Znaleziono 0 artykułów
12.02.2020

Vanda na Żelaznym Tronie

12.02.2020
Premiera opery „Vanda” (Fot. Dla KBF Edyta Dufaj)

Na krakowskim festiwalu Opera Rara Karolina Sofulak wystawiła „Vandę” Antonína Dvoraka. Szkolna historia o „Wandzie, co Niemca nie chciała” nabiera tu barw, głębi i współczesnych kontekstów. – Vanda ofiarowuje swoje życie w zamian za przetrwanie swojego ludu, ale ja nie widzę jej jako ofiary, tylko kogoś, kto rozumie wagę swojej roli jako władczyni – mówi nam reżyserka.

Na Festiwalu Opera Rara w Krakowie wyreżyserowałaś „Vandę” Antonína Dvořáka. Jednym z ważniejszych tematów tej opery jest sprawowanie władzy. Patrząc na królową Vandę w twoim przedstawieniu, pomyślałam o premier Nowej Zelandii, Jacindzie Ardern. Pamiętam nagłówki gazet w zeszłym roku po zamachu terrorystycznym: „Jacinda Ardern pokazuje światu, czym jest prawdziwe przywództwo”. Dla Vandy, tak jak i dla Jacindy Ardern, władza to służba, odpowiedzialność, a nie zaspokajanie własnych ambicji.

Tak, a także odwaga, by stanąć w obronie innych. W tej operze przeciwstawiono dwa sposoby sprawowania władzy: dogmatyczne, egoistyczne podejście arcykapłana, i to reprezentowane przez Vandę. Jest ono nie tyle kobiece, co wspólnotowe. Nie chodzi tu o wojnę pomiędzy płciami, ale o zderzenie starego i nowego – system patriarchalny kontra egalitarny. Libretto tej opery, momentami uroczo naiwne, dało nam inspirację. Znaleźć w nim można jaskółki demokracji: za każdym razem, gdy arcykapłan czegoś zakazuje, argumentując, że bogowie tak każą, Vanda i Slavoj sami zwracają się do bogów albo do ludu, omijając arcykapłana.

Karolina Sofulak (Fot. Dla KBF Edyta Dufaj)

Religia nierozerwalnie łączy się z władzą. Vanda wierzy w swoich „dawnych bogów”, czyli bogów pogańskich. Tymczasem o jej rękę stara się Roderyk, chrześcijanin z krzyżem na piersiach.

W obowiązującym dyskursie powtarza się, że polska tożsamość narodowa zbudowana jest na fundamentach chrześcijaństwa, ale przecież pod tym znajduje się cała warstwa archeologiczna dawnych wierzeń słowiańskich, o których zapomnieliśmy, a nawet więcej, wyparliśmy je. Tymczasem one są częścią nas. Mamy w sobie tę niepokorną „słowiańską duszę”. Starałam się w tym spektaklu skontrastować religię bardziej zmysłową, opartą na naturze, pierwotną, organiczną z religią dogmatyczną, i sztywną, którą przynosi ze sobą Roderyk – Niemiec. Roderyk staje się zresztą męczennikiem w tej historii...

„Wanda, co Niemca nie chciała” – to chyba cała wiedza, jaką o Wandzie wynosimy ze szkoły. Tymczasem sytuacja była bardziej skomplikowana.

W kronice Wincentego Kadłubka z 1207 r. można przeczytać o Wandzie, że była piękną i mądrą córką założyciela Krakowa, która rządziła sprawiedliwie, a poddani ją kochali. Gdy lud Wandy został zaatakowany przez wroga, na polu bitwy obronił ich urok Wandy. Armia nieprzyjaciela sama rzuciła broń na ziemię, bo nie mogła walczyć przeciwko tak pięknej i charyzmatycznej władczyni. Wódz nieprzyjaciół, nie będąc w stanie podnieść miecza na krakowską królową, sam się nim przebił. Przed śmiercią wygłosił jeszcze orędzie na cześć Wandy, która po tym panowała i żyła długo i szczęśliwie. Ani słowa o małżeństwie i rzucaniu się do Wisły. To są późniejsze naleciałości, kiedy to historia o Wandzie służyć miała budowaniu tożsamości narodowej. W operze Dvořáka Vanda umiera nie dlatego, by uniknąć małżeństwa z Roderykiem. W czasie ciężkiej bitwy ślubuje bogom, że jeżeli dadzą zwycięstwo jej ludowi, ona w ofierze odda życie. Vanda ofiarowuje swoje życie w zamian za przetrwanie swojego ludu, ale ja nie widzę jej jako ofiary, tylko kogoś, kto rozumie wagę swojej roli.

