Znaleziono 0 artykułów
14.03.2023

Big Bang, czyli Wielki Wybuch mody

14.03.2023
Christian Dior by John Galliano, Kusudi and Kitu Haute Couture wiosna-lato 1997 / (Fot. Dzięki uprzejmości Peter Lindbergh Foundation)

W 1997 roku na modowej scenie zadebiutowała Stella McCartney, haute couture odzyskało dawną świetność, Marc Jacobs stanął na czele Louis Vuitton, a gazety donosiły o tragicznej śmierci Gianniego Versace. Ekspozycja „1997 Fashion Big Bang” w paryskim Palais Galliera opowiada o tym, jak 26 lat temu w wyniku przełomowych wydarzeń, zawirowań i zrządzeń losu ukształtował się taki świat mody, jaki znamy dziś.

Wszystko zaczęło się około 14 miliardów lat temu. W ciągu ułamków sekundy z ekstremalnie gorącej gęstwiny kwarków, fotonów, neutrin i elektronów powstał rozszerzający się Wszechświat. Nie doszłoby do tego, gdyby nie Wielki Wybuch – początek materii, energii, czasu i przestrzeni. Nie wiemy dokładnie, jak wyglądał. Do dziś astrofizycy trudzą się nad opisaniem niewyobrażalnego zjawiska, które wymyka się wszelkim znanym prawom natury. Dla laików natomiast Wielki Wybuch jest synonimem gwałtownej przemiany, przełomowego wydarzenia, eksplozji zderzających się ze sobą fenomenów.

Versace haute couture, jesień-zima 1997, ostatnia kolekcja Gianniego Versace. Modelka Amber Valletta / (Fot. Dzięki uprzejmości Versace_

„Wielkie bum” pasuje do tematyki najnowszej wystawy w paryskim Palais Galliera. Ekspozycja zatytułowana „1997 Fashion Big Bang” opowiada o tym, jak 26 lat temu w wyniku rozmaitych zdarzeń, zawirowań i zrządzeń losu ukształtował się świat mody, jakim znamy go dzisiaj. Inspiracją dla kuratora, Alexandre’a Samsona, stało się marcowe wydanie „Vogue Paris” z 1997 roku, na którego okładce widniało właśnie hasło „Le Big Bang”. Ówczesna redaktor naczelna Joan Juliet Buck pisała w nim o „niezwykłej eksplozji” oraz o „wielkim wybuchu, galaktycznym wydarzeniu i wirze zmian”. Chociaż miała na myśli tydzień mody haute couture, to jednak jej słowa okazały się prorocze dla całego roku.

Haute couture znów ekscytuje

Podczas gdy 20 stycznia 1997 roku Bill Clinton po raz wtóry został zaprzysiężony na prezydenta Stanów Zjednoczonych, po drugiej stronie Atlantyku odbywały się prezentacje wysokiego krawiectwa. Mimo zimowego chłodu w Paryżu wrzało. „Jeszcze nigdy tydzień haute couture nie był tak bardzo wzburzony” – raportował dziennik „Le Monde”. Po krótkiej przerwie na arenę wysokiej mody powrócił Thierry Mugler. To, że wywoła sensację, wydawało się pewne. Mało kto jednak spodziewał się, że pośle na wybieg chmarę owadów. Projektant pokazał garsonki i suknie skrojone niczym pancerze lub kokony. Modelki o taliach osy upodobniły się do mrówek, ważek, ciem i rajskich motyli. – Owady są delikatne, subtelne, a zarazem pokryte ochronną osłoną. Zupełnie jak kobiety, które ubieram – tłumaczył designer. Kilka miesięcy później, podążając tropem kolekcji „Les Insectes”, zaprezentował jedną z najbardziej ekstrawaganckich, kosztownych i niezapomnianych kreacji w dziejach mody – suknię „La Chimère” inkrustowaną perłami, barwnymi łuskami, końskim włosiem, piórami i kryształami.

