Znaleziono 0 artykułów
13.02.2019

Wisława Szymborska przyjmuje Nagrodę Nobla

13.02.2019
Okładka albumu "Punkty Zwrotne / Turning Points"  (Fot. Materiały prasowe)

Bohaterami albumu „Punkty zwrotne / Turning Points” pod redakcją Izy Bartosz są czołowi twórcy polskiej kultury, których poznajemy poprzez przełomowe wydarzenia w ich życiu. Publikujemy fragment poświęcony Wisławie Szymborskiej.

Wisława Szymborska miała genetycznie zakodowaną potrzebę skromności. We współczesnym świecie, który żywi się publicznymi wyznaniami, była osobą absolutnie wyjątkową. Nie znosiła celebry, obca jej była próżność. Ona nigdy nie bywała, a gdy już musiała się gdzieś pojawić, natychmiast po zakończeniu uroczystości po prostu uciekała. Świat small talków na przyjęciach był jej kompletnie obcy. Jej życie to było grono wypróbowanych przyjaciół i znajomych, z którymi się żartowało, miło spędzało czas i rozmawiało poważnie, ale bez zwierzania się z najbardziej intymnych przeżyć. Ceniła dobre towarzystwo, ale równie mocno ceniła swoją samotność.

Wisława Szymborska podczas bankietu noblowskiego (Fot.ASSOCIATED PRESS/East News)

Nobel postawił wyzwanie samotności, z którym poradziła sobie stanowczo i bez wahania. „New York Times” we wspomnieniu o Wisławie Szymborskiej napisał, że jej popularność w Polsce wynika z faktu, że u nas „poeci często są traktowani jak bohaterowie romantyczni”. Pewnie by się zdziwiła, bo ani ona nie uważała się za spadkobierczynię romantycznej tradycji literackiej, ani nie przyszłoby jej do głowy, że może być traktowana jako narodowy wieszcz. W literackiej kawiarni Nowa Prowincja oburzyła się, że jej zdjęcia są dwa, a Adama Mickiewicza tylko jedno. Stanowczym głosem nakazała zdarcie jednego ze swoich portretów, a właścicielkę, Marynę Turnau, poinstruowała, że „portret Adasia” powinien wisieć nieco wyżej. Nigdy tak naprawdę nie zrozumiała zamieszania wokół siebie i wszelkie hołdy przyjmowała z lekkim zażenowaniem. „Czy jest gdzieś jakiś mecz”, pytała zupełnie na poważnie, gdy widziała tłumy, które przychodziły na jej nieliczne spotkania autorskie. Gdy Umberto Eco publicznie padł przed nią na kolana w sali wypełnionej tysiącem osób, chciała zapaść się pod ziemię. I szybko uciekła.

Polska była dumna, że ma noblistkę i pragnęła ją obdarować wszelkimi możliwymi zaszczytami: tytułami człowieka roku (przyjęła, ale nie odebrała), doktoratami honoris causa, nie mówiąc już o tysiącach akademii ku czci. Celebrytka w każdym calu. Odmawiała. Miała w sobie delikatność i staroświecką wytworność, co tak rzadkie we współczesnym świecie i być może dlatego amerykańskiemu dziennikarzowi skojarzyła się z dawnymi, romantycznymi czasami. Była drobna, a w ostatnich miesiącach bardzo krucha, ale uścisk dłoni pozostał mocny, dowcip ostry i błyskotliwy, śmiech szczery. Siłą i stanowczością onieśmielała nawet najbliższych. Kruchość skrywała niezwykle silną osobowość. Była prawdziwą damą w arystokratycznym, dziewiętnastowiecznym stylu. Lekko tajemnicza, obcym mogła się wydawać niedostępna. Uważała, że emocje trzyma się na wodzy, nie z wszystkimi natychmiast trzeba się zaprzyjaźniać i opowiadać o swoim życiu. „Wiem jak ułożyć rysy twarzy, / By smutku nikt nie zauważył”, napisała w wierszu „Do zakochanej nieszczęśliwie” jeszcze z lat pięćdziesiątych. To, co prywatne, pozostaje prywatne. Własne myśli, rozpacze, smutki, ale i radości trzeba zachować dla siebie, nie zajmować nimi innych. Tylko w ten sposób uda się ocalić własne ja i ochronić przed wścibstwem.

Katarzyna Kolenda-Zaleska
Proszę czekać..
Zamknij