Premiera opery „Vanda” (Fot. Dla KBF Edyta Dufaj)
Premiera opery „Vanda” (Fot. Dla KBF Edyta Dufaj)

Twoja Vanda jest pełnokrwistą postacią, także w miłości jest wolna. Jej miłość do Slavoja jest naelektryzowana erotyzmem. A jednocześnie jest zafascynowana Roderykiem, który jest zdeterminowany w swojej walce o jej miłość.

Roderyk i Vanda mają swoje backstory, co sugeruje nam libretto. Spotkali się, gdy ona zbłądziła na polowaniu do jego lasów i „zraniła go wzrokiem”. Potem dwukrotnie prosił jeszcze za życia Kraka o jej rękę, ale nie został przyjęty. Muzyka, która opisuje postać Roderyka, zdradza fascynację, pożądanie i pasję – Dvořák nie maluje go jako wroga, tylko jako innego – słychać tu niemiecki romantyzm, burzę i napór. Widać, że są sobie równi z Vandą jako władcy, ale dzielą ich wykluczające się wzajemnie ideologie, każda odciskająca się na ich psychice, co czyni ich związek niemożliwym. Roderyk niesie krzyż – dosłownie i w przenośni – jest udręczony własną sytuacją na równi z Vandą. Jeśli Dvořák widzi kogoś jako czarny charakter, to jest nim raczej arcykapłan, który – nie wprost, ale jednak – zaprasza Niemca. Mówi: „Ach, przybliż się miłościwy Panie, mężem królowej może być też cudzoziemiec”. Wiadomo, że kobieta na tronie oznacza, że w obliczu patriarchatu ten tron jest pusty. Ten, kto zostanie mężem królowej, będzie królem. Tymczasem Slavoj jest mężczyzną żyjącym w zgodzie ze sobą, jest dla Vandy ukojeniem, tarczą i wsparciem dla jej tronu, a nie jej konkurencją. Reprezentuje najważniejsze dla niej wartości – odpowiedzialność za swój lud, poszanowanie dla dawnych rytuałów, ale jednocześnie odwagę przeciwstawienia się autorytetom. To także opowieść o jego dorastaniu, o tym, jak z młodego zakochanego chłopaka przeistacza się w doświadczonego życiem króla. Zastanawiam się nad tym, na ile odejście Vandy, jej decyzja o rzuceniu się do Wisły, to także sprzeciw przeciwko systemowi sprawowania władzy, w którym musiała funkcjonować. Może to odejście ze świata, który nie jest gotowy na przyjęcie jej sposobu sprawowania władzy?

Inscenizacja jest bardzo sprawnie opowiedziana, z mrugnięciami do „Wiedźmina” i „Gry o tron”…

Naszym celem było prowadzić klarowną narrację pozwalającą widzom, którzy nie znają tej opery (a jest ona bardzo rzadko grana, w Polsce wystawiamy ją pierwszy raz), podążać za historią. Chcieliśmy się trochę pobawić, odświeżyć momentami ciężkawe dzieło, a jednocześnie pozwolić sobie na zatopienie się w jego romantyzmie, który jest bardzo uwodzicielski. Głupotą byłoby się go wypierać.

Premiera opery „Vanda” (Fot. Dla KBF Edyta Dufaj)

Wielkie wrażenie zrobiła na mnie scena, gdy w czasie intronizacji Vanda na żelaznym tronie płacze, i nie są to łzy szczęścia.

Bo to jest dla niej ciężar. „With great power comes great responsibility” („Z wielką mocą przychodzi wielka odpowiedzialność”), jak mówi nam wujek Spider-Mana. Pracując nad tym spektaklem, czuliśmy w naszym zespole odpowiedzialność za siebie nawzajem. To stanie się naszą legendą. A nawiasem mówiąc, „Vanda” opowiada między innymi o tym, skąd się biorą legendy i jak my je przetwarzamy w czasie. W epoce postprawdy jest bardzo istotne, jakie świadectwo się niesie.

Kostiumy są symboliczne, jednocześnie czujemy, że jesteśmy w epoce, a nie w biurze.

Tak, jest flirt z epoką, przeszłością i bajkowością, ale absolutnie nie chcieliśmy odtwarzać „staro-baśniowego” życia pierwotnych Słowian. Takie „jasełkowe” postrzeganie kostiumu spłyca opowieść. Pod tymi kostiumami byli przecież żywi ludzie, a nie manekiny. Opera opowiada o emocjach, których doświadczają ludzie, nie pomniki.

