Znaleziono 0 artykułów
31.07.2022

Sztuka w Trondheim: Artystyczne rozmówki norwesko-polskie

31.07.2022
(Fot. materiały prasowe)

Nidaros, dawna stolica Wikingów, położona wśród fiordów, a dziś nieduże miasto portowe, zaskakuje rozbudowaną sceną artystyczną oraz liczbą prężnie działających instytucji kultury. Oto relacja z artystycznej wizyty studyjnej w norweskim Trondheim. Poznajcie tamtejszych artystów, muzea, galerie, najciekawsze wystawy.

Anne-Karin Furunes, Glacier III, Kongsbreen Svalbard (Fot. Dag Asle Langø)

Kolorowe drewniane domki nad Nidelvą i białe noce po świt. Mewy krzyczą, szkwał nadchodzi, a rano trzeba wstać na obchód galerii i wystaw, z ekspozycją Triennale Hannah Ryggen na czele.

Hannah Ryggen, Schweden, K-U-K. (Fot. Dag Asle Langø)

Wszyscy mi tu mówią, że całe miasto da się przejść wzdłuż i wszerz na piechotę. I rzeczywiście, przyzwyczajeni do miejskich wędrówek lokalni kuratorzy i galerzyści pomykają tak rączym krokiem, że z trudem za nimi nadążam (część mieszkańców preferuje rowery). Zaskoczeń po drodze nie brakuje. Pierwszego doświadczam podczas zwiedzania lokalnej dumy – gotyckiej katedry Nidarosdomen (dziś diecezja luterańska), którą zaczęto budować w roku pańskim 1152, a zakończono w 2000, po drodze zaliczając liczne pożary, nieustanne rekonstrukcje i przestoje budowlane. Na fasadzie kroczą pochody kamiennych świętych, a wśród ich twórców możecie ze zdziwieniem znaleźć nie tyle średniowiecznych majstrów, ile na przykład najsłynniejszego norweskiego rzeźbiarza Gustava Vigelanda, symbolistę z przełomu XIX i XX wieku. Nidarosdomen jest piękna, a plac przed katedrą należy do ulubionych miejscówek turystów i ludności lokalnej.

To miejsce o bardzo długiej historii, ludzie osiedlali się tu już tysiące lat temu, a Harald Pięknowłosy i Haakon Dobry w czasach naszego Mieszka I uczynili Nidaros miastem norweskich królów. Właśnie w celu ich koronacji przed obliczem Boga w XII wieku zaczęto stawiać katedrę (do 2006 roku znajdowały się tu norweskie regalia). Mnie jednak bardziej interesuje znajdujące się po sąsiedzku Trondheim Kunstmuseum, w którym trwa właśnie retrospektywna wystawa norwesko-polskiej artystki Hege Lønne (1961–2018).

(Fot. materiały prasowe)

Hege Lønne: Norweżka z Warszawy

Spotkałam Hege na warszawsko-galeryjnych szlakach w głębokich latach 2000. Na wystawie zorganizowanej w wielkim śródmiejskim mieszkaniu pokazywała nasączone przewrotnym humorem plastelinowe animacje (które ze wzruszeniem oglądam teraz na ekranach w Kunstmuseum). Rozmawiając z nią wtedy, zdumiona odkryłam, że ta figlarnie uśmiechnięta, emanująca ciepłem osoba mówiąca idealną polszczyzną jest… Norweżką i od lat 80. mieszka w Warszawie. Kiedy stołeczna Zachęta na przełomie 2021 i 2022 roku pokazała pośmiertną wystawę jej obiektów, odkryłam Hege także jako rzeźbiarkę. Lønne studiowała na Kunstakademiet w Trondheim, a potem kontynuowała edukację na wydziale rzeźby warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych w pracowni znakomitego rzeźbiarza Jerzego Jarnuszkiewicza oraz w słynnej „Kowalni” Grzegorza Kowalskiego. I tak głęboko wsiąkła w te słowiańskie miazmaty, że właśnie tu osiadła na dłużej. Zanim zabrała ją przedwcześnie choroba, zdążyła stworzyć cykle animacji, fotografii dokumentujących performanse, poetyckie instalacje zanurzone w przyrodzie i minimalistyczno-organiczne rzeźby, nawiązujące do tworów natury – kamieni, drzew, gór. Eksperymentowała z formą i materiałem, używała gipsu, ale służył jej nie do odlewów, lecz do nakładania i polerowania kolejnych warstw gipsatury, aż stawała się ona niczym lśniąca kredowa skała.

