Znaleziono 0 artykułów
06.02.2023

Związek? Nie, dziękuję

06.02.2023
Kadr z filmu „Nomadland” (Fot. Getty Images)

Karolina mówi wprost: „Buduję teraz swoją pozycję zawodową. Praca mnie uskrzydla”. Miłosz skupia się na psychoterapii, Agata niedawno zakończyła małżeństwo i docenia wolność, której bardzo jej brakowało. Trzy osoby szczerze opowiadają nam o tym, dlaczego na pewnym etapie swojego życia, wbrew oczekiwaniom i presji, nie chcą i nie powinny angażować się w stałą relację miłosną.

Karolina: Angażuję się w pracę, na tym etapie nie byłabym dobrą partnerką

Zacznę tę opowieść od tego, że żyję sama od czterech lat. Na studiach miałam chłopaka. Przez trzy lata mieszkaliśmy, uczyliśmy się i pracowaliśmy razem. Nasze życia zrosły się tak mocno, że w pewnym momencie nie wiedziałam już, czy mówię coś, bo naprawdę tak czuję i myślę, czy dlatego, że on zrobiłby właśnie w taki sposób. 
Ale młodzieńcza miłość rzadko przetrzymuje próby czasu. Z perspektywy lat niczego jednak nie żałuję. Po rozstaniu nie miałam nic do stracenia, więc podjęłamam ryzyko – wyprowadzka do nowego miasta, szukanie swoich ludzi i pracy marzeń.

Zatem od tych czterech lat żyję zupełnie inaczej. Ktoś, kto patrzy na mnie z boku, na przykład mama, powiedziałby – samotnie. Wynajmuję kawalerkę, jeżdżę sama na wakacje, chodzę po mieście na długie spacery też sama. Zdarzyło mi się nie wyjechać do rodziny na święta albo zostać w domu na sylwestra z wyboru. Cenię taki czas, mam swoje filmy, książki, rytuały, na przykład jogę. Wiem, że wtedy najefektywniej odpoczywam, ładuję akumulatory.
Wbrew temu, jak jestem postrzegana, nie czuję się samotna. Mam przyjaciół i mogę zwrócić się do nich, ale nie zawsze chcę. Swoje kontakty z rodziną uważam za normalne, nie przeszkadza mi, że mama z siostrą mieszkają po drugiej stronie Polski. Kiedy mamy potrzebę, dzwonimy do siebie albo odwiedzamy się. Rzeczywiście nie zdarza się to często, może dwa, trzy razy w roku.

Nie czuję braku, przeciwnie. Z mojej perspektywy ludzi wokół mam w bród. Może dlatego, że w tygodniu pracuję naprawdę intensywnie. Zajmuje się kostiumami do filmów i produkcji reklamowych, a to oznacza, że spotykam się przynajmniej z kilkoma osobami dziennie, dużo rozmawiam, podróżuję. Branża filmowa jest specyficzna, tu szybko przechodzi się na „ty”, buduje coś na kształt kumpelstwa – wyjazdy na plany filmowe, osobiste rozmowy o życiu przy piwie, żarty, zaufanie. Czasem na tym gruncie wyrasta romans. I to też jest OK, pod warunkiem że nie ma się oczekiwań, bo taka znajomość rozwija się zazwyczaj nie dłużej niż projekt. Nie używam słowa „miłość”, nie dążę do „stałości”. Lubię myśleć, że moje życie to przygoda z miłosnymi epizodami. I to jest tyle, na ile mnie stać, bo mówiąc szczerze, na razie nie widzę w swoim życiu ani czasu, ani energii na bliską relację. 

Często słyszę od babci pytanie: „Co ci pozostanie za kilka lat, pieniądze?”.
I wtedy tłumaczę, że to zupełnie nie tak. Pieniądze są ważne i przydatne, ale przede wszystkim rozwijam się i realizuję. Pracuję, bo daje mi to napęd do życia. Dokładam swoją cegiełkę do dzieł artystów. Czuję, że robię coś ważnego. A to, że codziennie uczę się, jest uskrzydlające.
Czy będąc z kimś blisko emocjonalnie, nie dokonywałabym na każdym kroku dramatycznych wyborów? Czy poradziłabym sobie z tęsknotą? Czy ta druga osoba potrafiłaby dać mi wolność? A jeśli nawet, to co tak naprawdę ja mogłabym zaoferować od siebie, skoro byłabym wciąż nieobecna?

