Znaleziono 0 artykułów
01.04.2023

Zapomniani projektanci mody

01.04.2023
Gucci jesień-zima 2006 /(Fot. Getty Images)

Utalentowani, z doświadczeniem zebranym pod okiem najlepszych, kierowali najbardziej prestiżowymi domami mody. Później słuch o nich zaginął. Wypalili się? Popadli w niełaskę? A może to branża nie była gotowa na ich wizję?

Mówi się, że moda nie znosi próżni. Dyrektorzy kreatywni, niczym piłkarze w najbardziej prestiżowych klubach, chętnie i często zmieniają barwy. Gładko przechodzą z jednej estetyki w drugą, w kojarzone z tradycją domy mody starają się tchnąć ducha nowoczesności, a z mniejszych marek pragną uczynić najpoważniejszych graczy na rynku. Czasami los pisze jednak inne scenariusze. Historia mody zna przypadki, gdy zajmujący najbardziej prestiżowe stanowiska przepadali bez wieści. Co stało się z tymi, którzy jeszcze kilkanaście lat temu olśniewali talentem i realizowali swoją wizję w najbardziej luksusowych markach? Mają się dobrze, ale już poza branżą.

Niedopasowani

„Najbardziej niedoceniana włoska projektantka”, tak o Alessandrze Facchinetti napisała Sarah Mower, gdy Włoszka obejmowała w 2013 r. stanowisko dyrektor kreatywnej linii damskiej w marce Tod’s – brandzie znanym ze świetnej jakości butów i akcesoriów, mniej kojarzonym z ready-to-wear. Zamiast jednak triumfalnym powrotem do branży, kadencja w Tod’s okazała się dla Facchinetti krótką przygodą. Umowę rozwiązano z nią po trzech latach. Od tej pory zrealizowała kilka autorskich projektów (stworzyła m.in. kolekcję dla Pinko), jednak żaden z nich nie zapewnił jej statusu projektantki z pierwszej ligi.

Alessandra Facchinetti (Fot. Getty Images)

A mogło być inaczej, bo portfolio Facchinetti ma imponujące. Zaczynała w 1994 r. w Pradzie. Pod okiem Miucci Prady spędziła siedem lat – najpierw projektując dla głównej marki, następnie dla młodszej Miu Miu, w której koordynowała zarówno damską, jak i męską linię. Wizja prawdziwej kariery zamajaczyła przed nią jednakże, gdy dołączyła do zespołu Toma Forda w Gucci. Była jedną z najbliższych i najbardziej zaufanych współpracowniczek Amerykanina, który – podobnie jak zarząd marki – widział w niej ogromny talent. To jej zaproponowano objęcie sterów Gucci, gdy w 2004 r. Ford niespodziewanie złożył wypowiedzenie. Mało kto pamięta jednak o tym rozdziale w historii włoskiego domu mody, trwał bowiem tyle, co westchnięcie zasiadających w pierwszych rzędach krytyków. Facchinetti podziękowano po zaledwie dwóch sezonach. Powód? Nieprzychylne recenzje i konflikt z kierownictwem.

Szansą na odkupienie i ponownie zaistnienie w świecie mody miała być dla projektantki praca dla innego znamienitego domu – Valentino. O tym, że przejmie stery marki, poinformowano na pół roku przed pokazem ostatniej kolekcji zaprojektowanej przez założyciela, Valentino Garavaniego. Zamiast długoletniej współpracy Facchinetti po raz kolejny zaliczyła jednak krótki i burzliwy romans. Chciała rewolucji, a na tę klientki marki nie były gotowe.

Wszystko pod kontrolą?

W obu domach mody Alessandrę Facchinetti zastąpili projektanci do tej pory odpowiedzialni za linie akcesoriów – w Valentino duet Maria Grazia Chiuri i Pierpaolo Piccioli, w Gucci – Frida Giannini. I o ile tych pierwszych zalicza się dziś do czołówki najzdolniejszych i najpopularniejszych światowych projektantów (on z sukcesami tworzy dla Valentino, ona jest pierwszą kobietą na stanowisku dyrektorki kreatywnej w Diorze), o tej drugiej mówi się mało albo nie mówi się wcale. A szkoda, bo w historii marki z Florencji napisała naprawdę ładny rozdział.

Frida Giannini (Fot. Getty Images)

Gdyby karierę Giannini trzeba było określić monogramem – jak w modzie – byłoby to „BB”: błyskawiczna i błyskotliwa. Zaczynała w Fendi jako świeżo upieczona absolwentka rzymskiej Accademia Costume & Moda. Już po trzech sezonach spędzonych na stanowisku asystentki działu ready-to-wear awansowano ją do rangi projektantki akcesoriów. To za jej kadencji włoski dom mody wypuścił słynną „Baguette”. Ikoniczna torebka była zwiastunem kolejnych hitów, które miały wyjść spod ręki młodej projektantki – jednak tym razem już w innej marce.

