Znaleziono 0 artykułów
20.05.2023

Dorastanie w cieniu rodziców, dla których sukces jest najważniejszy

20.05.2023
Fot. Materiały prasowe

Frustracja, że nie jest się w stanie spełnić czyichś ambicji, poczucie braku bliskości w rodzinie, bycia zaniedbanym emocjonalnie. O takich doświadczeniach mówią dzieci wychowane przez dominujących, skoncentrowanych na własnych karierach rodziców. Dwie młode kobiety opowiadają o tym, jakie było ich dzieciństwo w cieniu ojców, którzy odnieśli duże sukcesy finansowe i zawodowe. Co zyskały dzięki wychowaniu przez takiego rodzica, co straciły, których błędów chcą uniknąć, kiedy będą mieć własne dzieci.

– Mój ojciec jest wspaniałym biznesmenem, przedsiębiorczym człowiekiem, dużo mnie nauczył, ale brakowało mi czasem od niego takiego ludzkiego zrozumienia – zaczyna opowiadać 18-letnia Sam, córka biznesmena z Łodzi. Marta, 30-letnia pracowniczka agencji PR, córka biznesmena z Warszawy,  po doświadczeniu kilkuletniej terapii śmielej mówi o swojej relacji z rodzicami.

Sam: „Szkoda mi czasu na studiowanie”

– Mój ojciec pierwszą firmę założył jeszcze na studiach. Dlatego ja też nie wyobrażam sobie, że miałabym z tym czekać. Bardzo mi się już z tym spieszy. Nie wyobrażam sobie startować w zawodzie dopiero w wieku na przykład 25 lat. To dla mnie niepojęte – mówi Sam (rodzice wybrali dla niej takie imię, bo chcieli „czegoś międzynarodowego, żeby jej było łatwiej w życiu”).

Sam bardzo lubi gotować, dlatego jej plan zakłada otwarcie własnego biznesu gastronomicznego. Nie martwi się o kapitał na start, wyłoży go tata. Gastronomia to co prawda biznes ryzykowny, ojciec apeluje, żeby Sam najpierw poszła na studia i dopiero potem myślała, co dalej, ale córka się buntuje. – Szkoda mi czasu na studiowanie i nie czuję, żeby to mogło mi cokolwiek dać – mówi.

Ojciec z początku próbował ją wysłać na prawo lub medycynę. Jego marzeniem było, żeby poszła na Harvard, a kiedy okazało się, że córka upiera się przy gotowaniu, zaproponował prestiżową szkołę Le Cordon Bleu. Sam jednak odrzuciła i tę opcję.

– Myślę, że to jest fajne w rodzicach, którzy mają pieniądze, że mogą zasponsorować marzenia swoich dzieci. A mnie się marzy otwarcie własnego miejsca z jedzeniem i wiem, że jeśli tylko przedstawię ojcu dobry plan na biznes, on zgodzi się w niego zainwestować. Ryzyko? Mój ojciec również ryzykował, a jego rodzice też byli przeciwni, kiedy zakładał pierwszy biznes. No i wiem, że jeśli tylko coś mi w tym biznesie czy w ogóle w życiu nie wyjdzie, ojciec zawsze mi pomoże. To, że jemu się w życiu udało, jest dla mnie bardzo wygodne – tłumaczy.

Fot. Materiały prasowe

Jeśli chodzi o Harvard, to choć Sam nie wybiera się tam na studia, ma chłopaka, który studiuje na tej uczelni. To Amerykanin, poznała go przez internet. – Jest wybitnie utalentowany. Gra na instrumentach, ma już własną firmę, którą założył w wieku 18 lat – relacjonuje.

Na razie to związek na odległość, ale chłopak wkrótce ma przyjechać do Polski, nastąpi wtedy oficjalne zapoznanie z rodziną

– Tata szczęśliwy? – upewniam się.

– I to jak! – cieszy się Sam.

