Znaleziono 0 artykułów
06.05.2018

Z wizytą w wietrznym mieście. Przewodnik po Chicago

06.05.2018
Rzeźba Cloude Gate (Fot. Raymond Boyd, Getty Images)

To tu swój początek ma słynna Route 66. Tu narodził się „Playboy”, Al Capone rozgrywał mafijne porachunki, a Walt Disney snuł marzenia o Myszce Mickey. Chicago uchodzi za ikonę środkowo-zachodnich Stanów Zjednoczonych. Wybraliśmy się tam pod koniec kwietnia, na zaproszenie linii lotniczych Finnair. W efekcie powstał subiektywny przewodnik po mieście, które po prostu trzeba zobaczyć.

Położone w stanie Illinois nad jeziorem Michigan, Chicago co roku przyciąga ponad 45 milionów turystów. Mimo że spłonęło doszczętnie w 1871 roku (ocalała jedynie Water Tower), to dziś zachwyca swoją architekturą, zielonymi terenami oraz mnóstwem rzeźb i instalacji rozmieszczonych w różnych punktach miasta. Spacerując ulicami Chicago, możemy podziwiać dzieła takich artystów jak Pablo Picasso (Delay Plaza), Magdalena Abakanowicz (Grant Park) czy Marc Chagall (Chase Tower).

Bulwary nad rzeką Chicago (Fot. Katarzyna Pietrewicz-Żero)

Mieszkając w downtown, piechotą można dotrzeć do głównych atrakcji, wśród których znajduje się najlepszy punkt widokowy miasta z niezwykłą panoramą Chicago.

Widok z Willis Tower (Fot. Katarzyna Pietrewicz-Żero)

Wieżowiec Willis Tower to trzeci najwyższy budynek świata, który oddano do użytku w 1973 roku. W słoneczną pogodę możemy stamtąd dojrzeć aż cztery stany: Illinois, Wisconsin, Michigan i Indianę. Podróż windą na 103. piętro zajmuje niecałą minutę, a widok, który tam na nas czeka, jest powalający. Turyści zawsze chętnie odwiedzali Willis Tower i przy okazji zostawiali na oknach tysiące odciśniętych dłoni. Władze budynku postanowiły więc urozmaicić ten punkt programu. W 2009 roku do użytku oddano przeszklone balkonowe tarasy, wysunięte na 1,3 metra przed ścianę budynku. Kiedy już oswoimy się z myślą, że pod nami jest szklana podłoga, którą co jakiś czas obsługa budynku wymienia, przetapia i robi ze szkła pamiątki do sklepiku, to możemy pobawić się w typowych turystów. Zdjęcie na siedząco? Załatwione. Zdjęcie na leżąco? Zrobione. Zdjęcia na rękach? Na to zabrakło mi odwagi, ale kilka osób towarzyszących nadrabiało wyczynami za mnie.

Przeszklone balkonowe tarasy Willis Tower (Fot. Materiały prasowe Willis Tower)

Magnificent Mile, jezioro i molo

Nowy Jork ma Piątą Aleję, a Chicago ma Magnificent Mile, czyli odcinek najpopularniejszej w mieście Michigan Avenue. Znajdziecie tutaj popularne sieciówki: Topshop, Zarę, Uniqlo i marki z sektora premium, takie jak: Tiffany, Burberry, Chanel czy Ferragamo. Warto wybrać się na spacer, nawet jeśli nie zamierzamy wrócić do Polski z debetem na koncie. Przechadzkę proponuję rozpocząć kubkiem gorącej herbaty, kupionym w pierwszej napotkanej kawiarni. Miasto o przydomku Windy City potrafi być dość wietrzne, zwłaszcza po ósmej rano.

Wieżowce Chicago z górującym Trump Tower (Fot. Katarzyna Pietrewicz-Żero)

Po drodze możemy podziwiać urozmaiconą architekturę miejską. Pierwszym budynkiem, który rzuca się w oczy, jest Trump Tower. To drugi co do wielkości budynek w mieście, położony nad samą rzeką. Więcej uwagi warto poświęcić siedzibie gazety „The Chicago Tribune”. Przechodząc obok, z nadzieją czekałam, aż przez drzwi wybiegnie reporter, w pośpiechu zakładając kapelusz na głowę zawoła taksówkę i ruszy w pogoń za kolejnym gorącym tematem. Siedziba stacji NBC z charakterystycznym kolorowym logo zachwyca wejściem, którego nie powstydziłby się sam Wielki Gatsby. Butik Burberry z czarną elewacją przyciąga spojrzenia i jest chętnie fotografowany przez miłośników Instagrama. Po drodze miniemy także zabytkową Water Tower, ocalałą po wielkim pożarze. Tutaj możemy skręcić w prawo na East Person Street i ruszyć w kierunku wybrzeża.