Na wystawie w trondheimskim Kunstmuseum można oglądać cały jej dorobek jeszcze do 14 sierpnia. Jeśli więc podróżujecie przez krainę fiordów, skręćcie, na przykład swoim camperem, do Trondheim i poznajcie Hege. Zachwycicie się, jak ja, unikalną międzykulturową emanacją jej sztuki. A przy okazji zwiedźcie też bajeczną wystawę szytych rzeźb-ptaków Gudrun Skeie Stokstad i stałe zbiory muzeum, w któr znajdziecie m.in. malarstwo Muncha.

(Fot. materiały prasowe)

Dodatkowym smaczkiem wystawy okazuje się jej kuratorka. To Marianne Zamecznik, norweska wnuczka wspaniałego polskiego projektanta i architekta Stanisława Zamecznika, przez ojczyma Piotra Zamecznika zwana Mariankiem. W dzieciństwie mieszkała przez kilka lat w Polsce i chodziła do polskiej szkoły.

– Wiele z prac Hege porusza tematy związane z relacjami między ludźmi i naturą, ingerencją człowieka w przyrodę, eksploatacją zasobów naturalnych, globalnym ociepleniem i procesami geologicznymi – mówi Marianna. – „Ekologiczny smutek”, „utrata miejsca” to nowe pojęcia opisujące naszą współczesną świadomość na temat zmian klimatycznych w połączeniu z obawą o przyszłość. Ona to przeczuwała. Skupienie na ekologii w jej sztuce rezonuje zaskakująco blisko z wieloma aspektami obecnej debaty klimatycznej.

Hannah Ryggen WE LIVE ON THE STARS. Matilde.W. Gaustad, NURTURING. Docile and Eager to Please (Fot. materiały prasowe)

Anti-monument: Miękkie pomniki z tkaniny

Retrospektywa Hege Lønne to część Hannah Ryggen Triennale, najważniejszego wydarzenia artystycznego regionu, angażującego wiele miejscowych instytucji. I to jest moment, by poznać wielką artystkę, która tradycyjną tkacką technikę potrafiła połączyć z mocnym politycznym, feministycznym, związanym z prawami człowieka przekazem. W jednym z budynków Kunstmuseum, Gråmølna, znalazła miejsce część głównej ekspozycji Triennale, zatytułowana „Anti-monument 1” (część drugą wystawy można zobaczyć w Hanna Ryggen Center w pobliskim Brekstad, część trzecią w Ørland). Prace patronki (matronki?) zostały zestawione z twórczością „tekstylną” innych twórców współczesnych, wśród nich znajdziemy choćby waginokształtny obiekt autorstwa Magdaleny Abakanowicz, minimalistyczne prace współczesnej młodej artystki mieszkającej w Trondheim Matilde Westavik Gaustad czy wyszywaną, pełną wędrówek reniferów i polarnych rytuałów narrację Britty Marakatt-Labby, wywodzącej się z lokalnej społeczności Saamów.

Badaczka rzemiosła z trondheimskiego Nordenfjeldske Kunstindustrimuseum i kuratorka „Anti-monumentu” Solveig Lønmo tak tłumaczy ideę zawartą w nazwie: – To przeciwieństwo marmurowego pomnika z mężczyzną na koniu, sławiącego podbój. Zamiast tego – miękki jak dywan monument z materiału, stający po stronie podbitych i niewysłuchanych, pustka po utracie, ślad traumy, społecznego pęknięcia czy zaniechania.

Antypomnik to, jak mówi Solveig, na przykład dramatyczna dziura po nowojorskich „dwóch wieżach” czy zacerowana „blizna” na gobelinie Ryggen „We are living on the star” (1958), wiszącym swego czasu w siedzibie premiera Norwegii i uszkodzonym podczas ataku bombowego skrajnie prawicowego ekstremisty Andersa Breivika (zginęło wtedy osiem osób), którego pamiętamy z rozpętania tragicznej masakry na wyspie Utøya. Pozornie syta, spokojna i dobrze poukładana Norwegia kryje niepokojąco głębokie pokłady mroku, domagające się swoich antypomników.

