Znaleziono 0 artykułów
11.03.2019

W głowach się poprzewracało

11.03.2019
Giełda na stadionie Skra, 04.1989 (PAP/Cezary Słomiński)

Co niedzielę przez stadion Skry przewijało się 45 tysięcy ludzi – to tak, jakby w jednym miejscu zebrał się cały Sieradz, Krosno albo Ciechanów.

Tak wyglądałoby Allegro, gdyby nie powstał internet. Guma do żucia, odbite na ksero teksty piosenek z tłumaczeniami, płyty z muzyką i kasety wideo, ubrania, czasopisma, książki, kawior i części samochodowe. Wszystko. Na prześcieradłach, łóżkach polowych, stolikach i z ręki.

Handel na targowisku przy stadionie RKS Skra / Fot. Wojtek Laski / East News

W 1989 roku co niedzielę przez warszawski stadion Skry przewijało się 45 tys. ludzi – to tak, jakby w jednym miejscu zebrał się cały Sieradz, Krosno albo Ciechanów, miasta wówczas wojewódzkie. Dziennikarz „Sztandaru Młodych” pisał, że po południu na przystanku tłum wracających był gęsty jak powietrze w Nowej Hucie

Giełda na Skrze to matka założycielka transformacyjnych bazarów. 

Kolorowe jarmarki

Powstała, gdy nikt poważnie nie myślał, że kiedykolwiek może skończyć się PRL. Ledwo skończył się stan wojenny, trwał kryzys, a względne swobody gospodarcze w rodzaju pozwoleń na zakładanie firm polonijnych dotyczyły nielicznych. Przedsiębiorczy Polacy, którzy w latach 70. zasmakowali podróży po świecie, co prawda głównie socjalistycznym, i nauczyli się tam kupować i tu sprzedawać (lub odwrotnie), musieli poczekać jeszcze kilka lat na liberalizację przepisów paszportowych. Te – dla wyjazdów w obrębie demoludów – złagodniały w 1985 roku. Tymczasem w 1983 roku władze klubu sportowego Skra udostępniły teren wokół stadionu handlującym. W 1989 roku zarobiły dzięki temu 600 mln zł.

Wolałabym oczywiście być wówczas wdzięczną przedszkolaczką, ale traf chciał, że gdy Skra przeżywała największe oblężenie, byłam co najmniej w późnej podstawówce. Co gorsze, pamiętam, co tam kupowałam.   

Wstydliwe wspomnienia milej jednak podglądać u innych. Oto amatorskie filmy z YouTube’a nagrane w sierpniu 1987 roku. Na schodkach rozłożone książki, na nich tenisówki. Na ławce ktoś zawiesił różową kurtkę. Pani w koszulce niemalże w panterkę sprzedaje z ręki węża. Pan rozbiera się do majtek (nie są to stylowe bokserki), by przymierzyć dekatyzowane dżinsy. Ktoś ogląda gitarę, ktoś inny prezentuje plażową piłkę w kolorach tęczy.

Przy okazji zakupów odbywa się rewia mody. U panów bywa różnie, ale wielu czesze się na Limahla, panie, bywa, wyglądają zupełnie jak on. Jeśli nie, to i tak trwała ondulacja, efektowne kolczyki, kokardy we włosach, bluzki z żabotem, żakiety i nie najgorsze buty. Do tego feeria kolorów. Róże, błękity, intensywne żółcie, pomarańcz. Tego nie pamiętam, bo kupowałam czarno-białe zdjęcia, ale wygląda to tak jakby Skra wymykała się szarości lat 80.

Ale i tak największe wrażenie robi tłum – kupujący poruszają się jak na zwolnionych obrotach, bo nie sposób w tym ścisku iść szybciej.

Cztery tony gumy do żucia

Pod koniec lat 80. Polacy znów masowo podróżowali w sprawach handlowych. Ściślej – nigdy wcześniej ani później nie działo się to na taką skalę. Bo łatwiej było o paszporty, a trudniej o cokolwiek w kraju. Handlowali dyplomaci, inżynierowie i robotnicy zatrudnieni na zagranicznych kontraktach, artyści, każdy, kto mógł – nawet niekoniecznie potrafił. Orbis organizował jednodniowe wyjazdy do Berlina Zachodniego, na wiedeńskim Mexikoplatz prawie każdy sprzedawca znał parę słów po polsku. W programach zorganizowanych wycieczek do Grecji wizyta na bazarze była punktem bardziej obowiązkowym niż Partenon czy Grób Agamemnona. A jeszcze Turcja. A jeszcze Związek Radziecki. Szczegółowo pisze o tym historyk Jerzy Kochanowski w książce „Tylnymi drzwiami. Czarny rynek w Polsce 1944-1989”.

Dla zilustrowania skali przemytu w roku 1989 niech starczy przykład: „Polscy pasażerowie tylko jednego rejsu po Morzu Czarnym wwieźli z Turcji do ZSRR 100 tys. par spodni dżinsowych, 700 tys. artykułów kosmetycznych, 500 tys. metrów tkanin, 500 tys. zegarków elektronicznych, 4 tony gumy do żucia”. Radzieccy celnicy wycenili ten transport na 50 mln rubli, czyli – po kursie czarnorynkowym, a tylko ten się liczył –10 mln dolarów.

Tylko część tych towarów trafiła do Polski. Ale że były jeszcze Berlin, Węgry, stewardesy latające do USA i dyplomaci z całego świata, wystarczyło, by zapełnić Skrę.

Handel na targowisku przy stadionie RKS Skra (Fot. Wojtek Laski / East News)
Handel na targowisku przy stadionie RKS Skra (Fot. Wojtek Laski / East News)

 

Dzień doberek

To nie było miejsce dla poetów.