Budynek "The Chicago Tribune" (Fot. Katarzyna Pietrewicz-Żero)

Pierwsza rzecz, która zaskoczyła mnie podczas spaceru – liczba biegających, spacerujących i jeżdżących na rowerach ludzi. Czy oni wszyscy nie pracują? W rozmowie ze znajomą Amerykanką dowiedziałam się, że ogromna część populacji Chicago korzysta w pełni z bulwaru i jest w stanie pogodzić to ze swoją pracą. Zabudowana linia brzegowa jest rajem dla sportowców – w mieście ma aż 29 kilometrów.

Wejście do budynku NBC (Fot. Katarzyna Pietrewicz-Żero)

Spacerując wzdłuż brzegu jeziora nie sposób nie zauważyć kolejnej dumy miasta. Navy Pier to kilometrowe molo, na którym znajdują się ogrody botaniczne, kino, teatr szekspirowski, diabelski młyn, muzeum dla dzieci, sklepy, restauracje i nieskończona liczba innych atrakcji. Rozpościera się stąd piękny widok na miasto i jezioro Michigan. W 2016 roku Navy Pier uplasowało się na 26 pozycji, razem z Luwrem i Wielkim Murem Chińskim, wśród 50 największych atrakcji turystycznych świata.

Navy Pier (Fot. Raymond Boyd, Getty Images)

Fasolka w parku i home run

Widok z góry na Park Milenijny (Fot. Raymond Boyd, Getty Images)

Jedną z ogromnych zalet Chicago jest bliski dostęp do wody. Miasto można zwiedzać łodziami, motorówkami, a w sezonie nawet kajakami. Z Navy Pier bardzo łatwo dostać się na tzw. Riverwalk, bulwar spacerowy wzdłuż rzeki, przepełniony restauracjami, a stamtąd z powrotem na Michigan Avenue.

Przy głównej ulicy znajduje się także kolejny obowiązkowy punkt zwiedzania, Park Milenijny. Oficjalnie otwarty w 2004 roku na terenie Parku Granta, zwiedzających przyciąga przede wszystkim niezwykłą rzeźbą Cloud Gate, powszechnie nazywaną fasolką. Lustrzane dzieło sztuki autorstwa Anisha Kapoora waży ponad 100 ton i kosztowało 23 mln dolarów. Idealne miejsce na selfie (nie sposób się oprzeć), które przepięknie odbija scenerię miejską. Jeżeli odstraszają was tłumy, warto wybrać się tutaj w okolicach siódmej rano, kiedy jest spokojniej. Pawilon Jaya Pritzkera, autorstwa Franka Gehry’ego, z którym szefowa działu kultury „Vogue Polska”, Anda Rottenberg, spotkała się przy okazji rozmowy do majowego numeru, to niesamowity amfiteatr w formie instalacji ze stali, w którym odbywają się koncerty i wręczane są tzw. Noble w dziedzinie architektury.

Pawilon Jaya Pritzkera (Fot. Katarzyna Pietrewicz-Żero)

The Crown Fountain to z kolei interaktywna przestrzeń, nazwana na cześć jednej ze znamienitych chicagowskich rodzin. Zaprojektowana przez katalońskiego artystę Jaume Plensa fontanna z czarnego granitu składa się z wież ze szklanych cegieł, wyświetlających na ekranach twarze mieszkańców miasta. Z Parku jest już tylko rzut beretem do Chicago Art Institute, gdzie znajduje się jeden z największych na świecie zbiorów malarstwa impresjonistów i postimpresjonistów. Jeżeli chcecie zobaczyć wszystkie stałe i czasowe wystawy, minimalny czas na zwiedzanie muzeum to trzy, cztery godziny.