W 2002 r. przeszła do Gucci – podobno Tom Ford osobiście dopilnował, by utalentowana Włoszka dołączyła do jego zespołu. Podobnie jak w Fendi, tam również pięła się po szczeblach kariery i już w 2004 r. została szefową działu torebek i akcesoriów. Dwa lata później miała kontrolę nad każdym aspektem działalności domu mody – po Alessandrze Facchinetti przejęła linię damską, po Johnie Rayu – męską. Jako nowa dyrektorka kreatywna zarządzała także wystrojem butików, działem komunikacji i marketingiem. Frida radziła sobie świetnie w roli „one woman show”. Nie tylko zapewniała marce komercyjne sukcesy, lecz także była jej najlepszą ambasadorką.

Klasycznie piękna, elegancka, ale nie przestylizowana, pełna wyrafinowania i dyskretnego seksapilu, nosiła się tak jak modelki prezentujące na wybiegach jej projekty. Dystansując się nieco od rozerotyzowanej estetyki swojego poprzednika i subtelnie nawiązując do dziedzictwa marki, szybko wypracowała własny styl. Proponowała podkreślające figurę i wydłużające sylwetkę fasony (krytycy mody ochrzcili je mianem „Frida’s silhouette”), klimat disco z lat 70. miksowała raz z klasyką, a raz podkręcała elementami boho, przywróciła kultową torebkę „Bamboo” w nowej wersji. To za jej kadencji otwarto też we Florencji Muzeum Gucci.

Frida Giannini i director Martin Scorsese (Fot. Getty Images)

Po odejściu z Gucci w 2015 r. (powodem były podobno niesatysfakcjonujące wyniki sprzedaży), miała już tylko jeden epizod związany z modą – w 2018 r. zaprojektowała kapsułową linię świątecznych swetrów na rzecz organizacji Save the Children. W nielicznych wywiadach nie wykluczała powrotu do branży, jednak konsekwentnie obstawała przy tym, że nie obejmie już tak absorbującej i wielowymiarowej roli jak w Gucci.

Ta trzecia

Pod koniec lat 90. i na początku 2000. światem mody trzęsły nie tylko Włoszki, lecz także stylowe, trochę zbuntowane i utalentowane Brytyjki – Stella McCartney, Phoebe Philo i Hannah MacGibbon. Traf chciał, że na różnych etapach kariery wszystkim przypadła rola dyrektorki kreatywnej Chloé. Córka Beatlesa kierowała francuskim domem mody od 1997 do 2001 r. Później stery przejęła Phoebe Philo. MacGibbon przez pięć lat była jej prawą ręką – razem uczyniły z marki ulubienicę młodych gwiazd i wypuściły na rynek kilka bestsellerów, z kultową torebką „Paddington” na czele. Od 2008 r. MacGibbon działała już solo – Philo odeszła do Celine i stała się ikoną nowego, pragmatycznego i wyrazistego minimalizmu.

Zanim trafiła do Francji, MacGibbon zbierała zawodowe szlify we Włoszech, u Valentino. Do Rzymu przyjechała bez znajomości nawet jednego słowa po włosku. Szybko jednak nadrobiła zaległości, a Garavani, zachwycony jej talentem i potencjałem, zaoferował jej stanowisko swojej asystentki. Pod okiem legendarnego kreatora nauczyła się tajników wyrafinowanego krawiectwa, historii haute couture i całego savoir-faire, który wykorzystywała przy późniejszych projektach.

Kate Bosworth, Hannah MacGibbon i Chloe Sevigny (Fot. Getty Images)

Debiutancka kolekcja MacGibbon dla Chloé zebrała solidne recenzje. Doceniono nawiązania do wyrosłej ze stylu boho estetyki marki, inspiracje latami 70. przefiltrowane przez nowoczesne podejście do mody, frywolną dziewczęcość, która zamiast ocierać się o infantylność, stanowiła przejaw stanowczości i pewności siebie. Podobnie jak Frida Giannini w Gucci, MacGibbon była idealnym ucieleśnieniem dziewczyny Chloé – włosy nosiła w kontrolowanym nieładzie i z długą, rozchodzącą się na boki grzywką, szorty z wysokim stanem łączyła z luźnymi koszulami, na półłtransparentne topy narzucała dwurzędowe marynarki, a mini zestawiała z kozakami o sztywnej cholewce. Na kartach historii mody zapisała się jednak nie tylko dzięki ubraniom, lecz także dzięki zapachowi. To według jej koncepcji w 2007 r. stworzono absolutny hit sprzedażowy i jedną z najbardziej ikonicznych współczesnych kompozycji, Chloé Eau de Parfum.

