Znaleziono 0 artykułów
07.10.2019

Voguing: Strike a pose!

07.10.2019
Madonna podczas trasy koncertowej Blond Ambition (Fot. Ke.Mazur/WireImage

Voguing przeżywa drugą młodość. Zanim trafił do teledysków i seriali, zmieniał parkiet w pole bitwy o splendor i wolność. Przyglądamy się historii tańca, który przez dekady przełamywał konwencje genderowe i jednoczył marginalizowanych.  Voguing jest także tematem przewodnim jesiennej edycji Shopping Experience powered by „Vogue Polska” w The Designer Gallery Galerii Mokotów. 

Teledysk do piosenki „Vogue” Madonny to czarno-biała fantazja o złotej erze Hollywood z obrazami Tamary Łempickiej w tle. Na pierwszym planie: blondwłosa wokalistka, na drugim – tancerze. I to właśnie oni intrygują najbardziej. Ich zmysłowe ruchy, gesty i pozy to kwintesencja voguingu – tańca wyrwanego ze stron magazynu mody. Madonna ani go nie wynalazła, ani nie odkryła, ale znacząco przyczyniła się do jego popularyzacji.

Voguing w klubie Mars (Fot. Catherine McGann/Getty Images)

Żeby poznać historię voguingu, musimy przenieść się do Nowego Jorku, a dokładnie – na sale balowe Harlemu. Już w latach 60. XIX stulecia queerowi mieszkańcy górnego Manhattanu spotykali się na wystawnych maskaradach organizowanych w Hamilton Lodge czy Rockland Palace. Mężczyźni tańczyli w kobiecych sukniach, kobiety w męskich garniturach. Biali obok czarnych. Scena ballroomowa, która z biegiem lat rozrosła się na całą metropolię, stanowiła bezpieczną przystań dla homoseksualnej społeczności. Była kulturowym fenomenem, którego barwność i otwartość przyciągały artystów, literatów i muzyków. Charles Henri Ford i Parker Tyler pisali o balach jako o scenerii, której niebiańskiego smaku i błogiego kolorytu nie stworzył nigdy żaden anielski malarz ani płodny poeta.

W latach 20. i 30. XX wieku cross-dressingowe imprezy święciły triumfy. Dansingi odbywały się w coraz bardziej prestiżowych lokalizacjach, jak Savoy Ballroom, hotel Astoria, Walhalla Hall czy Madison Square Garden. W 1936 roku pewna lokalna gazeta donosiła, że w jednym balu uczestniczyło, bagatela, nawet 8 tysięcy osób. Nie wszystkich jednak cieszyły „spektakle koloru”. Uznawane za siedliska degrengolady i rozpusty, stały się celem inwigilacji ze strony policji. Dochodziło niekiedy do awantur i aresztowań.

Homofobia nie była jedynym problemem, jakiemu ballroom musiał stawić czoła. W latach 50. i 60., kiedy queerowe potańcówki nabrały charakteru konkursów piękności dla drag queen, do głosu doszły rasistowskie uprzedzenia. Potwierdza to film „The Queen” Franka Simona, dokumentujący burzliwy przebieg zawodów Miss All-American Camp Beauty Pageant z roku 1967. Czarno-latynoska uroda Crystal LaBeiji nie spotkała się wtedy z przychylnością jury, które zwyciężczynią ogłosiło jej białą rywalkę, Rachel Harlow. – Mam prawo pokazywać mój kolor, kochanie. Jestem piękna i wiem o tym! – grzmiała Crystal w kuluarach. Manifestacyjne zejście ze sceny oraz kłótnia z organizatorami nie były wcale niezgodą na przegraną, lecz na rasizm panujący we własnej społeczności. LaBeija stanęła w obronie czarnych i latynoskich drag queen, od których oczekiwano, by wyglądały jak białe kobiety. – Mówili mi: „Masz negroidalne cechy”, a ja im odpowiadałam: „W porządku, mam białe oczy”. Tak było w tamtych czasach – wyznała po latach Pepper LaBeija, protegowana Crystal.