Mugler szturmem zdobył scenę haute couture. Tymczasem Jean Paul Gaultier dopiero stawiał na niej pierwsze kroki. Paryska publiczność czekała na ten debiut. „Niegrzeczny chłopiec” francuskiej mody postanowił zaszczepić w wysokim krawiectwie to, z czego zasłynęło jego prêt-à-porter: gorsety dla kobiet i mężczyzn, dżinsowe płaszcze, metki wywleczone na wierzch, nadruki z motywem tatuażu. U niego nastrój zamożnej socjety wahał się między zbulwersowaniem a ekscytacją. „Gaultier wynalazł unisex couture, co jest prawdopodobnie najnowszym spojrzeniem na stare rzemiosło” – komentował „Vogue”. Bezkompromisowe projekty Muglera i Gaultiera prowokowały, a jednocześnie wnosiły powiew świeżości. Tchnęły nowe życie w haute couture, któremu od kilku lat wróżono rychłą śmierć.

Brytyjska inwazja

Atmosferę rozgorączkowania podczas styczniowego tygodnia mody wznieciły przede wszystkim nazwiska dwóch projektantów z Wielkiej Brytanii. Już pod koniec 1996 roku Bernard Arnault ogłosił, że na stanowisku dyrektora kreatywnego Givenchy stanie Alexander McQueen – zastąpi w tej roli Johna Galliano, który miał przejąć stery domu Christiana Diora. Decyzja prezesa holdingu LVMH wywołała sejsmiczny wstrząs w modowej branży. „To obraza pamięci maison Dior” – szeptano w kuluarach. „Ty to nazywasz haute couture?!” – krzyczał Yves Saint Laurent. Francuzom nie mieściło się w głowie, że dwa legendarne paryskie domy mody trafiły w ręce „najeźdźców z Albionu”. Arnault dobrze wiedział, co robi. Liczył na emocjonalne reakcje i medialny szum, bowiem te były najlepszą reklamą.

Debiutanckie pokazy Galliano i McQueena zebrały skrajnie odmienne recenzje. Pierwszego z nich chwalono za odważne połączenie krawieckiej tradycji z nowoczesnym kosmopolityzmem. Symbolem tego mariażu była kolekcja „Maasaï”, zainspirowana zarówno twórczością Christiana Diora z lat 40., jak i ludowymi ubiorami Masajów. To właśnie jedna z kreacji Brytyjczyka (suknia „Kamata”) trafiła na okładkę marcowego „Vogue Paris”. Mimo wcześniejszych obiekcji designer został przyjęty owacjami. Bywalczyni salonów Mouna Ayoub odwołała zamówienia u innych projektantów tylko po to, by kupić dzieła Galliano.

McQueen miał – niestety – mniej szczęścia. Z trudem przychodziło mu pojednanie własnej nieokiełznanej fantazji z hieratycznym stylem Givenchy. Nie bał się jednak zaryzykować. W swojej pierwszej kolekcji haute couture nawiązał do mitu o Jazonie i Argonautach poszukujących złotego runa. Pokaz odbył się w École des Beaux-Arts. Marcus Schenkenberg ubrany w skrzydła Ikara obserwował z wysokości gzymsu paradę modelek-bogiń w złoto-białych kreacjach. Uwagę od misternie skrojonych ubrań odciągały nakrycia głowy: złocone baranie rogi, wieńce czy wypchane ptaki. – Jeśli nadal będzie robił takie rzeczy, przepadnie – żachnął się ktoś z widowni. Colin McDowell z „The Sunday Times” nazwał pokaz nudnym i przeraźliwie głupim. Surowa krytyka dotknęła McQueena do głębi, ale też zmotywowała do jeszcze radykalniejszych posunięć.