Na własne nazwisko

Najnowsza historia mody zna także przypadki, w których projektanci na własne życzenie usuwali się w cień – bynajmniej nie po to, by wieść szczęśliwe życie rodzinne (choć tacy też pewnie się znajdą), ale by próbować sił w innych branżach. Czasami moda przestawała spełniać ich oczekiwania, kiedy indziej górę brały inne zainteresowania i pasje – nie zawsze bliskie projektowaniu.

Tak było w przypadku Matthew Williamsona i Francisca Costy. Pierwszego nazywano największym maksymalistą świata mody. Drugi rozpoznawalność zdobył dzięki surowej i minimalistycznej estetyce, którą realizował jako dyrektor kreatywny marki Calvin Klein.

Choć pod względem stylu dzieliła ich przepaść, obaj znaleźli w sobie wystarczająco dużo odwagi, by lata spędzone w branży mody oddzielić w swojej biografii grubą kreską.

Matthew Williamson (Fot. Getty Images)

Williamson był cudownym dzieckiem londyńskiej sceny artystycznej. Jego debiutancką kolekcję „Electric Angel” prezentowały w 1997 r. najlepsze modelki tamtych lat – Jade Jagger, Kate Moss i Helena Christensen. Osiem lat później przejął stery włoskiego domu mody Pucci po Christianie Lacroix. W przeciwieństwie do innych młodych artystów rozpoczynających przygodę z domem mody o długoletniej tradycji, prestiżu i ugruntowanej pozycji, nie zdecydował się zamknąć autorskiej marki. Gdy rozwiązano z nim kontrakt (podobno właśnie przez to, że nie chciał w stu procentach poświęcić się pracy dla Pucci), nie szukał nowego pracodawcy. Więcej – zamknął także własny brand i spróbował swoich sił w projektowaniu innego rodzaju.

Zaczynał skromnie i jeszcze w czasach współpracy z Pucci. W 2003 r. firma Rug Company zaproponowała mu zaprojektowanie dywanu. Gdy rozstał się z włoską marką, w pełni oddał się projektowaniu wnętrz. Stworzył wystrój własnego domu i należących do przyjaciół apartamentów, na koncie ma także projekty wnętrz dla kilku londyńskich hoteli.

Rozstania i powroty

Za modą zdaje się nie tęsknić także Costa, który po odejściu z CK zaczął realizować się w branży beauty. Choć niewiele osób łączy jego nazwisko z popularną wśród influencerów i gwiazd marką olejków Costa Brazil, to właśnie on jest jej twórcą. Realizuje w niej proekologiczną wizję i wdraża zasady zrównoważonej produkcji, których najbardziej brakowało mu w przemyśle mody.

Karierę projektanta zaczynał w Nowym Jorku u Oscara de la Renty (po latach wspominał, że nauczył go nie tylko projektowania, lecz także życia), do którego pracowni trafił krótko po ukończeniu Fashion Institute of Technology. Później przyszła pora na włoski epizod – dołączył do zespołu Toma Forda w Gucci, gdzie współpracował m.in. z późniejszym dyrektorem kreatywnym Burberry Christopherem Baileyem i Clare Waight Keller. Calvin Klein już wtedy szukał zdolnego projektanta, który mógłby poprowadzić jego markę. Branżowa plotka głosi, że nazwisko Costy podsunął mu wspólnik, Barry K. Schwartz. Umowę dopięto w 2003 r., a na stanowisku dyrektora artystycznego CK Costa spędził 13 lat.

Francisco Costa (Fot. Getty Images)

W 2016 r. opuścił Nowy Jork i wrócił do rodzinnej Brazylii, gdzie odkrył tajniki lokalnych rytuałów leczniczych i bogactwo naturalnych składników, jakie oferowały lasy amazońskie. Dostrzegł też, jak dużej ochrony potrzebuje ten region. Postanowił więc założyć markę kosmetyków bazujących na naturalnych komponentach pozyskiwanych z amazońskiej flory, która byłaby także konceptem odpowiedzialnym ekologicznie. Nawiązał współpracę z naukowcami i organizacjami zajmującymi się konserwacją tamtejszej przyrody, dopilnował, by na każdym etapie realizować założenia zrównoważonej produkcji. Dał sobie szansę na urzeczywistnienie planu, który nie mógł się ziścić, gdy był jeszcze członkiem branży mody.

Michalina Murawska
Proszę czekać..
Zamknij