(Fot. Materiały prasowe)
Harlem Drag Ball (Fot. Catherine McGann/Getty Images)

Pierwszy przełomowy moment w dziejach voguingu nadszedł w roku 1972. Wtedy to Crystal LaBeija założyła własny „dom” (House of LaBeija), w którym osoby nieheteronormatywne, bezdomne i odrzucone przez biologiczne rodziny znajdowały schronienie. Crystal matkowała podopiecznym oraz dbała o to, by ich wrodzone talenty i powab wygrywały kolejne trofea na balowych konkursach. W ciągu kilku lat powstawały nowe alternatywne familie: House of Corey, House of Dupree czy House of Pendavis. Wzorowano je na splendorze oraz estetyce domów mody (stąd m.in. House of Chanel, a później House of Mugler).

Cesar Valentino Voguing (Fot. Rita Barros/Getty Images)

Queerowy ballroom stał się bardziej multikulturowy i inkluzywny, ale rywalizacja pozostała nie mniej zaciekła. Przedstawiciele domów konkurowali ze sobą w rozmaitych kategoriach. Ocenie podlegały wykwintny ubiór, uroda, chód czy zdolności taneczne. Liczyły się przepych, zbytek, bujność (opulence) lub umiejętności naśladowania heteroseksualistów odnoszących sukcesy (realness). Cel: wyróżniać się. W 1981 roku Willi Ninja wprowadził do tańca ruchy kung-fu rodem z filmów z Bruce’em Lee. Nikt jednak nie wywołał takiego zamieszania jak Paris Dupree, która na parkiecie klubu Footloose wyciągnęła egzemplarz magazynu „Vogue”, po czym zaczęła imitować pozy modelek z tamtejszych sesji zdjęciowych. Wkrótce wszyscy podchwycili nowy taneczny trend, nadając kształt temu, co dziś nazywamy voguingiem.

Na manieryzm, afektowanie i kampową estetykę voguingu składa się bardzo bogaty repertuar ruchów. Należą do niego m.in. catwalk (kroczenie jak po modowym wybiegu), duckwalk (chodzenie na zgiętych kolanach), spins (piruety), dip (kontrolowany upadek) i wiele innych ekwilibrystycznych wariacji. Z biegiem lat voguing wyszedł z undergroundu i wniknął do kultury popularnej. W 1989 roku Willi Ninja objawił światu własny styl w wideoklipie do piosenki „Deep in Vogue” Malcolma McLarena, a rok później Louis i Jose Xtravaganza wystąpili w teledysku „Vogue” Madonny. W tym samym czasie powstał film „Paryż płonie”, w którym Jennie Livingstone śledziła losy członków queerowej sceny balowej Nowego Jorku.

Battle Of The Legends: Vogueing At The Met 2019 rok (Fot. Taylor Hill/Getty Images)

Voguing przeżywa właśnie drugą młodość. Nie ma co do tego wątpliwości. Na jego ślad natrafimy w programie „RuPaul’s Drag Race”, serialu „Pose”, teledyskach Ariany Grande, FKA Twigs, Teyany Taylor i Azealii Banks. Niedawno, przy okazji wystawy „Camp: Notes on Fashion”, Metropolitan Museum of Art zorganizowało konkurs na wzór tych z lat 80. i 90. W panelu sędziowskim u boku Anny Wintour zasiadły ikony ballroomu: Lola Mizrahi i Jose Xtravaganza. Voguing nie jest już jednak zjawiskiem nowojorskim, lecz globalnym. Dobrze przyjął się w Sztokholmie, Kijowie, Tokio, Berlinie, Paryżu, Poznaniu czy Warszawie, gdzie lokalni voguerzy kultywują długą i dumną tradycję. Tak jak kilka dekad temu, tak i dzisiaj taniec ten pozwala osobom LGBTQ+ (i nie tylko!) odkrywać własną tożsamość, ekspresję i daje im poczucie wspólnoty. Mając w pamięci jego trudną, ale i barwną historię, posłuchajmy słów Madonny i wejdźmy duckwalkiem na parkiety: Don’t just stand there, let's get to it / Strike a pose, there’s nothing to it, vogue!

 

Wojciech Delikta
Proszę czekać..
Zamknij