Pracując nad operą, zaczynasz od słuchania muzyki, dopiero potem robisz research.

Pierwsza jest zawsze muzyka. Chcę zobaczyć, jaki świat maluje. Słowo nieraz kłamie – postaci w librettach mówią rzeczy, których nie myślą, zaprzeczają sobie, ich słów nie można brać za „literę prawa”. Tymczasem muzyka jest obrazem duszy, nigdy nie kłamie.

Muzyka Dvořáka niesie wiele opowieści.

Właśnie! „Vanda” to jego wczesna opera, Dvořák bada w niej swoje możliwości, inspiruje się Wagnerem, w którym wszyscy wtedy się kochali, inspiruje się też grand opera z chórami i ansamblami. W „Vandzie” widać, w co rozkwitnie Dvořák w „Rusałce”, kiedy zarzuci inspiracje i znajdzie swój własny język folkowy, romantyczny, dużo czeskiej ludowości… „Vanda” to jedno z dzieł pansłowiańskiego nacjonalizmu – krzyk niezgody wobec struktury germańskiej władzy, imperializmu, pochwała ludów żyjących blisko natury. Dvořák jest poetą przyrody, bardzo sugestywnie ją opisuje – jego muzyka jest tak gęsta i bogata, że sama buduje scenografię. Nasza przestrzeń jest symboliczna – dosłowność na scenie byłaby tautologią.

Premiera opery „Vanda” (Fot. Dla KBF Edyta Dufaj)

Wystawiamy „Vandę” w Łaźni Nowej. Nie jesteśmy więc w tradycyjnym teatrze operowym z orkiestrą w orkiestronie, tylko mamy scenę side by side. Tutejsza podłoga jest „święta”. Krystian Lupa zabronił jej malować i zdzierać… Staraliśmy się uhonorować to, że pracujemy w Nowej Hucie, gdzie imię Wandy patronuje wszystkiemu – jest tu klub sportowy „Wanda”, centrum handlowe „Wanda”, Kopiec Wandy… My zbudowaliśmy na scenie rozświetlony nocą Wawel z orkiestry i Wisłę, która płynie u jego stóp.

Hasłem Opera Rara w tym roku jest: „Budujmy mosty, a nie mury”. Jak się czujesz, będąc częścią tego festiwalu?

Czuję się zaszczycona, niesamowicie odżywiona artystycznie, zainspirowana ludźmi, z którymi pracuję. Ich pasja i etyka pracy nie jest taka częsta w teatrach instytucjonalnych, gdzie zdarza nam się borykać ze skamielinami z dawnego systemu. Festiwal Opera Rara prowadzony jest tak jak najlepsze festiwale na Zachodzie – miałam tu fenomenalny komfort pracy. Ludzie skupieni wokół Jana Tomasza Adamusa to muzycy o niesamowicie otwartych sercach i otwartych głowach. Warto z nimi budować mosty i burzyć mury.

Zaczęłyśmy rozmowę od demokracji, której pragnie Vanda. Demokracja to także słowo klucz do twojej pracy w operze? Reżyser, dyrygent – to władcy w operze, ale władzę można sprawować na różne sposoby.

Uważam, że reżyser i dyrygent to pierwsi słudzy spektaklu. Powinniśmy być niewidzialnymi rękami, które umożliwiają kontakt pomiędzy widzem a artystą. Ten kontakt jest święty. Naszym obowiązkiem jest sprawić, aby spektakl był najlepszy, jaki może być, aby ludzie, którzy go tworzą, dali z siebie wszystko, ale to nie może dziać się  kosztem ludzkiej godności, ludzkich uczuć. Żadna sztuka nie jest tego warta. Podobno rządzić można przez lęk albo przez miłość. Ja zdecydowanie wybieram miłość. Miłość, którą daję zespołom, wraca do mnie – doświadczam tego po raz kolejny. Zależy mi na tym, żeby tworzyć teatr zespołowy. Podchodzić do zespołu z otwartością, szacunkiem, chęcią wysłuchania ich historii. To, co widzimy na scenie, to zasługa zespołu: praca w operze to drużynowość, kamraderia, braterstwo broni. Razem gramy do tej samej bramki, na przekór przeciwnościom losu, które są zawsze, bo opera to wielkie ryzyko.

Agnieszka Drotkiewicz
Proszę czekać..
Zamknij