Gdy pytam o dzieciństwo, moja rozmówczyni nieco się wycofuje. Rodzice rozstali się, gdy miała sześć lat, poszło o zdradę, której dopuścił się ojciec. Potem widywała się z nim raz na dwa tygodnie, zamieszkała z matką.

– Nigdy nie był zainteresowany rolą ojca. Nie było go na żadnej wywiadówce, nie chodził na szkolne wydarzenia, nie odrabiał ze mną lekcji, nie zawoził do szkoły. Był osobą, która zarabiała na nas pieniądze. Spędzał co prawda sporo czasu ze mną i siostrą, ale bardziej w roli kumpla, z którym mamy się dobrze bawić – relacjonuje.

W jej wspomnieniach ojciec był zawsze zestresowanym, mocno zajętym człowiekiem, który, choć bardzo się starał, żeby spędzać z nią i siostrą fajnie czas, myślami ciągle był w pracy. – Nawet kiedy byliśmy razem na wakacjach i robiliśmy coś naprawdę fajnego, co chwila się od tego odrywał, kiedy dzwonił telefon z firmy albo musiał odpisać na jakiegoś SMS-a czy e-maila. Bywało, że zabierałam mu telefon, chowałam go, żeby tego nie robił. Tłumaczył wtedy, że tak nie można. Dziś to rozumiem, wtedy byłam dzieckiem i nie rozumiałam – mówi Sam.

Fot. Materiały prasowe

– Zawsze najważniejsza była dla niego jego firma, biznes? – dopytuję.

– Tak, ale to nie znaczy też, że nie był rodzinnym człowiekiem. Był bardzo rodzinny, tyle że pokazywał to właśnie przez pracę. Gdyby nie miał tej firmy, to mnie i mojej siostry by nie było, nie byłoby na nas pieniędzy. Utrzymując ją, pokazywał, że mu na nas zależy – przekonuje Sam.

Gdy pytam, czy chce być taka jak ojciec, Sam odpowiada, że już bardzo go przypomina i jest z tego dumna. Gdyby miała własne dziecko, wolałaby jednak spędzać z nim więcej czasu, bardziej się w ten czas angażować. Nie zmuszałaby go też do nauki gry na instrumentach. W dzieciństwie bardzo ją frustrowało, że nie jest w stanie spełnić ambicji ojca o muzykalnym dziecku. Prób było wiele: pianino, gitara, flet, perkusja, ukulele, okaryna, cymbałki, wszystko na nic. Ojciec podsunął jej też pomysł na sport: lekkoatletykę, i zapisał do sportowej podstawówki o takim profilu. – Ta szkoła charakteryzowała się tym, że uczyły się w niej głównie dzieci z bogatych rodzin. Była tam mała grupka osób na średnim poziomie i one były już wyrzucane na margines. Chociaż to była taka klasa średnia wyższa – relacjonuje.

– A ty byłaś z klasy...

– Niższej wyższej, powiedziałabym. Bo były też dzieci bogatsze ode mnie. Rozpoznawało się to po tym, jakie miały zabawki, jak szybko miały jaki telefon, czy to był iPhone, jakie miały buty, słuchawki. Ja byłam gdzieś tak pomiędzy – wspomina Sam. Dziś ma wrażenie, że porównywanie się i rywalizowanie ze sobą dzieci zraziło ją do formalnej edukacji.

– Tata jest z ciebie dumny? – pytam.

– Myślę, że tak. Zwłaszcza kiedy robię coś kreatywnego, na przykład ostatnio zaczęłam malować, udało mi się sprzedać kilka moich obrazów. Najgorszą rzeczą, jaką zdaniem ojca mogłabym zrobić z moim życiem, byłoby znalezienie sobie średnio płatnej pracy w przeciętnej firmie i prowadzenie takiego życia, jakie ma większość ludzi. Praca biurowa, wakacje raz w roku. Takie  standardowe polskie życie to coś, czego mój ojciec nie byłby w stanie zdzierżyć.

