i Vanessa Seward. Nic więc dziwnego, że Anna Wintour i Diane von Furstenberg przekonały go, żeby przejął stanowisko przewodniczącego Council of Fashion Designers of America, które von Furstenberg piastowała przez 13 lat. Ford zaakceptował wyzwanie, błyskawicznie postawił diagnozę i wyznaczył zadanie. – Amerykańska moda musi się wreszcie stać globalna – mówił w rozmowie z dziennikarką „New York Timesa” krótko po objęciu stanowiska.Na początek skrócił i ujednolicił kalendarz tygodnia mody w Nowym Jorku, wypełniony wcześniej pokazami, prezentacjami, konferencjami i wydarzeniami towarzyszącymi. Zamiast nich zaproponował pięciodniowy fashion week z dwiema dużymi konferencjami, które odbywałyby się równolegle na wschodnim i zachodnim wybrzeżu Stanów Zjednoczonych. A całą imprezę chciał zainaugurować kameralną kolacją dla 50 osób, wśród których międzynarodowa reprezentacja dziennikarzy miała być równie liczna co amerykańska. Ford o amerykańskiej modzie myśli jednak przede wszystkim długofalowo. Chce, by stała się dla rodzimych projektantów na tyle atrakcyjna i perspektywiczna, żeby nie musieli szukać zawodowego spełnienia na Starym Kontynencie. I żeby ich marki mogły osiągać co najmniej takie wpływy jak najbardziej znane europejskie domy mody.

Tom Ford na gali MET 2019 ( Fot. Dimitrios Kambouris, Getty Images)

Ford jest chyba jedynym przedstawicielem amerykańskiej branży, któremu może się to udać. Przemawia za nim doświadczenie (w Europie spędził prawie 30 lat), ale też wyniki. Jego założona 14 lat temu marka to dziś gigant oferujący damskie i męskie ready-to-wear, kosmetyki, zapachy i linię okularów przeciwsłonecznych, notujący roczną sprzedaż detaliczną na poziomie dwóch miliardów dolarów. Stanowi jedną z najpoważniejszych konkurencji dla liczących nawet 100 lat francuskich domów mody. On sam, mimo swojego obiektywnego, metodologicznego i precyzyjnego sposobu myślenia, czasami nie dowierza w sukces. – Średnio reaguję na komplementy, nie potrafię też komplementować sam siebie – mówił w wywiadzie dla „Vogue US”. – Czasami jednak zatrzymuję się i myślę: „Wow, jak to się dzieje, że właśnie w tym momencie mam na sobie bieliznę Toma Forda, zegarek Toma Forda, spinki do mankietów, koszulę, garnitur, buty, okulary, krem nawilżający i bronzer? Jakim cudem Jay-Z nazywa moim nazwiskiem swoją piosenkę? Jak dokonałem tego w ciągu 12 lat?”.

Na planie "Samotnego mężczyzny" (/ Fot. Everett Collection, East News)

Na własnych zasadach

Być może trochę w tym wszystkim kokieterii, bo recepta Forda od lat pozostaje ta sama: odkryj to, w czym jesteś dobry, i powtarzaj to z taką intensywnością, aż przestaniesz popełniać jakiekolwiek błędy. W powtarzalności, którą w odniesieniu do Forda trafniej byłoby chyba nazwać konsekwencją, kryje się szczerość – zarówno w stosunku do samego siebie, jak i klientów. – Jeśli się nie zmienisz, klienci pozostaną lojalni – mówi projektant. Ford nigdy nie zrobi czegoś, co nie pozostawałoby w zgodzie z jego własną definicją piękna. Nie pokaże się publicznie w swetrze, bo taki ubiór sprawia, że czuje się zbyt „misiowato” (– Potrzebuję mojej zbroi – mówi). Będzie unikał sfotografowania w dziennym świetle, bo uważa, że nie ma na świecie osoby, która wyglądałaby w nim korzystnie. I zawsze będzie myślał o sobie jako o produkcie, który należy zaprezentować z jak najlepszej strony.

Tom Ford (Fot. Jason Kempin, Getty Images)

Na swoim lubił stawiać już jako dziecko. Urodzony i wychowany w Teksasie, w rodzinie agentów nieruchomości, gdy tylko się z czymś nie zgadzał, jasno dawał to do zrozumienia, a potem zmieniał według własnych upodobań. Gdy miał sześć lat i tyle siły, by móc samodzielnie przesunąć meble, na nowo zaaranżował swój pokój (czasami, jeśli miał na to ochotę, przeprowadzał się na kilka dni do pokoju siostry). A mamie zwracał uwagę za każdym razem, gdy uważał, że nosi niekorzystne dla siebie buty lub fryzurę.