Hannah Ryggen: Tkaczka rewolucji

Hannah Ryggen Triennale 2022, Anti-monument Exhibition

A Hannah Ryggen? Ta Norweżka urodzona w Szwecji w 1894, a zmarła w 1970 w Trondheim, w żadnym razie nie była klasycznie kształconą artystką ani modną malarką z wielkiego miasta. W kwestii tkactwa i sztuki była samoukiem. Ryggen to również związana z robotniczymi ruchami lewaczka, pacyfistka, w czasie wojny działaczka ruchu oporu, feministka, zakochana w naturze, która wybrała życie w odosobnionej farmie na norweskim fiordzie. Tam tkała swoje gigantyczne gobeliny na krośnie, które zbudował dla niej mąż – malarz Hans Ryggen. Farbowała przędzę barwnikami z lokalnych roślin. Brawurowo łączyła abstrakcję i figuratywność, brała na warsztat gorące politycznie aktualne tematy, jak inwazja Włochów na Etiopię (praca pokazywana w na Światowych Targach w Paryżu w 1937 roku obok „Guerniki” Picassa), pochód faszyzmu przez Europę ( dekapitowane głowy Hitlera i Mussoliniego na gobelinie!) czy wojna w Wietnamie. Ryggen była autorką pierwszego tekstylnego dzieła sztuki, zakupionego przez Galerię Narodową Norwegii i pierwszą norweską kobietą-artystką, reprezentowaną na Biennale w Wenecji, w 1964 roku.

Klasyczne dla norweskiej sztuki prace Ryggen zobaczycie też jeszcze choćby w trondheimskim Kunsthalle na wystawie ze współczesną tkaniną „Unweaving the binary code” („Wyplatanie kodu binarnego”), która komentuje polityczne i feministyczne dziedzictwo Ryggen oraz wiktoriańskiej matematyczki, córki Byrona, Ady Lovelace (1815 – 1852), uważanej za pionierkę dzisiejszych programów komputerowych. Lovelace wykorzystała dziurkowane karty używane w żakardowych krosnach, które działają poprzez proste polecenia dziurkowania lub niedziurkowania, i przeniosła je na kod, składający się z zer i jedynek, którego do dziś używamy w komputerach. Jak mówi kuratorka Katrine Elise Pedersen: – Wystawa przygląda się binarnemu systemowi tkania i kodowania, obecnemu w osnowie i wątku gobelinów oraz w zerach i jedynkach kodu maszynowego. Tkactwo jest tradycyjnie uważane za zajęcie sfeminizowane i jako takie było cenione i wynagradzane mniej niż inne formy pracy, podczas gdy komputery są, do dziś, w dużej mierze zmaskulinizowane. W całej historii sztuki Zachodu tkactwo było umniejszane jako rzemiosło i pomniejszane w porównaniu ze sztuką „czystą”, a Ryggen była jednym z najbardziej inspirujących głosów, kwestionujących ten podział między sztuką a rzemiosłem.

(Fot. Hanna Ryggen)

Wystawa „Ecophilia”: Jak najbliżej natury

Naszpikowane dotowanymi przez państwo instytucjami sztuki Trondheim szczyci się też lokalnym Trøndelag senter for samtidskunst (Centrum Sztuki Współczesnej Trøndelag), kierowanym przez kolejną sprawczą kobietę Randi Martine Brockmann. Ośrodek edukuje publiczność, współpracuje ze szkołami i miejscowymi artystami, współtworzy też własną cykliczną imprezę, festiwal sztuki współczesnej Meta.Morf, który w tym roku nosi podtytuł „Ecophilia” i zajmuje się tym, co to właściwie znaczy być blisko natury. To istne ćwiczenia z wyobraźni, w ramach których na przykład Brytyjczyk Thomas Thwaite pragnie zbliżyć się do stanu naturalnego, próbując żyć jak koza przez całe lato, chiński artysta Yang Zhichao zaszczepia sadzonki trawy na własnej skórze, zaś Japonka Ai Hasegawa w projekcie „Chcę urodzić delfina…” spekuluje na temat zostania zastępczą matką przedstawiciela ginącego gatunku.

Druga część wystawy „Ecophilia” prowadzi mnie dla odmiany do prywatnej instytucji artystycznej w Trondheim – imponującej, połączonej z modną restauracją galerii K-U-K (Kjøpmannsgata Ung Kunst), założonej przez popularnego norweskiego rzeźbiarza Kjella Erika Killi-Olsena. Artysta kupił starą remizę, nadał jest nowoczesny architektoniczny kształt i stworzył tam samofinansujące się (z biletów i grantów) centrum sztuki, prowadzone przez (a jakże!) przedsiębiorcze i zaangażowane kobiety: Elisabeth Høsflot Klæbo i Cathrine Hovdal Vik. Teraz, w części tego budynku w ramach Hannah Ryggen Triennale, trwa indywidualna wystawa innej uznanej artystki z Norwegii, wspaniałej, matkującej całemu pokoleniu młodych twórców Anne-Karin Furunes.