Marta: „Praca coraz bardziej traci dla mnie znaczenie”

Marta, w przeciwieństwie do Sam, marzy właśnie o zwykłej, spokojnej codzienności. W wieku 30 lat ma za sobą trzy lata terapii i poczucie, że dopiero od niedawna zaczyna kontrolować własne życie. Po kilku epizodach depresyjnych, spowodowanych wypaleniem zawodowym, powoli oducza się też pracowania ponad siły, by zaimponować ojcu.

– Dla mnie i mojej siostry nigdy nie była przewidziana żadna inna droga niż ta, którą przeszli rodzice. Najpierw najlepsze szkoły, potem praca, w której będziemy wspinać się po szczeblach kariery, oczywiście w korporacji. Szłam tą drogą z sukcesami. Ponieważ ponadprzeciętnie angażowałam się w pracę, ponadprzeciętnie często też awansowałam. Rodzice byli dumni, mogli chwalić się mną przed znajomymi – relacjonuje.

Gdy pytam o szczegóły, Marta uzupełnia: Zostałam wychowana w taki sposób, żeby praca była dla mnie wszystkim. I była. Całymi dniami siedziałam w biurze, nic innego się dla mnie nie liczyło. To trwało do momentu, gdy mój organizm nie dawał już rady. Wtedy lądowałam na wielomiesięcznym zwolnieniu. Potem wracałam i po jakimś czasie znów było to samo. Bo ja wszystko biorę do siebie, każdy problem z klientem, każde nieporozumienie. Staram się nad tym pracować, ale to jest dla mnie bardzo trudne – relacjonuje.

Marta stała się dobrze rozpoznawalna w branży, zapraszana do mediów. – To było super, ale teraz jestem na etapie, że nie wiem, czy chcę to dalej robić. Praca zdefiniowała ostatnie 10 lat mojego życia, a teraz coraz bardziej traci dla mnie znaczenie – mówi.

Rodzice Marty pochodzą z rodzin, które moja rozmówczyni określa jako „zwykłe, raczej biedne”. W okresie transformacji, na który przypadła ich młodość, poszli na studia, a po nich od razu zaczęli pracować w korporacji. Ponieważ udało im się w ten sposób dorobić prestiżowych stanowisk i dużych pieniędzy, sądzą, że jeśli dziś komuś innemu to się nie udaje, to – z wyjątkiem ekstremalnych sytuacji życiowych – niedostatecznie się stara. – Mój tata jest przekonany, że wie wszystko najlepiej, bo on ten sukces osiągnął, więc zna sekret, jak to zrobić. Zupełnie nie rozumie, że dziś są inne czasy. Jasne, pewnie on i mama nieraz pracowali po 16 godzin na dobę, ale nie jest tak, że dzisiaj, pracując tak dużo, osiągnie się to samo, co oni – mówi moja rozmówczyni.

Rodzice Marty, zgodnie z tym, co mówi, nigdy nie przeżywali wypalenia zawodowego, dlatego nie rozumieją kryzysów psychicznych córki. Wyznają dewizę, że „trzeba być twardym”. Gdy pytam, co takie podejście do życia oznaczało dla ich dziecka, Marta wzdycha.

– Finansowo niczego mi od nich nie brakowało, ale to się wiązało z totalnym zaniedbaniem emocjonalnym, brakiem bliskości. Dzieciństwo moje i mojej siostry to opiekunki, ciocie i babcie, zostawanie po godzinach w przedszkolu i szkole, bo nikt nie miał czasu nas odebrać – opowiada.

