Znaleziono 0 artykułów
24.10.2018

5 najlepszych płyt października: dyskoteka i liryka

24.10.2018
Cher (Fot. Materiały prasowe)

Rebeka Bakken skłoni do melancholii, Cher z coverami Abby wywoła nostalgię, Charlie Winston ucieszy świetnym powrotem, Dawid Podsiadło wzbudzi podziw, a Bovska lirycznie roztańczy. Czeka nas różnorodny miesiąc!

Charlie Winston „Square 1” (Sony Music)

(Fot. Materiały prasowe)

Charlie Winston to muzyczny młodszy kuzyn Bryana Ferry’ego i Paula Simona. Jestem przekonany, że potraktowałby to porównanie jako wielki komplement. Dziesięć lat po debiutanckim albumie „Hobo”, który uczynił z niego gwiazdę i trzy lata od udanego materiału „Curio City”, Wilson powraca. Zawsze elegancki Brytyjczyk, którego znakiem rozpoznawczym jest kapelusz, wydał płytę pełną bezpretensjonalnych kompozycji. Autorski pop z idealną proporcją brzmień akustycznych i elektronicznych łączy różne pokolenia odbiorców. Odświeżającą nowością jest wprowadzenie etnicznych brzmień. W utworach pojawiają się malijski mistrz kory Toumani Diabate, uznany tablista Aref Durvesh oraz żeńskie chórki z zespołu Salifa Keity. Wyróżniające się piosenki to energetyczny „Here I Am”, wzruszający „Loosing Touch”, czy przebojowy, ale refleksyjny „The weekend”. W moim osobistym rankingu „Square 1” plasuje się na szczycie osiągnieć muzyka. 

 

Cher „Dancing Queen” (Warner Music)

(Fot. Materiały prasowe)

Gdyby po piosenki Abby sięgnął ktokolwiek inny, płyta przeszłaby bez echa. Ale utwory najlepszego popowego zespołu na świecie (uważam kompozycje Fridy, Agnethy, Björna i Benny’ego za niedościgły wzorzec z Sèvres piosenki popowej) wzięła na warsztat Cher. Było tylko kwestią czasu, zanim po udziale w sequelu filmowego musicalu „Mamma Mia. Here We Go Again”, gdzie Cher wykonała utwory „Fernando” i Super Trouper”, gwiazda i jej producent Mark Taylor (ten od przełomowego dla „późnej” Cher albumu „Believe”) sięgną po te piosenki. Jest tu wszystko co na 26 w dyskografii albumie Cher powinno się znaleźć: jest popowy patos i glam, jest dość kiczowaty przepych aranżacyjny, jest charakterystyczny, intensywny, wciąż niezmiennie mocny głos gwiazdy, nieśmiertelny efekt wokalny autotune, no i są największe przeboje Abby (m.in. „Dancing Queen”, „Waterloo”, „Mamma Mia”, „SOS”, „Chiquitita”). Aranżacyjnie nie ma tu rewolucji ani eksperymentów, a piosenki zachowały praktycznie swoją formę, ze wszystkimi charakterystycznymi tematami, harmoniami i motywami. Artystka na okładce, nawiązującej do słynnego ujęcia z teledysku Abby „Mamma Mia”, wygląda młodziej niż kiedykolwiek, ale wybaczam jej wszystko. Słuchając całości czujemy się jak w pełnym blichtru hotelu w Las Vegas skrzyżowanym z nocnym klubem na ekskluzywnym wycieczkowcu i roztańczoną gejowską dyskoteką. I wspominamy czasy, gdy wszyscy byliśmy „Dancing queen, young and sweet, only seventeen….”. Słyszałem, że Abba się reaktywuje. Niecierpliwie czekam więc teraz na wspólny koncert. 