Comme des Garçons by Rei Kawakubo, Body Meets Dress, Dress Meets Body kolekcja wiosna-lato 1997 / (Fot. Irving Penn dla Vogue Paris, marzec 1997, modelka Christina Krusse, Condé Nast / The Irving Penn Foundation)

W kwietniu Bernard Arnault po raz kolejny namieszał w modowym kotle. Do grona Anglików w Paryżu dołączyła 25-letnia wówczas Stella McCartney. Córka Beatlesa została mianowana szefową domu mody Chloé, obejmując posadę po Karlu Lagerfeldzie. Ukończyła studia w Central Saint Martins oraz staż na Savile Row i w atelier Christiana Lacroix. To jednak nie wystarczyło, by zaskarbić sobie sympatię środowiska. – Powinni wybrać duże nazwisko. Wybrali, lecz w dziedzinie muzyki, a nie mody. Miejmy nadzieję, że jest równie utalentowana jak jej ojciec – komentował kąśliwie Lagerfeld. Brytyjka szybko dowiodła, że posiada nie tylko umiejętności, ale i wizję, jak odmienić design. Już na początku pracy dla Chloé wprowadziła pionierską i zaskakującą jak na tamte czasy regułę: żadnych skór, żadnych futer. Zasadzie tej pozostaje wierna do dziś, prowadząc własną markę, która kontynuuje ideę mody etycznej, przyjaznej ekologii i wolnej od okrucieństwa wobec zwierząt.
Wybrałem angielskich projektantów, ponieważ we Francji nie mamy takiego samego poziomu kreatywności – przyznał Arnault. Wypowiedź ta, jakkolwiek kontrowersyjna, nie mijała się z prawdą. W 1997 roku era klasyków ustępowała miejsca erze rebeliantów, a stare domy mody nabierały młodego ducha. Podbój paryskich wybiegów przez Brytyjczyków otworzył więc epokę, która – poprzez burzenie dawnych porządków oraz nierzadko wywrotową estetykę – przygotowała świat mody na nadejście nowego milenium.

Zabawa w gorące krzesła

Rok 1997 nie miał sobie równych, jeśli chodzi o przetasowania na najwyższych szczeblach. Przydzielenie Galliano, McQueena i McCartney do francuskich maisons stanowiło jedynie przygrywkę. W ciągu roku koncern LVMH, świętujący 10 lat istnienia, dokonał kilku ważnych roszad kadrowych. Narciso Rodriguez stanął na czele jednego z najstarszych na świecie producentów dóbr luksusowych – hiszpańskiego Loewe. Z kolei mistrz komercji Michael Kors trafił do Céline, aby zbudzić w tej marce żyłkę do interesów. Prawdopodobnie najbardziej znaczącą nominację otrzymał Marc Jacobs, który przez następne 16 lat dowodził Louis Vuitton. Młody Amerykanin stanął przed nie lada wyzwaniem. Miał bowiem stworzyć pierwszą w historii francuskiej marki kolekcję ubrań. Za jego sprawą Louis Vuitton, które od połowy XIX wieku zajmowało się wyłącznie produkcją toreb, kufrów i walizek podróżnych, przeobraziło się w pełnoprawny dom mody.

Nieznani innowatorzy i nowe sylwetki

Ponoć nikt w świecie mody nie zauważał Nicolasa Ghesquière’a aż do chwili, kiedy w październiku 1997 roku zaprezentował swoją debiutancką kolekcję z metką Balenciagi. „The New York Times” nazwał ją „dysertacją z architektury kroju”. Francusko-belgijski projektant miał 25 lat, gdy objął stanowisko dyrektora kreatywnego (pełnił tę funkcję aż do 2012 roku). Dom mody Cristóbala Balenciagi był wtedy „zakurzony i niemal zapomniany”, ale dokonania jego założyciela nadal inspirowały. Modernizując dzieło mistrza, Ghesquière wyciągnął markę z kryzysu i przez pierwsze dwa lata podwoił dochody. Jak pisała Cathy Horyn: „Nicolas Ghesquière wytyczył nowoczesną ścieżkę dla mody, nadając Balenciadze nową sylwetkę – smukłą, czerpiącą energię z francuskich ulic, nieustająco wyrazistą pod względem koncepcji”.