Jeśli rodzice wyrażali miłość, to przez rzeczy, które kupowali córkom. Bardzo drogie rzeczy. Marta: – Uprzedzali moje życzenia, zanim jeszcze pojawiły się w mojej głowie. W ten sposób, z dnia na dzień, kupili mi samochód, potem mieszkanie, potem drugi samochód. Nigdy nie pytali mnie o zdanie, po prostu jechali do salonu, szli do agenta nieruchomości i kupowali. Cieszyłam się wtedy, ale z czasem poczułam, że tak nie powinno być. Dziś mam problem z tym, jak wiele obszarów mojego życia było zagospodarowywanych przez nich, o jak wielu sprawach za mnie decydowali.

Mieszkanie, które rodzice dali w prezencie Marcie, to dwa pokoje w kamienicy w śródmieściu Warszawy, kupione za gotówkę. Gdy je dostała, miała 23 lata, to była niespodzianka z okazji obrony licencjatu. Pierwszy samochód podarowali jej na osiemnastkę, kolejny, gdy tata uznał, że trzeba go wymienić na nowy, lepszy. Martę boli, że przez takie rodzicielskie „wspomaganie” nie ma możliwości zobaczyć, jakie są jej własne, prawdziwe możliwości finansowe. Jest przekonana, że gdyby nie te podarunki, nie miałaby jeszcze własnego mieszkania, samochód może by miała, ale całkiem inny, dużo tańszy.

– Rozmawiam o tym tylko z terapeutką, bo nie znam nikogo innego, z kim mogłabym. Komu niby miałabym się żalić, że mam problem z tym, że rodzice kupują mi mieszkania i samochody? – uśmiecha się ironicznie.

Prowodyrem takich niespodzianek był zawsze tata Marty. To jemu też najbardziej starała się zaimponować. Po obronie licencjatu i otrzymaniu od rodziców mieszkania, Marta stwierdziła, że w za małym stopniu spełnia ich oczekiwania i żeby to zmienić, musi „natychmiast iść na SGH” i magisterkę obronić już na kierunku ekonomicznym, choć ten wcale jej nie interesował. Długo bała się przekazać rodzicom, że zrezygnowała po pół roku, uznała, że to będzie dla nich cios. Kiedy w końcu im powiedziała, okazało się, że wcale tak bardzo im na tym nie zależało. Marta tłumaczy, że „zinternalizowała” sobie ich oczekiwania, czyli uznała za własne.

Gdy na pierwszym roku studiów poszła do pracy, którą załatwił jej tata, zadziałał ten sam mechanizm. – Studiowałam dziennie, a po godzinach pracowałam. Były momenty, że pracowałam o wiele za dużo. Rodzice mówili mi wtedy, że nie muszę, a jednak czułam, że muszę. Chciałam im pokazać, że nie jestem darmozjadem, że mogę mieć własne pieniądze, rozwijać swoją karierę – tłumaczy.

Kiedy miała 25 lat, po dwóch latach jej pracy w agencji PR, Marta usłyszała od taty sugestię, że powinna założyć własną. Od tego czasu ten pomysł powtarza się cyklicznie. Ostatnio tata przekonywał ją do niego kilka miesięcy temu.

– Z początku mówiłam mu spokojnie, że to bez sensu, bo nikt nie będzie wolał mojej agencji, z moim dwuletnim doświadczeniem, od agencji kogoś, kto ma 15 lat doświadczenia w branży. Z czasem oczywiście moje doświadczenie rosło, ale też coraz bardziej czułam, że własna firma mnie nie interesuje. Nie mam na to zdrowia, nerwów. Ostatnio powiedziałam wprost, że nie chcę prowadzić swojej agencji, bo nie wyobrażam sobie użerania się z klientami, brania na siebie tego całego stresu. Usłyszałam: „No tak, bo ty byś chciała, żeby było łatwo i przyjemnie!”. Pomyślałam wtedy: „Tak, chciałabym. To, że jesteście z pokolenia, które chce mieć nieprzyjemnie, to nie moja sprawa”.

Oktawia Kromer
Proszę czekać..
Zamknij