Powiem teraz coś, co zazwyczaj słyszy się od mężczyzn: „Nie jestem gotowa”. Być może potrzebuję jeszcze kilku lat, żeby zbudować swoją pozycję i pomyśleć o rodzinie? Dzieci na razie wydają mi się abstrakcją, ale niczego nie wykluczam. Może bliżej czterdziestki przyjdzie mój czas i zakocham się albo pomyślę o stałym związku? Wiem, że na tym etapie nie byłabym dobrą partnerką, nie potrafiłabym zatroszczyć się ani o relację, ani partnera. 
Więc nie dążę do związku i jestem w tym szczera.

Miłosz: Żeby dobrze kochać, trzeba pozamykać sprawy z przeszłości

W swój pierwszy poważny związek wszedłem w wieku 17 lat. Zrobiłem coming out i wyprowadziłem się z domu, nie było już powrotu. Zamieszkałem z osobą starszą o ponad 10 lat. Po raz pierwszy czułem się wtedy kochany. Świat stał się miejscem, w którym dało się wytrzymać. Pewnie szukałem w tej relacji akceptacji i troski, jakiej nie dostarczyli mi rodzice – bezbronna i przestraszona życiem mama, ojciec – przemocowy alkoholik. Zostałem więc uratowany, ktoś wreszcie się na mnie poznał, a przy okazji pokazywał zupełnie inny świat – z pięknymi przedmiotami, podróżami, kulturą i sztuką.
Z każdym dniem i rokiem takiego życia wydawało mi się, że oddalam się od przeszłości, że staję się inną, wolną osobą. Ale kiedy mój związek się skończył, ja musiałem znów nauczyć się żyć samodzielnie.
To było, jakbym stracił grunt pod nogami. Znów czułem się nieważny, nic niewart. Bliskości i czułego dotyku łaknąłem jak narkoman. A pustkę zagłuszałem randkami. Dzięki aplikacjom stałem się prawdziwym graczem. Kilka różnych profili, nos cały czas w komórce. 

W sieci byłem towarzyski, śmiały, na żywo wystarczyło, że byłem ładny – miałem powodzenie. Ale kiedy już w tej masie twarzy, których dziś nawet nie pamiętam, znajdowałem kogoś ciekawego i zaczynałem wyobrażać sobie, że znajomość z nim jest szansą na coś poważniejszego, zaczynały się schody. Bo z jednej strony łaknąłem ciepła i wyłączności, z drugiej każda próba rozmowy o statusie relacji, określenie jej granic czy słowa sugerujące zaangażowanie wywoływały we mnie paniczny lęk. 
Wyobraź sobie taką sytuację: przez weekend idylla – wspólne gotowanie, impreza w gronie przyjaciół, erotyzm. A już w poniedziałek paraliżujący strach, że ta druga osoba zostawiła koszulkę i to jest znaczące, bo zaraz będzie chciała ze mną mieszkać. 
Moja reakcja była natychmiastowa: wyłączony telefon, później zimne SMS-y i jeszcze zdjęcia na Instagramie ze spaceru z przyjaciółmi, żeby udowodnić, że jestem w świetnym humorze i nikogo nie potrzebuję. Po kilku dniach wracałem do normy i starałem się załagodzić sytuację, ale stan równowagi nie trwał długo. Każdy powrót oznaczał kolejne okrążenie. Ten sam schemat realizował się po tygodniu albo miesiącu. Zawsze. 

Huśtawka nastrojów zaprowadziła mnie do gabinetu psychoterapeuty. Padły poważne diagnozy, wśród nich DDA, początki alkoholizmu i typ przywiązania unikający, który miałem wynieść z dzieciństwa. Rozmowa ze specjalistą przynosiła ulgę – przynajmniej wiedziałem, że nie jestem na wskroś okrutnym i narcystycznym człowiekiem, że moje zachowania to reakcje i że mam szansę.
Podjąłem leczenie, które trwa już drugi rok. W tym czasie miałem swoje górki i dołki, więc wiem, że moja droga to projekt na życie. 
Dawno nie byłem na randce, ale na ostatniej powiedziałem wprost: „Zanim wejdę w relację, musze poukładać się z samym sobą”, co dla tej drugiej osoby było czerwoną flagą, po której zdecydowała się odejść. 
To było bolesne, ale szanuję jej decyzję. Znacznie gorzej stałoby się, gdyby uznała, że mnie wyleczy swoją „miłością”. Wtedy stałbym się jej emocjonalnym wyzwaniem. Znam ten mechanizm, jest toksyczny i kończy się dramatami.
Jak bym podsumował swój status dziś? Jestem w skomplikowanym procesie terapeutycznym, przez jakiś czas powinienem być sam. Myślę, że to jest uczciwie.

