Znaleziono 0 artykułów
17.07.2018

Trzaskowski w sojowym latte

17.07.2018
Rafał Trzaskowski (Fot. Grzegorz Banaszak/REPORTER, East News)

Do dzisiaj pamiętam odpowiedź Wojciecha Olejniczaka na pytanie o to, jaka jest rola kultury. – Przynosić radość – odpowiedział po dłuższym zastanowieniu polityk czołowej wówczas partii lewicowej (przynajmniej z nazwy). Mon Dieu! – pomyślałem niczym Rafał Trzaskowski czytający Morina. Quelle perte de temps!

Sromoty takiej na fejuniu nie było już dawno. Sromoty, która na pewnego kandydata spadła jak dis(lajk) z jasnego nieba. Rąbnęła go w głowę najpierw jeden raz, potem drugi, potem enty i ąty, aż burza przekształciła się w tajfun, rzeczonego kandydata niemal z powierzchni polskiej ziemi zmiatając. Typ ów bezczelny, niemożliwy wręcz do opisania w obrzydliwości swej niepomiernej, status niewinny zapostować się ośmielił, w którym wybitnego polskiego męża stanu wspominać począł, a wraz z nim swe edukacyjne przygody. Ze statusu owego jasno wynikać zaczęło, że kandydat w szkołach znamienitych się kształcił, a co gorsza było to w języku, którego nijak pojąć nie mógłby nawet pewien minister, który jeść Francuzów widelcem uczył. Język to dziwaczny, „ą” pełen i „ę”, i że „bułkę przez bibułkę”, i inne fafarafa. O mój Boże – mon Dieu, znaczy się, sacrebleu, scandal! Quel nerd! Quel gros bonnet! Ludzie, ludzie!

Rafał Trzaskowski (Fot. Justyna Rojek, East News)

Reakcja na słynny już status Rafała Trzaskowskiego żadnym zaskoczeniem oczywiście być nie mogła dla nikogo poza nim samym. W kraju, w którym inteligencję wybito już dawno, w którym do grupy intensywnych czytelników Biblioteka Narodowa zalicza osoby czytające w ciągu roku siedem książek (wliczając w to książki kucharskie), w kraju, w którym piastujący najważniejsze funkcje państwowe nie potrafią się posługiwać poprawnie polszczyzną, nie może się przecież podobać kandydat posługujący się biegle francuszczyzną (że co?), czytający „Penser l‘Europe” Edgara Morina (że jak?) i potrafiący zlokalizować na mapie Paryża Quai d’Orsay (że gdzie?). Co to, to nie. A jeżeli dodamy do tego jeszcze płynny angielski, stypendium w Oxfordzie i inteligencko-artystyczną krakowską rodzinę z okolic Piwnicy pod Baranami, to mamy już pełen obraz nędzy i rozpaczy, przedstawiający jako żywo narcystycznego dupka, dzieciątko warszawsko-krakowskiej pożal się Boże „elyty”, pieszczocha upadłego salonu od codziennych spraw narodu oderwanego, niepryskanego kornika drukarza zdrowy pień polskości drążącego, ba, fanfarona zwykłego, który na stolec warszawski wybrany zakrzyknąłby niechybnie z ratuszowego balkonu: S’ils n’ont pas de pain, qu’ils mangent de la brioche! 

Dawno, dawno temu, kiedy HGW szykowała się do swojej drugiej kadencji w najważniejszym fotelu Warszawy, założyliśmy z Agnieszką Kowalską – moją serdeczną przyjaciółką i przez lata czołową dziennikarką kulturalną stołecznej „Gazety Wyborczej” – magazyn „WAW”, który miał się zajmować kulturą naszego miasta. Startowaliśmy jesienią, tuż przed wyborami, dlatego postanowiliśmy przepytać czołowych kandydatów w dziedzinie, która nas interesowała najbardziej, a ich oczywiście w ogóle. Mnie przypadło przepytanie Czesława Bieleckiego (architekta, kandydata PiS) i Wojciecha Olejniczaka (inżyniera rolnictwa, kandydata SLD). Nie muszę chyba dodawać, że był to pierwszy i ostatni raz, kiedy rozmawiałem z politykami na temat kultury, bo nawet ja mam swoją wyporność na wysłuchiwanie głupot, banałów i zdań bez kompletnie żadnego znaczenia. Do dzisiaj pamiętam odpowiedź Olejniczaka na pytanie, jaka jest rola kultury. – Przynosić radość – odpowiedział po dłuższym zastanowieniu polityk czołowej wówczas partii lewicowej (przynajmniej z nazwy). Mon Dieu!– pomyślałem niczym Trzaskowski czytający Morina. Quelle perte de temps!            

Rafał Trzaskowski (Fot. Jacek Dominski/REPORTER, East News)

Po co nam taki obyty Trzaskowski, skoro dwumilionowa stolica europejskiego kraju może mieć prezydenta, który nie mówi biegle w żadnym obcym języku i kaleczy polszczyznę na każdym kroku? Prezydenta zajmującego się stratami Polski po niemieckiej „hatakumbie”, ostrzegającego, że przyjmowanie uchodźców skończy się „dedrendolagą”, który fotografuje się na Stadionie Narodowym, bo jest zawsze tam, gdzie gra polska „repartyzancja”, dla którego oczywistością jest, że naszemu krajowi „przysługujo repartiacje”, który radzi by „wziąść” się w garść, który jest przeciwko „liberanalnej” polityce karnej, który fotografuje się ze swoim „rabladorem”, który mieszkańcom Ursynowa obiecuje tunel z „filterem”, nie odróżnia Dunaju od Dunajca, a czeskiej Pragi od tej warszawskiej? Stolica może mieć przecież prezydenta, który jeszcze niedawno chciał ocenzurować i zrównać z ziemią Teatr Powszechny za wystawienie „Klątwy” w reżyserii Olivera Frljicia, cieszył się z podpalenia, a w końcu zniknięcia Tęczy – instalacji Julity Wójcik na Zbawixie, który plecie bez ładu i składu wszystko, czego wymaga od niego dana sytuacja (jednego dnia brzydzą go pederaści, innego nie ma nic przeciwko Paradzie Równości), który nie ma nawet kompetencji do zajmowania stanowiska wiceministra sprawiedliwości, co udowodnił dość spektakularnie pilotując nowelizację ustawy o IPN, doprowadzając do największej wizerunkowej i dyplomatycznej katastrofy w historii wolnej Polski.

Oburzaj się więc liberalno-lewicowy fejuniu burżujskim statusem bez końca, przez lipiec i sierpień cały wypaszczaj się, wyrzyguj, ziej sarkazmem do woli. Hasztaguj i memuj politycznego leminga, top w sojowym latte, mordkę tę piękną i obytą wysmaruj mu pad thaiem, tofu wypchaj, w oczy wsadź wasabi. Niech po wsze czasy popamięta, żeby się z francuszczyzną i paryskim obyciem nie afiszować, lekturami mądrymi ludności polskiej o zdrowym chłopskim korzeniu nie epatować. Trop c’est trop!

Mike Urbaniak
Sortuj wg. Najnowsze
Komentarze (5)

Anna Iwaniuk
Anna Iwaniuk19.07.2018, 16:29
Oczywiście, słowem-kluczem jest pobłażliwość, które zjadła moja klawiatura; brakuje mi tej biegłości i lekkości, z jaką tworzy Pan!

Wczytaj więcej
Proszę czekać..
Zamknij