Znaleziono 0 artykułów
28.02.2022

Ukrainki i Ukraińcy: Dlaczego uciekam, dlaczego zostaję

28.02.2022
(Fot. Getty Images)

Od rosyjskiego ataku na Ukrainę polską granicę przekroczyło już ponad 300 tys. uchodźców. Wielu mieszkańców postanowiło zostać – by walczyć, by pomóc innym, bo nie znają innego życia. Z Ukrainkami i Ukraińcami rozmawiamy o doświadczeniu wojny.

Olena, 50 lat: Pomagam

Pochodzę z Dniepropietrowska we wschodniej Ukrainie. Moja córka od wielu lat mieszka w Polsce. Jeszcze zanim wybuchła wojna, namawiała mnie do przyjazdu do Wrocławia. Nie chciałam opuszczać mojego domu. Gdy o poranku 24 lutego obudziła mnie informacja o rosyjskim ataku, natychmiast spakowałam walizkę. Tylko najpotrzebniejsze rzeczy – kilka bluz, wygodne buty, puszki z jedzeniem. Zadzwoniłam do przyjaciół, którzy mają dom pod miastem. Wyjechaliśmy tam w osiem osób. Razem jest nam raźniej. Mamy zapasy jedzenia, piwniczkę z winem. Oglądamy wiadomości, ale staramy się zachować spokój. Kilka razy wracałam do miasta nakarmić moje koty. Wiem, że moje dawne życie prawdopodobnie się skończyło. Chcę zrobić, jak najwięcej mogę, żeby wesprzeć naszą armię. Na front już nie pójdę, ale szyję siatki dla snajperów.

Mariya, 35 lat: Uciekłam

Urodziłam się, wychowałam i pracuję w Kijowie. Z mężem i dwuletnim dzieckiem wyjechałam z rodzinnego miasta dwa dni temu. Wcześniej szykowaliśmy się na wojnę. Mieliśmy kupione bilety lotnicze do Hiszpanii. Na 26 lutego. Inwazja zaczęła się dwa dni wcześniej. Nie mogłam dojść do siebie po dwóch nocach spędzonych na stacji metra. Panicznie bałam się o syna. Do pociągu do Lwowa zapakowaliśmy dwie walizki, wyładowane głównie ubrankami dziecięcymi. W bezpiecznym jeszcze wtedy Lwowie zatrzymaliśmy się u przyjaciół. Nie wiedzieliśmy, czy wyjeżdżać do Polski, choć na granicy czekali na nas znajomi. Nasi lwowscy gospodarze postanowili zostać. My po dwóch dniach oczekiwania na pociąg wsiedliśmy do busa w kierunku granicy ukraińsko-polskiej. Do ostatniej chwili próbowaliśmy być razem. Gdy męża cofnęli ukraińscy pogranicznicy, rozpadłam się. Kazał mi iść dalej, dla syna. Dotarliśmy do Przemyśla, gdzie czekał kolega z Warszawy. Teraz jesteśmy tutaj. Co dalej, nie wiem. W Ukrainie pracowałam na uniwersytecie, tu ludzie zrzeszeni wokół PAN-u szukają dla naukowców pracy. Zobaczymy. Wiem, że nie zapomnę widoku mojego syna drżącego pod kocem na peronie kijowskiego metra.

Anna, 75 lat: Zostaję

Od zawsze mieszkam pod Donieckiem. W dniu wybuchu wojny zadzwonił do mnie wnuk z Polski, mówiąc, że Rosja napadła na Ukrainę. W telewizji widziałam coś innego – to przecież Ukraina zaatakowała Rosję. Tak też mówili mi sąsiedzi. Dwa dni później ktoś pokazał mi zdjęcia z Kijowa – zabijane dzieci, ostrzeliwane bloki, schron w metrze. Uwierzyłam. Jestem za daleko i jestem zbyt schorowana, żeby uciekać. Mam nadzieję, że z Ukrainy wydostaną się moja córka z rodziną.

Sasha i Ivan: Powołano nas do wojska

Mieszkamy w Żytomierzu, do niedawna z 10-letnią córką. Zostaliśmy sami. Gdy wybuchła wojna, zadzwoniła do nas kuzynka, której nigdy nie poznaliśmy, daleka rodzina z Lublina. Zaproponowała, że jeśli tylko uda nam się przekroczyć granicę, odbierze nas, wyposaży, przygotuje dla nas mieszkanie. Ale policjanci i lekarki nie mogą z Ukrainy wyjechać. Jesteśmy tu potrzebni. Poprosiliśmy kuzynkę, żeby zajęła się naszą córką. Wsadziliśmy ją do busa razem z sąsiadkami z bloku. Dotarli do Lublina wraz z dziesiątkami tysięcy innych. Mam nadzieję, że niedługo znów się zobaczymy.

Nina, 22 lata: Wróciłam

Studiuję w Krakowie. A może lepiej powiedzieć: studiowałam. Cała moja rodzina została w Kijowie. Od tygodni śledziłam informacje o planach Putina. To, w co inni nie wierzyli, mnie wydawało się prawdopodobne… W noc inwazji nie spałam – wyszłam ze znajomymi na miasto, gdy wracałam nad ranem, przeczytałam pierwsze doniesienia o ataku. Rodzice nie chcieli próbować przedostać się do Polski, więc ja wsiadłam do autobusu w przeciwnym kierunku niż większość. Na miejscu przekonywałam ich, że wojska rosyjskie zaraz otoczą miasto, że nie mamy już czasu. Jestem tu z nimi.

Veronika i Vlad, 40 lat: Walczymy

Pracujemy dla polskiej firmy, która ma filię w okolicach Łucka. Zaraz po inwazji rosyjskiej pracodawca wysłał po nas autobusy, żebyśmy w miarę szybko przekroczyli granicę. Jeszcze nie było rozporządzenia, że mężczyźni między 18. a 60. rokiem życia nie mogą opuszczać Ukrainy. Myśleliśmy, że z dwójką nastoletnich dzieci wydostaniemy się z kraju. Szef w Polsce obiecywał zatrudnienie. Gdy okazało się, że mężczyźni muszą zostać, nie chcieliśmy się rozdzielać. Wiedzieliśmy, że dzieci będą bezpieczne – Polacy się nimi zaopiekują. Odstawiliśmy je do granicy i uczymy się obsługi broni.

Redakcja Vogue.pl
Proszę czekać..
Zamknij