Wynalezienie nowej sylwetki w modzie dla mężczyzn przypisuje się natomiast Hediemu Slimane’owi, którego odkrył Pierre Bergé, partner Yves’a Saint Laurenta. Z nieznanego nikomu chłopaka bez formalnego wykształcenia, ale z artystycznym wyczuciem, Slimane został twórcą linii YSL Rive Gauche Homme. W 1997 roku objawił nowy męski look, który z czasem stał się wyróżnikiem jego estetyki. Według Francuza modny mężczyzna to romantyczny rockman, androginiczny wrażliwiec, cherlawy, ale obdarzony seksapilem i silnym charakterem. Przeważnie ubiera się w dopasowane marynarki, spodnie rurki lub cygaretki. Slimane czerpał inspiracje z własnej młodości, kiedy dręczony z powodu wiotkiej sylwetki wzorował się na stylu idoli (a byli wśród nich David Bowie, Iggy Pop, James Dean). Wykreowany przez niego wizerunek mężczyzny, nazywany czasem „silhouette Slimane”, królował w męskiej modzie przez kolejne kilkanaście lat.

Kiedy pop zmieszał się z awangardą

W lutym 1997 roku – pomiędzy trzęsieniem ziemi w Iranie a doniesieniami o sklonowaniu owieczki Dolly – w Londynie odbyła się ceremonia rozdania Brit Awards. Na scenie wystąpiły ikony: Prince, Bee Gees, Skunk Anansie i Diana Ross w duecie z Jamiroquai. Nikt jednak nie przyćmił pięciu dziewczyn, które zrewolucjonizowały muzykę pop, dodając jej więcej smaku. Spice Girls oczarowały publiczność hitami „Wannabe” i „Who Do You Think You Are”. Uwagę widowni przykuła też sukienka, w którą ubrana była Geri. Pierwotnie Ginger Spice miała założyć prostą czarną mini od Gucci (zaprojektowaną przez Toma Forda), lecz uznała ją za nudną. Wraz z siostrą wpadła na pomysł, by na przodzie stroju doszyć ręcznik kuchenny ze wzorem brytyjskiej flagi. W ciągu jednego wieczoru „Union Jack dress” stała się nie tylko symbolem spajsetek oraz ruchu Cool Britannia drugiej połowy lat 90., lecz także jedną z najsłynniejszych i najbardziej rozpoznawalnych kreacji w dziejach mody.

Wcześniej zdawało się, że mainstream i awangarda to dwa osobne światy. W 1997 roku o tym, że nie tylko współistnieją, ale i przeplatają nawzajem, najlepiej świadczył związek muzyki z modą. W kwietniu zespół U2, cieszący się globalną popularnością, poprosił Waltera Van Beirendoncka o zaprojektowanie kostiumów na potrzeby swojej „PopMart World Tour”. Belgijski awangardysta stworzył m.in. kombinezony we fluorescencyjnych barwach, cekinowy garnitur oraz bluzkę z iluzjonistycznym przedstawieniem tkanek mięśniowych. O undergroundowej marce W.&.L.T. (Wild & Lethal Trash) Van Beirendoncka zrobiło się głośno.

We wrześniu na półki sklepów muzycznych trafił „Homogenic” – trzeci studyjny album Björk. Artystka na okładce płyty wciela się w „wojowniczkę mającą miłość za broń”. Na fotografii wykonanej przez Nicka Knighta Islandka ma na sobie sztywne kimono z damasceńskiego jedwabiu, wydłużające szyję metalowe obręcze, soczewki kontaktowe oraz 10-kilogramową perukę wystylizowaną na fryzurę Indianek Hopi. Wizerunek „pozaziemskiej gejszy” to dzieło Alexandra McQueena, który odpowiadał również za reżyserię teledysku „Alarm Call”. Kilka miesięcy później, podczas gali Brit Awards 1998, Björk zdobyła nagrodę dla najlepszej artystki międzynarodowej. Statuetkę wręczył jej Alexander.