Kiedy wiosną 1989 roku wybrał się na Skrę Tomasz Jastrun – skradziono mu z auta koło zapasowe i sądził, że tam je odkupi – wpadł w ponury nastrój. „Poczułem śmiertelne zmęczenie tym krajem, ludźmi” – notował w paryskiej „Kulturze”. – „Zabolały mnie przenikliwie brak pieniędzy, niepokój o jutro i ten brak skrzydeł”.

Marzył, by wznieść się na skrzydłach i polecieć do pachnących luksusem zachodnich sklepów, bo w tłumie czuł się obco. „Ludzka magma przetaczała się wokół stadionu w zwartych, gęstych pierścieniach. Jak już wpadniesz w pierścień, toczyć się musisz przed siebie, tłamszony, popychany, kopany. Po bokach tłum sprzedających, też jakby pomięty i smutny. A sprzedaje się tam wszystko, są nawet książki drugiego obiegu, ale przede wszystkim towary wykupione ze sklepów, rzeczy kradzione i łupy z handlowych wycieczek zagranicznych. I wszystko było, nawet niedostępne sedesy, ale koła ani śladu”.

Trudno ze wspomnień odtworzyć, co tam właściwie było (czy też ściślej: czego nie było), więc sięgam do prasy.  

Czasopismo „Penthouse” – 4 tys. zł (rodzimy „Pan” kosztował wówczas 400 zł, partyjne gazety codzienne – 25 zł, „Gazeta Wyborcza” – 50 zł, tygodniki – 100 zł);

amerykańskie prezerwatywy – 300 zł za sztukę;

guma do żucia – 400 zł;

szelki – 1500 zł;

koszulki bawełniane – 10-25 tys. zł;

„Malowany ptak” z autografem Jerzego Kosińskiego – 12 tys. zł;

cienie do powiek – 13 tys. zł;

kasety wideo – 20-25 tys. zł;

encyklopedia jednotomowa – 23 tys. zł;

wrotki – 65 tys. zł;

płaszcz damski – 70 tys. zł;

walkman – 76 tys. zł;

buty sportowe – 100 tys. zł (choć adidasy 240 tys. zł);

magnetowid Panasonic – 1,1 mln zł;

podniszczona kurtka skórzana z naszywkami „US ARMY” – 1,2 mln zł.

Można wyliczać w nieskończoność. Wstęp na giełdę kosztował między 200 a 500 zł – trochę więcej niż dostępne w kiosku czasopismo.

Zakupom towarzyszył spiker, który mówił „dzień doberek” i ogłaszał przez megafon zguby (gubiono dokumenty, kartki żywnościowe i towarzyszy wyprawy) i oferty w rodzaju: „Jest pan, który kupi do ośmiu słoików kawioru, po 113 gramów każdy, z niebieskimi nakrętkami”. Dziennikarz „Sztandaru Młodych” komentował: „Od tej wolności się ludziom w głowach poprzewracało”.

Handel na targowisku przy stadionie RKS Skra (Fot. Wojtek Laski / East News)

Wstydliwe wspomnienia

Może i nie było to miejsce dla poetów, ale wrażliwi humaniści bywali, gdy trzeba. Pytam ich dziś o wspomnienia.  

Jeden, w przełomie gospodarczym jeszcze w podstawówce, sprzedawał tam przywożone z Bułgarii buty. Nie więcej niż trzy pary naraz – stał gdzieś przy alejce, z butami zawieszonymi na szyi, a co zarobił, wydawał na płyty Iron Maiden. Miał zaprzyjaźnionego dostawcę, który handlował winylami, a w razie potrzeby przegrywał je na kasety.

Inny kupił przenośny telewizor. Wyglądał na nowy, dopiero w domu okazało się, że śnieży.

Kolejny skusił się na walkmana. Nie działał, sprzedał więc potem w Związku Radzieckim.

Ja wolałabym oczywiście, skoro już i tak dawno skończyłam przedszkole, być osobą, jeśli nie rozbrajająco młodą, to choćby z przyzwoitym gustem. Niestety. Zazdrośnie spoglądałam na magnetofony dwukasetowe, a kupowałam wycięte z „Bravo” plakaty beznadziejnych zespołów, czarno-białe odbitki zdjęć frontmana Lady Pank i żarówiaste, nie znałam nawet słowa „fluo”, frotki.

Wygaszanie

W maju 1989 roku dotarła na Skrę kampania wyborcza. Kandydaci zbierali podpisy pod listami poparcia i trochę agitowali. Jeden z nich obiecywał, że stworzy fundację, która przywróci sport na Stadionie X-lecia. Krótko po wyborach przetarg na zagospodarowanie stadionu wygrała spółka Damis. W sobotę 19 sierpnia zaczął się tam handel. W założeniu miał zarobić na rozrywkę – w pierwszy weekend występowała Hanka Bielicka, na kolejne zapowiedzieli się znani dziennikarze, ludzie kultury i sportu. W rzeczywistości zarabiał na życie, przez długie lata stadion był najważniejszym polskim targowiskiem.

Skra zaczęła przygasać. W maju 1990 roku w dni handlowe zaglądało tu już tylko 8 tys. osób. Tak jakby w jednym miejscu zebrał się Chocianów, Wieruszów czy Pajęczno.

* Aleksandra Boćkowska – dziennikarka, współpracuje m.in. z „Vogue Polska”. Autorka książek o codzienności PRL: „To nie są moje wielbłądy. O modzie w PRL” i „Księżyc z peweksu. O luksusie w PRL”. W maju ukaże się jej książka „Można wybierać. 4 czerwca 1989 roku”.

Aleksandra Boćkowska
Proszę czekać..
Zamknij