Anne-Karin Furunes: Twarzą w twarz z wykluczonymi

Anne-Karin Furunes, Glacier III, Kongsbreen Svalbard / (Fot. Dag Asle Langø)

Mam szczęście, bo właśnie ta siwowłosa, obdarzona pięknym uśmiechem i empatyczną wrażliwością malarka, architektka i wykładowczyni Akademii Sztuki w Trondheim oprowadza mnie po swojej ekspozycji. Anne-Karin, która wystawia na całym świecie i reprezentowała Norwegię między innymi na weneckim biennale, pracuje ze społeczną „niepamięcią”, jak sama określa przedmiot swojej sztuki. Grzebie w archiwach szpitali psychiatrycznych, przytułków czy w archiwum biologii rasowej w Uppsali, wyszukując zdjęcia anonimowych kobiet, poddanych instytucjonalnej przemocy i przenosząc ich wizerunki na ogromne płótna, by w ten sposób przywrócić im podmiotowość i człowieczeństwo, przypomnieć skandynawskiej utopii demokracji i równości jej wyparte, mroczne wątki.

– Kiedy spotykasz się z kimś twarzą w twarz, choćby ta osoba patrzyła na ciebie z portretu, natychmiast tworzy się relacja, dostrzegasz cierpienie i piękno tego człowieka, nie możesz odwrócić wzroku – opowiada artystka. – Jeśli chodzi o zdjęcia z archiwów, to szukam w nich bogatego, zniuansowanego języka, którym człowiek wyraża się dopiero w chwili naciśnięcia spustu migawki, skupienia przed aparatem. Zawsze zastanawiam się wtedy, jaka historia zdarzyła się przed tą konkretną chwilą. Co czuła ta smutna kobieta, którą w latach 30. poddano przymusowej sterylizacji ponieważ była chora na padaczkę? Co przydarzyło się poważnej dziewczynce o wielkich oczach, którą sfotografowano dla archiwum ośrodka eugeniki. Moja praca przywracania zapomnianej przeszłości nigdy się nie kończy.

Hannah Ryggen triennale 2022-Prodigal son H.Ryggen. Anti-monument Exhibition

Wystawa w galerii Dropsfabrikken: Rzeźby z fabryki dropsów

Czynna do 22 sierpnia wystawa Anne-Karin Furunes (oraz jej uczniów i studentów) nosi tytuł „Rippling”, czyli „falowanie” – tak faluje, pojawia się i znika w ciemnościach pamięć o życiu anonimowych bohaterów archiwów, tak obrazy artystki migoczą światłem i cieniem. Przeskalowane wizerunki na gigantycznych płótnach artystka tworzy, używając autorskiej techniki. Obrazy wyglądają na pierwszy rzut oka jak czarno-białe (zazwyczaj) fotografie z widocznym rastrem albo cyfrowe wydruki. W rzeczywistości powstają ręcznie, miesiącami, w pracowni artystki, znajdującej się na wiejskiej farmie pod Trondheim. Płótno dziurkowane jest różnej wielkości dłutami z użyciem młoteczka. Uzyskiwana w tej medytacyjnej, żmudnej praktyce perforacja obrazu (czasem dodaje do nich kolor, domalowuje puentylistyczne rastrowe kropki) daje portretom z przeszłości ulotną transparentność i złudzenie światłocienia.

Z galerii K-U-K pędzę przez postindustrialne, upstrzone streetartem portowe nabrzeże do kolejnej prywatnej galerii Dropsfabrikken, która mieści się, jak sama nazwa wskazuje, w dawnej fabryce dropsów (Pamiętacie z dzieciństwa te słodkie, pudrowe drażetki? Tutaj też je znają!). Kuratorka Anniken Storhaug oprowadza po wystawie Sverre Wyllera, 70-letniego rzeźbiarza i artysty wizualnego z Oslo. Patrząc na jego stalowe rzeźby wykonane z powyginanych niczym wstążki przemysłowych odpadków – szyn, konstrukcji, turbin, wsporników – myślę, że pewne pomysły krążą po świecie. Jeśli istnieje skandynawskie wcielenie naszej Moniki Sosnowskiej, to jest nim właśnie Wyller, tyle że on do metalowych postindustrialnych rzeźb dodaje kolor – intensywny błękit czy gryzący w oczy żółcień.

Olśniona kobiecą siłą trondheimskiej sztuki, oszołomiona białym słońcem letnich skandynawskich nocy (o 23:30 wciąż trwa różowo-złota godzina) i nadmiarem restauracji z gwiazdkami Michelin (są aż trzy takie lokale w Trondheim!), wracam do Warszawy z postanowieniem powrotu do stolicy Wikingów i połączenia artystycznych odkryć z przyrodniczą eksploracją Trondheimsfjorden oraz pobliskich wysp. Do zobaczenia, Ser deg snart!

Więcej informacji:

Hannah Ryggen Triennale 2022: https://nkim.no/en/hrt2022
Metą.Morf 2022 – Ecophilia: https://metamorf.no/2022/

Anna Sańczuk
Proszę czekać..
Zamknij