Comme des Garçons, kostiumy do baletu Merce Cunnighams, zaprezentowanego w 1997 w Broklyn Academy of Music (oraz w 1998 w Operze Paryskiej). / (Fot. Timothy Greenfield Sanders)

W 1997 roku pionier abstrakcyjnego tańca Merce Cunningham skontaktował się z Rei Kawakubo. Amerykańskiego choreografa zafascynowała jej wiosenno-letnia kolekcja zatytułowana „Body Meets Dress, Dress Meets Body”. Japonka stworzyła dla Comme des Garçons kreacje, których formy budziły zdziwienie, a nawet odrazę. Powypychane wypukłości i garby ubrań deformowały sylwetki modelek, przez co kolekcję nazywano żartobliwie „Lumps and Bumps”. Kawakubo wywróciła do góry nogami tradycyjny model projektowania odzieży, kwestionując kanony cielesnego piękna. Cunningham, który wcześniej współpracował z Marcelem Duchampem i Andym Warholem, postanowił przełożyć wizję oraz kostiumy projektantki na taniec. Jego balet „Scenario”, którego premiera odbyła się w październiku, był kamieniem milowym w rozwoju mody, choreografii, muzyki i scenografii.

Gwiazdy, które zgasły za wcześnie

Już nigdy go nie zobaczymy. To takie niesprawiedliwe – mówiła Naomi Campbell, płacząc podczas wywiadu dla telewizji NBC. Rozmowa z supermodelką odbyła się dzień po śmierci Gianniego Versace, który został zamordowany przez Andrew Cunanana przed wejściem do willi w Miami Beach. Zdjęcia schodów ze śladami krwi widniały na pierwszych stronach gazet. Zaledwie dziewięć dni wcześniej, 9 lipca, włoski projektant zaprezentował w paryskim hotelu Ritz nową kolekcję haute couture. Po wybiegu szły Campbell, Debra Shaw i Stella Tennant. Pomimo błyszczącego złota, cięć odsłaniających ciało i bizantyńskich ornamentów kreacje wydawały się wyjątkowo powściągliwe (jak na standardy Versace). Gianni nazwał to „bogatym minimalizmem”. Chciał wyznaczyć dla swojego domu mody nowy, bardziej stonowany kierunek. Nie zdążył.

W uroczystości żałobnej w mediolańskiej katedrze uczestniczyło prawie 2 tysiące osób. Donatella i Santo Versace pożegnali brata razem z Anną Wintour, Karlem Lagerfeldem i André Leonem Talleyem. W ławce przed nimi zasiedli Sting, Elton John, Carolyn Bessette-Kennedy oraz księżna Diana. Bliska relacja, jaka łączyła designera z księżną, opierała się na pragnieniu wolności. Oboje chcieli być sobą wbrew presji otoczenia. Nikt nie spodziewał się, że tego samego lata Lady Di podzieli los włoskiego przyjaciela. 31 sierpnia 1997 roku, 41 dni po pogrzebie Versace, świat obiegła wieść o tragicznym wypadku samochodowym w Paryżu, w którym zginęła „królowa ludzkich serc”, filantropka, aktywistka, ale i ikona stylu. Wprawdzie tym ostatnim mianem określa się dziś wielu, jednak wpływ Diany na modę wydaje się tak potężny, że niedościgniony.
Z punktu widzenia historii rok o szczególnym znaczeniu dla mody łączył się zwykle tylko z jednym istotnym wydarzeniem. Weźmy na przykład 1947 i prezentację „New Looku” Christiana Diora – mówi kurator Alexandre Samson. – Według naszych szacunków rok 1997 miał co najmniej 50 takich wybuchowych wydarzeń, a 38 z nich zostało przedstawionych na naszej wystawie. Ekspozycja w Palais Galliera daje wgląd w bogaty, wielobarwny i przełomowy okres, który jednym wydaje się zaledwie mglistym wspomnieniem, a dla innych pozostaje zupełnie nieznany.

Wystawę „1997 Fashion Big Bang” w paryskim Palais Galliera można oglądać do 16 lipca br. Ekspozycji towarzyszy playlista muzycznych przebojów z 1997 roku ułożona przez Michela Gauberta.

Wojciech Delikta
Proszę czekać..
Zamknij