Dawid Podsiadło „Małomiasteczkowy” (Sony Music)

(Fot. Materiały prasowe)

Dawid Podsiadło to fenomen polskiego mainstreamu. Złośliwi nazywają go nawet polską Adele, podkreślając bezprecedensową popularność muzyka. Skromny laureat telewizyjnego talent show odniósł w pełni zasłużony sukces. Jego dwie poprzednie płyty „Comfort and Happiness” (2013) i „Annoyance and Disappointed” (2015) sprzedały się i nadal sprzedają wyśmienicie, a jego najnowszemu albumowi wróżę podobny, jeśli nie większy sukces. „Małomiasteczkowy” jest lepszy od poprzedniczki, jeszcze bardziej przebojowy, bez mizdrzenia się do publiczności i bez kompleksów. Taki szlachetny, a jednocześnie rozrywkowy pop nie ma w Polsce wielu przedstawicieli. Chwytliwe melodie, współczesna produkcja Bartosza Dziedzica i zdystansowane teksty (napisane po raz pierwszy w całości po polsku) zapewnią tej płycie sukces dyskontujący poprzednie niemałe przecież dokonania. Moje ulubione utwory to otwierające album „Cantate Tutti”, ironiczne „Trofea” i intrygujący „Najnowszy klip”. 

Rebeka Bakken „Things That You Leave Behind” (Sony Music)

(Fot. Materiały prasowe)

Najnowszy, siódmy w dyskografii, album pięknej Norweżki Rebeki Bakken to propozycja dla wielbicieli kameralnej piosenki. Tytuł albumu odnosi się bezpośrednio do zmian życiowych, jakie ostatnio przeszła artystka. Stylistycznie różnorodny materiał został zjednoczony harmonijnie silnym i jednocześnie subtelnym, lekko szorstkim, matowym altem Rebeki. Dziennikarze znaleźli oczywiście nazwę na muzykę tworzoną przez Bakken. Mimo że nie przepadam za etykietowaniem, to sformułowanie „vintage pop” idealnie pasuje do tego, co słyszymy na „Things That You Leave Behnind”. Jest tu i odrobina ragtime’u i trochę atmosfery opustoszałego baru, gdzie przy ostatniej szklance kiwają się pojedynczy słuchacze. Wszechobecny blues w muzyce i nastroju (fenomenalne „Black Shades”), trochę współczesnego country, szczypta gospel, emocjonalne i ekspresyjne ballady, wśród których wyróżnia się nostalgiczny „Sound of Us”, dramatyczny „Closer” i nieśmiertelnie piękny w każdej interpretacji cover Cyndi Lauper, „Time After Time”. Pojawia się nawet lekko kabaretowy „Hotel St. Pauli” przywodzący na myśl Toma Waitsa. Amerykański Manhattan, chłód i piękno norweskich fiordów oraz melancholijna dekadencja Wiednia to miejsca bliskie artystce. Na tej płycie słychać to najlepiej. 

 

Bovska „Kęsy” (Agora)

(Fot. Materiały prasowe)

Mam nieodparte wrażenie, że polski elektroniczny pop ma się dobrze, jeśli nie coraz lepiej. A oferta jest naprawdę szeroka, bo i opisane niedawno Kamp!, Reni czy The Dumplings, jak również nowa Nosowska, czy  nadchodząca płyta duetu Rebeka, dają pełnię możliwości. Dlatego też jestem spokojny o popularność najnowszej płyty niejakiej Bovskiej, czyli Magdy Grabowskiej Wacławek. Artystka, w błyskawicznym tempie po dwóch poprzednich dobrych płytach, właśnie wydała swój trzeci album zatytułowany „Kęsy”. Przede wszystkim jest elektronicznie, lekko i przejrzyście. Warstwa muzyczna, za którą odpowiedzialny jest ponownie producent, kompozytor i aranżer, Jan Smoczyński, pulsuje i buja,  ale na szczęście jest dość oszczędna, co pozwala skupić się na inteligentnych tekstach dotyczących głównie rozterek męsko-damskich. Napisała je w całości sama Bovska. Piosenki zaśpiewane  z dziewczęcym, ale nie infantylnym wdziękiem. Czasami tylko odczuwam dysonans między intrygującymi zwrotkami, a dość banalnym „szerokim refrenem”, np. w  tytułowych „Kęsach” czy lekko natrętnym motywem, znowu w refrenie w skądinąd bardzo energetycznej „Kimchi” . Najlepsze kompozycje to otwierające „Mocno, Mocno”, „Komfort”  „XYZ” i „Bez Cukru”.  Doceniam też zabawny rap w „Dziewiątym Piętrze”. „Kęsy”, mimo drobnych wątpliwości, to udany album, który stanowi mocny wkład we współczesną  polską kobiecą lirykę elektroniczną. 

Maciej Ulewicz
Proszę czekać..
Zamknij