The Cron Fountain (Fot. Katarzyna Pietrewicz-Żero)

Będąc w Chicago, wypadałoby wybrać się na mecz. Mecz futbolu amerykańskiego, koszykówki lub baseballa – wybór należy do was. Podczas swojej wizyty zorganizowanej przez Finnair, miałam okazję zobaczyć ten ostatni. Hot dog na stadionie, amerykański hymn na żywo i prawdziwy home run – nie można wyobrazić sobie bardziej amerykańskiego popołudnia. Dla mieszkańców USA takie mecze to rodzinne wydarzenia, na które przychodzą tłumnie. Sama gra nie jest zbyt ekscytująca, ale kiedy kibic rząd dalej wykrzykuje zaczepne uwagi do zawodnika drużyny przeciwnej, zdecydowanie warto zobaczyć to na żywo. O tym, jak ważny w kulturze amerykańskiej jest baseball, dowiedziałam się kilka dni później. Mąż jednej z poznanych Amerykanek czekał na telefon w sprawie sezonowych biletów na mecze baseballa aż 15 lat!

Smaki Chicago

Restauracja Left Coast (Fot. Katarzyna Pietrewicz-Żero)

Kulinarnie Chicago ma do zaoferowanie tak dużo, że nie sposób wybrać jednego miejsca, które warto polecić. Jeżeli lubicie świeże mięsa i owoce morza – warto odwiedzić Santorini, grecką restaurację w greckiej dzielnicy. Ich przegrzebki podane na grzance mają idealną konsystencję, a płonący ser dosłownie rozpływa się w ustach.

Z kolei kuchnia włoska w Cafe Spiaggia to idealny przystanek dla fanów makaronów i innych potraw z Półwyspu Apenińskiego. Prowadzi ją zwycięzca ostatniej edycji amerykańskiego „Top Chefa”, Joe Flamm. Burrata z rabarbarowym dżemem i truskawkami to danie tak delikatne i kremowe, że może równie dobrze figurować jako deser. Farfalle z dzikimi grzybami, pesto z marchewki i kandyzowanym królikiem powala głębią smaku i niesamowitą lekkością. Sałatka z jarmużu i grillowanego kalafiora z dodatkiem kurek, migdałów i pecorino romano to danie, dla którego warto spędzić dziewięć godzin w samolocie.

Sałatka z jarmużu i grillowanego kalafiora w Cafe Spiaggia (Fot. Katarzyna Pietrewicz-Żero)

Amerykańska kuchnia nie należy do najlżejszych, dlatego nawet lokalni mieszkańcy często wybierają zdrowsze posiłki. Miejsca takie jak Left Coast, oferujące lekkie sałatki, bowle, wrapy i koktajle na bazie owoców i warzyw, nie narzekają na brak klienteli. Left Coast dodatkowo przyciąga przytulnym wystrojem w stylu loftowym i jak na Amerykę przystało – solidnymi porcjami.

Oaza „Playboya”

Grand Geneva Resort & SPA (Fot. Katarzyna Pietrewicz-Żero)

Jeżeli po miejskich atrakcjach zapragniecie spokoju na łonie natury, nie musicie szukać daleko. Położone niecałe dwie godziny drogi od Chicago i Millwaukee, Grand Geneva Resort & Spa to ponad 526 hektarów terenów rekreacyjnych, które przyciągają mieszkańców obu miast, także poza sezonem wakacyjnym.

Grand Geneva Resort & SPA (Fot. Katarzyna Pietrewicz-Żero)

Z pozoru typowy hotel, kryje w sobie jednak niesamowitą historię. To jeden z pierwszych resortów „Playboya”, założony w 1968 roku przez samego Hugh Hefnera. Hotel odwiedzały takie gwiazdy, jak Sony i Cher, Joan Rivers czy Liza Minnelli. Dziewczęta ustawiały się w kolejce, żeby tylko dostać pracę króliczka. Proces rekrutacyjny był jednak bardzo wymagający. Przyszłe króliczki w ciągu dwóch tygodni przechodziły intensywne szkolenie, podczas którego musiały nauczyć się m.in. odpowiedniej postawy stojącej (duża taca w lewej ręce, podczas gdy prawa ręka spoczywa na biodrze), siedzącej i podczas serwowania drinków oraz rozpoznawać ponad 100 rodzajów alkoholi. Specjalna książka w formie instrukcji zawierała różne obostrzenia, np. zakaz picia (nawet wody) w obecności gości. Króliczki mieszkały w specjalnym kompleksie budynków na terenie resortu. Przypominały one akademiki uniwersyteckie ze wspólną kuchnią, łazienkami i salonem TV. Tzw. Bunny Mothers zarządzały wszystkimi pracującymi króliczkami, dobierały kolor uniformu pod typ osobowości każdej dziewczyny i pilnowały ich wagi. Uniformy z reguły miały rozmiar miseczki D, dlatego większość dziewcząt wypełniała sobie staniki tak, żeby dekolt robił większe wrażenie. Krawcowa, która szyła wszystkie kostiumy króliczkom, mieszkała w pobliskim Lake Geneva aż do swojej śmierci.