Z Ianem Falconerem z Nowym Jorku, lata 80. ( Fot. Patrick McMullan, Getty Images)

Rodzinne ranczo opuścił w 1979 roku, by zacząć studiować historię sztuki na Uniwersytecie Nowojorskim. Wytrzymał rok. Przez krótki czas próbował swoich sił jako aktor (zagrał nawet w kilku reklamach), następnie przeniósł się na Parsons na wydział architektury. Krótko przed ukończeniem studiów został asystentem projektantki Cathy Hardwick. Amerykańska scena mody szybko stała się jednak dla Forda za ciasna. Doświadczenie postanowił więc zdobywać w Europie.

Stateczny hedonista

Młody Ford bał się Nowego Jorku. Ten jednak okazał się dla niego łaskawy, ukształtował go jako człowieka i jako twórcę. Dał mu też dwie ważne rzeczy: odwagę do coming outu i fascynację latami 70., która nieustannie pobrzmiewa w jego kolekcjach. – Do dziś przechodzi mnie dreszcz, gdy słyszę piosenkę Donny Summer – mówi. – To muzyka mojego coming outu. O tym, że pociągają go mężczyźni, Ford przekonał się w Studiu 54. Miał za sobą kilka związków z kobietami, a do nowojorskiej świątyni hedonizmu po raz pierwszy zabrał go kolega z NYU, Ian Falconer. Już po pierwszej imprezie w klubie (podobno osobiście zawiózł go na nią Andy Warhol) Ford wylądował w łóżku z facetem. Jak wspominał po latach, bardzo go to przestraszyło. – Pamiętam, że powiedziałem do niego: „Było super, ale nie jestem taki”. Wróciłem do swojego akademika i zacząłem ukrywać przed sobą prawdę. Moi znajomi nieustannie mówili: „Czemu umawiasz się z dziewczynami? Przecież to oczywiste, że jesteś gejem”. Męczyłem się z tym jakieś pół roku. Może dlatego, że w Teksasie facet musi być facetem. Chociaż, z drugiej strony, rodzice byli liberalnymi demokratami i moja orientacja nigdy nie stanowiła dla nich problemu. Niedługo później poznał Richarda Buckleya – dziennikarza „Women’s Wear Daily”, z którym jest do dziś. Para doczekała się syna Jacka (chłopiec we wrześniu obchodzić będzie ósme urodziny), w tym roku świętuje także szóstą rocznicę ślubu.

Tom Ford i Colin Firth na planie "Samotnego mężczyzny" /(Fot. The Weinstein Co/Splash News, East News)

Z wywiadów, których Ford udzielił na przestrzeni lat, wyłania się portret sprawnego biznesmena, ale też melancholijnego wrażliwca, który pod fasadą wyzwalającego twórczo hedonizmu, bezkompromisowości i odwagi skrywa ogromną nieśmiałość. – Zawsze czułem, że bycie szczęśliwym oznacza po prostu głupotę – mówił w rozmowie z „New York Timesem”. – Do dziś uważam, że szczęście tak naprawdę nie istnieje i że gdybyśmy go nie wypatrywali, czulibyśmy się znacznie lepiej. Swoją nieśmiałość oraz niewesołe myśli krążące wokół przemijania i śmierci Ford zwykł poskramiać alkoholem. – Alkohol i narkotyki napędzały moje najbardziej kreatywne momenty – wyznaje. – Bardzo się więc bałem, że gdy wytrzeźwieję, nie będę w stanie tworzyć. Potrzeba trochę czasu, by wziąć się w garść. Projektantowi udało się to bez odwyku. Wystarczyły silna wola, wsparcie partnera i dobry psychoterapeuta. Trzeźwy Ford jest od ponad dziesięciu lat, ale ma nowe uzależnienie: pracę. – Wierzę w to, że uzależnienia nigdy nas w pełni nie opuszczają – mówi. – Zmieniają jedynie swój kierunek.

Gdy tylko Ford zaczyna zadawać sobie pytania o ludzkie cierpienie i sens egzystencji, ucieka w pracę: wybiera kolor szminek na kolejny sezon, szkicuje projekt nowej kolekcji albo zaczyna pisać scenariusz kolejnego filmu. Kontrakt na swoją trzecią produkcję podpisał zeszłego lata. Nabył prawa do 600-stronicowej książki, którą na ekran chciał przenieść już od 12 lat. Nikomu nie zdradził jeszcze, co to za tytuł.

Michalina Murawska
Proszę czekać..
Zamknij