Znaleziono 0 artykułów
04.01.2019

W pętli uzależnienia

04.01.2019
Kadr z filmu „Mój piękny syn” (Fot. Materiały prasowe)

Wchodzący dziś na polskie ekrany „Mój piękny syn” Felixa Van Groeningena to portret rodziny mierzącej się z nałogiem. Walkę z uzależnieniem nastoletniego Nica (nominowany do Złotego Globu Timothée Chalamet) podejmuje jego oddany ojciec (Steve Carell). 

Amerykańskie kino opowiadające historię walki ojca o uratowanie uzależnionego od narkotyków syna? Przed seansem obawiałam się, że „Mój piękny syn”, oparty na wspomnieniach Davida Sheffa i jego syna Nica, może być cukierkową, zbudowaną na zbyt czytelnych metaforach historią, w której miłość okazuje się lekiem na całe zło.

Kadr z filmu „Mój piękny syn” (Fot. Materiały prasowe)

Nic z tych rzeczy. Anglojęzyczny debiut belgijskiego reżysera Felixa Van Groeningena („W kręgu miłości”), choć zamknięty w przystępnej hollywoodzkiej konwencji, jest jednym z najuczciwszych i najbardziej złożonych przedstawień zmagania z uzależnieniem. To poruszający portret leju po bombie, jakim staje się rodzina chłopaka, który rujnuje sobie życie jednym narkotycznym tripem za drugim.

Kadr z filmu „Mój piękny syn” (Fot. Materiały prasowe)

Gdy 18-letni Nic (Timothée Chalamet) po raz pierwszy trafia na odwyk, przekonuje ojca (Steve Carell) i macochę (Maura Tierney), że to młodociany wybryk, który więcej się nie powtórzy. Chłopak, choć w świetle prawa dorosły, jest kompletnie nieprzygotowany na to, by poradzić sobie z ciężarem uzależnienia. W oczach zaniepokojonych rodziców jest zresztą wciąż dzieckiem. Po kilkutygodniowym leczeniu ojciec dowiaduje się, że warto dopłacić za dodatkowy, przejściowy okres kuracji w otwartym ośrodku. Gdy po jakimś czasie chłopak z niego ucieka, David słyszy, że „nawroty są częścią terapii”. Przerażony wyrusza na poszukiwania syna. Znajduje go zwiniętego w kłębek gdzieś w ciemnym zaułku. I zabiera do domu. Bez wahania stawia całe życie rodzinne i zawodowe na głowie, by pomóc ukochanemu dziecku. Później będą kolejne terapie, mniej lub bardziej skuteczne, chwile względnego spokoju i próby odbudowania utraconego zaufania. A w końcu następne kryzysy i przełomy w nierozerwalnej pętli uzależnienia.

Van Groeningen pokazuje bezradność rodziców mierzących się z cierpieniem dziecka. Obnaża nieskuteczność kolejnych terapii, piętnując brak systemowego podejścia do uzależnienia, które byłoby nastawione na zrozumienie mechanizmów jego działania. Jego film emocjonalną przenikliwością dorównuje genialnej ekranizacji autobiograficznej powieści Edwarda St. Aubyna „Patrick Melrose” w reżyserii Edwarda Bergera. O ile jednak miniserial stacji Showtime kładł nacisk przede wszystkim na doświadczenie uzależnionego, fenomenalnie zresztą sportretowanego przez Benedicta Cumberbatcha, o tyle Von Groeningen rozszerza optykę. Opowiada o spustoszeniu, jakie narkotyki sieją nie tylko w organizmie Nica, ale przede wszystkim w jego rodzinie, wprowadzonej w nieuleczalny stan niepokoju.

Kadr z filmu „Mój piękny syn” (Fot. Materiały prasowe)

Van Groeningen rwie i zapętla narrację, bawi się chronologią, odtwarzając losy bohaterów ze strzępków bieżących wydarzeń, przeplatanych wspomnieniami z dzieciństwa. Zestawia czasy rodzinnej szczęścia, gdy David i Nic zarzucali wspólnie głowami w rytm Nirvany albo gdy na świat przychodziło młodsze rodzeństwo chłopca, z niepewnością współczesności. Teraz zawstydzony ojciec prosi syna o oddanie próbki moczu do testu albo jest zmuszony dla jego dobra odmówić udzielenia mu pomocy. W ten prosty sposób reżyser wpisuje opowieść o uzależnieniu w bardziej uniwersalny dramat rodzica, który od momentu narodzin dziecka nie przestaje się o nie martwić. Świadomość, jak w gruncie rzeczy niewielki wpływ mamy na poczucie szczęścia naszych synów i córek, i jak niewiele możemy zrobić, by ochronić je przed cierpieniem, jest przerażające, zdaje się mówić Van Groeningen. Jest w „Moim pięknym synu” scena, która w moim odczuciu stanowi klucz do całego filmu. W jednej z retrospekcji ojciec i nastoletni syn beztrosko surfują. Ale gdy Nic znika na chwilę pod powierzchnią wody, opiekun zastyga w przerażeniu, by po chwili zobaczyć, jak Nic, z uśmiechem na ustach, wyłania się z pienistej toni, by dalej samodzielnie przemierzać ocean.

Kadr z filmu „Mój piękny syn”  (Fot. Materiały prasowe)

Van Groeningen podkreśla w wywiadach, że historie stawiające w centrum relację ojca i syna są mu szczególnie bliskie ze względu na jego osobiste doświadczenia. Reżyser, który sam stracił ojca w wieku 26 lat, zachwyca niezwykłą wrażliwością w prowadzeniu aktorów i umiejętnym rozłożeniem akcentów. Chalamet rolą Nica potwierdza swój status jednego z najbardziej utalentowanych aktorów młodego pokolenia, ale ciężar tego filmu spoczywa w dużej mierze na barkach Carella.

Kadr z filmu „Mój piękny syn” (Fot. Materiały prasowe)

To zresztą jego najlepsza rola dramatyczna. I chyba pierwsza, w której ostatecznie porzuca powidoki swojego komediowego „ja”. Do tej pory w każdej jego poważnej kreacji, czy to w „Foxcatcherze”, czy u Woody’ego Allena w „Śmietance towarzyskiej”, widziałam Michaela Scotta z „Biura” w kolejnym przebraniu, gotowego pod koniec ujęcia puścić do widza oko (co ciekawe, w „Moim pięknym synu” Carell występuje u boku Amy Ryan, która w „Biurze” wcielała się w jego partnerkę Holly). W filmie Van Groeningena Carell tworzy stonowaną, stojącą w kontrze do bardziej ekspresyjnego Chalameta, postać. Potrafi rozegrać dramat zrozpaczonego ojca wyłącznie za pomocą spojrzenia. W efekcie scala się w jedno ze swoim bohaterem. Zakrawa na skandal, że jego występ został do tej pory pominięty przez gremia przyznające nominacje do nagród. Może Amerykańska Akademia Sztuki i Wiedzy Filmowej wręczająca Oscary okaże się bardziej sprawiedliwa? Trzymam kciuki.

Małgorzata Steciak
Proszę czekać..
Zamknij