Gablotka poświęcona króliczkom dawnego resortu "Playboya" w Gand Geneva Resort & SPA (Fot. Katarzyna Pietrewicz-Żero)
Króliczki resorcie "Playboya" w 1968 roku (Fot. Ron Pownall, Getty Images)

Złote lata resortu trwały do 1981 roku. Wtedy posiadłość zaczęła przynosić straty i podjęto decyzję o jej sprzedaży. Do 1994 roku działała pod nazwą American Resort. Nowe życie w miejsce tchnęła firma Marcus Hotels. Od tamtej pory dawny resort „Playboya” nosi nazwę Grand Geneva Resort & SPA. Co ciekawe, firmę założył w 1935 roku polski imigrant, Ben Marcus, który swoje imperium rozpoczynał od małego, lokalnego kina w miasteczku Ripon.

Hotel składa się z siedmiu połączonych ze sobą budynków o kilku poziomach. Wystrój utrzymany jest w klimacie lat 60. i 70., i ma nawiązywać do niezwykłej historii obiektu. Oferuje gościom dwie restauracje: Geneva ChopHouse, gdzie zjecie wyśmienite steki m.in. z wołowiny wagyu, oraz restaurację Brissago, która oferuje najlepsze dania kuchni włoskiej.

Grand Geneva Resort & SPA (Fot. Katarzyna Pietrewicz-Żero)

W obiekcie mieszczą się także dwa baseny, w tym jeden zewnętrzny, dwa pola golfowe, stok narciarski w sezonie zimowym, park wodny dla dzieci oraz stajnie. Główna atrakcja, to jednak ekskluzywne SPA i centrum fitness z basenem, jacuzzi, sauną, boiskiem do koszykówki, siłownią, ścianką wspinaczkową, kortami tenisowymi i placem zabaw dla dzieci. Poddanie się zawartym w ofercie zabiegom na twarz sprawi, że będziecie gotowi zostać tam na zawsze.

Posiłek w klasie biznes w Finnair (Fot. Materiały prasowe Finnair)

Podróż do USA nie należy do najkrótszych, dlatego warto wybrać optymalne połączenie, które upłynie nam w komfortowych warunkach. Fińskie linie lotnicze Finnair oferują loty do Chicago codziennie od 19 kwietnia do 27 października na pokładzie Airbusa A330. Wylot z Helsinek jest idealnie skomunikowany z lotem z Warszawy, tak samo zresztą jak podróż powrotna. Na przesiadkę mamy 50 lub 35 minut i maszerując wolnym krokiem zdążymy stawić się przed wskazaną bramką. Jeżeli możemy sobie pozwolić na wyższy standard, opcja biznesklasy jest najlepszym wyjściem. Wygodne, rozkładane siedzenia, przybory kosmetyczne i przemiła obsługa zapewnią optymalny komfort podczas lotu. Nie zapominajmy o jedzeniu przygotowywanym przez najlepszych kucharzy, takich jak Tommy Myllymäki oraz rozbudowane menu, w którym znajdziemy dania mięsne, wegetariańskie i ryby.

Klasa biznes w Finnair (Fot. Materiały prasowe Finnair)

Nazywane wietrznym miastem – nie tylko ze względu na pogodę, ale też zmienne poglądy polityków – Chicago przyciąga wolniejszym tempem życia niż Nowy Jork i niesamowitą atmosferą. Mimo iż nie dane mi było zobaczyć wszystkiego podczas mojego krótkiego pobytu, to miasto skradło moje serce, kiedy w pierwszej odwiedzonej kawiarni barista zapytał, czy chcę miód do zamówionej herbaty. To wystarczyło.

Flaga na wieżowcu w Chicago (Fot. Katarzyna Pietrewicz-Żero)

 

Katarzyna Pietrewicz
Proszę czekać..
Zamknij