Znaleziono 0 artykułów
23.04.2022

„Wiking”: Festiwal męskiego okrucieństwa

23.04.2022
Fot. materiały prasowe

Brudny, brutalny i naładowany testosteronem, choć momentami wyzuty z emocji i zaskakująco… konwencjonalny. Czy warto wybrać się na wyczekiwanego „Wikinga” w reżyserii nowego króla horrorów, Roberta Eggersa?

Po głośnej debiutanckiej „Czarownicy” i wizjonerskim „Lighthouse” 38-letni Robert Eggers zasłużył sobie na miano najoryginalniejszego twórcy współczesnego kina grozy. Te dwa tytuły udowodniły, że jest reżyserem, który nie robi ukłonów przed widzami przyzwyczajonymi do zgranych motywów z popularnych straszaków. Eggers idzie swoją drogą. Nic dziwnego, że o jego nowym projekcie było głośno długo przed premierą. W końcu obiecujący młody amerykański reżyser zebrał na produkcję bardzo poważne pieniądze (ponad 70 mln dolarów!). Dodatkowo udział w obsadzie potwierdziły gwiazdy pokroju Alexandra Skarsgårda, Nicole Kidman i Ethana Hawke’a. Jak Eggersowi udał się romans z kinem wysokobudżetowym?

Fot. materiały prasowe

„Wiking” Roberta Eggersa: Krew, i jeszcze więcej krwi 

Przede wszystkim „Wiking” jest filmem ociekającym krwią, czerpiącym pełnymi garściami z estetyki gore. Brudny, brutalny, momentami przypominający makabryczny wideoklip zespołu blackmetalowego. Przygotujcie się na realistyczne obrazy z imaginarium świata wikingów: ręka, noga, mózg na ścianie. Ci, którzy mają alergię na filmową przemoc, powinni omijać „Wikinga” szerokim łukiem. Wszyscy inni niech przygotują się na festiwal męskiej tężyzny i okrucieństwa w stopniu dawno niewidzianym na wielkim ekranie.

Punktem wyjścia scenariusza jest 13-wieczna duńska legenda, której korzenie sięgają jeszcze starszych podań islandzkich. Większa część akcji rozgrywa się w 914 r. na Islandii. Na oczach młodego chłopca, Amletha, jego ojciec, król Aurvandil (Ethan Hawke), zostaje brutalnie zamordowany przez brata Fjölnira (Claes Bang). Chłopiec ucieka z obławy. I właśnie wtedy postanawia pomścić ojca i uwolnić porwaną matkę (Nicole Kidman). Kilkanaście lat później, dorosły już Amleth (Alexander Skarsgård) powraca na wyspę, aby zrealizować swój okrutny plan.

Nie jest to bynajmniej oryginalna fabuła. Eggersowi udaje się w klasyczną opowieść o zemście tchnąć nowego ducha w pierwszej części filmu. Wszystko jest tu na swoim miejscu: świetna ekspozycja, ciekawy, nietypowy rytm i miejsce na charakterystyczną dla jego kina „jazdę po bandzie”, w tym wypadku są to m.in. fantastyczne sceny halucynacji wywołane spożywaniem przez ojca i syna szaleju. Im dalej w las, tym fabuła niestety staje się bardziej konwencjonalna. Nie zamierzam zdradzać zakończenia, ale mogę napisać, że odbieram „Wikinga” jako film ze złamanym pazurem. Po obiecującym początku można było spodziewać się bardziej przewrotnego (i nie tak rozwleczonego) rozwinięcia i finału.

Fot. materiały prasowe

Skarsgård, Kidman, Taylor-Joy – za role w „Wikingu” posypią się nagrody

Na szóstkę natomiast należy ocenić casting. Dla Alexandra Skarsgårda „Wiking” to spełnienie aktorskich marzeń. O walecznych wilkach północy słyszał jeszcze od dziadka. W dorosłym życiu marzył o pełnowymiarowej roli, w której na własnej skórze zmierzy się ze skandynawską mitologią. W wywiadach wiele opowiada o trudach z planów filmowych w Irlandii Północnej i na Islandii: o lodowatym wietrze i o tym, że w takich warunkach niełatwo machać mieczem, gdy się jest rozebranym do pasa. Z pięknie wyrzeźbionym ciałem i wzrostem (1,94 m) aktor raz na zawsze wyznacza nowy standard w przedstawieniach północnego wojownika. Jego bohater rzadko się odzywa: częściej wydobywa z siebie zwierzęce odgłosy niż słowa. Wypada więcej niż przekonująco. Ciekawe, że w obsadzie jest Nicole Kidman. W „Wielkich kłamstewkach” grał jej toksycznego męża, w „Wikingu”… dorosłego syna. Przygotujcie się na zaskakujące spotkanie. 

W barbarzyńskim, naładowanym testosteronem świecie wykreowanym przez Eggersa nie ma wiele miejsca dla kobiet, które w przeciwieństwie do pływających w błocie i krwi mężczyzn, lica mają zawsze czyste i gładkie. Ale nawet w takiej stereotypowej konwencji elektryzująca jest partnerująca Skarsgårdowi Anya Taylor-Joy, znana m.in. z „Gambitu królowej” i „Emmy”. W „Wikingu” gra rolę drugoplanową, ale nie mam żadnych wątpliwości: o tej aktorce będzie bardzo głośno.

Fot. materiały prasowe

Poza obsadą zachwycają zdjęcia, za które odpowiada Jarin Blaschke, z którym reżyser zrealizował swoje dwa poprzednie filmy. Gdy zna się ich obrazy, nie dziwi, że w tej opowieści o żądzy krwi dla kontrastu dominuje chłodna, miejscami niemal monochromatyczna kolorystyka. Oko cieszy też fanatyczna dbałość o szczegóły, z której znany jest Eggers – scenografia i kostiumy zostały opracowane w porozumieniu z historykami i archeologami specjalizującymi się w historii wikingów. Jeśli jeden z bohaterów nosi płaszcz ze skóry islandzkich owiec zwany varafeldr, to możemy być pewni, że tak właśnie wyglądała ta część garderoby w X w. zgodnie z ustaleniami współczesnych badaczy.

Po szumnych zapowiedziach i pierwszych anglojęzycznych recenzjach „Wiking” wyrastał na dzieło totalne. Tym na pewno nowy film Eggersa nie jest. Reżyser wskoczył na wysokiego konia, kilka razy się potknął, ale nie ma mowy o upadku. Miejscami oglądamy nawet piękny galop.

 

Łukasz Knap
Proszę czekać..
Zamknij