Agata: Jestem rozczarowana mężczyznami, chcę poznać siebie

Moja opowieść jest nudna: miłość na studiach, ślub i dwójka dzieci, a po czterdziestce rozwód. Zaskakujący może być wniosek – wreszcie odzyskałam swoje życie.

Jeszcze niedawno dla kogoś z boku mogło się wydawać, że wszystko gra – kariera na uczeni, dom z ogrodem, raz w roku wakacje nad morzem. Ale nie grało nic.
To ja zajmowałam się domem i dziećmi. Mój mąż skupiał się głównie na swojej artystycznej karierze. Coraz częściej wyjeżdżał, coraz mniej opowiadał mi o swoich projektach, a ja chyba czułam się urażona. Zamiast uderzyć w stół i zapytać: „Chcesz tak żyć?”, unosiłam się honorem i odpływałam w swój świat. Podejrzewałam, że kogoś ma, ale wolałam nie wiedzieć. A narastającą złość przekierowywałam w kąśliwe uwagi, które kastrowały go i dystansowały jeszcze bardziej.

Po dekadzie wspólnego życia przestaliśmy ze sobą sypiać, po kolejnych dwóch latach przestaliśmy się ze sobą przyjaźnić. Kiedy zbliżały się moje czterdzieste urodziny, byłam załamana bilansem – czułam, że żyję w jakimś potrzasku, nie tylko nie kocham, ale nie lubię swojego męża, a on mnie już zupełnie ignoruje.
Po kilku rozmowach „wyprowadziłam go z domu” i zaczęłam żyć sama z dziećmi, które były na tyle duże, że uwagę wypełniały im szkoła oraz koledzy. Nagle okazało się, że mam czas dla siebie. Że mogę wrócić do pracy badawczej albo śpiewania w chórze, co tak lubiłam na studiach. Mam przyjaciół, z którymi planuję wakacje. A w dodatku jestem atrakcyjna dla mężczyzn.
Po tylu latach seksu, którego nie oceniałam, który po prostu był, a potem się skończył, zaczęłam myśleć o swoim ciele, potrzebach i seksualności. To były zupełnie podstawowe, ale dla mnie nowe pytania. Co mnie kręci? Czego jestem ciekawa? Czy jestem gotowa, żeby tego spróbować? 
I wiesz co? Po jakimś czasie okazało się, że tak, chcę przynajmniej zobaczyć, jak wygląda impreza fetyszystów, więc poszłam na takie wydarzenie z przyjaciółką. Patrzyłam na tych pięknych, wolnych ludzi zupełnie oczarowana. 
Kolejnym moim krokiem był profil w apce randkowej z informacją, czego dokładnie szukam. Ku mojemu zdziwieniu odezwało się kilku znacznie młodszych chłopców. Byłam tym zupełnie speszona, ale z drugiej strony zrozumiałam, jakie ograniczenia do tej pory narzucałam sobie, myśląc o swoim wieku i wyglądzie. Odżyłam jako kobieta, odżyłam jako człowiek.

Nie rozwiodłam się jeszcze, ale obydwoje wiemy, że to kwestia formalności, w tym momencie najmocniej łączą nas kredyty. Co zaskakujące, z byłym mężem mamy najlepszy kontakt od lat, on nadrabia zaległe lekcje z ojcostwa, a ja znów widzę w nim zaradnego faceta godnego zaufania. Choć wiem, że relację miłosną zamknęliśmy na dobre, szanujemy się i lubimy.

Jestem wdzięczna sobie, że znalazłam siłę i zawalczyłam o nowe życie, że zaczęłam takie młodzieńcze poszukiwania, w których szukam siebie. Chyba zabrakło mi tego etapu w dojrzewaniu, teraz nadrabiam. 
Ku zaskoczeniu swoich przyjaciółek odkrywam też, że wcale nie chcę wchodzić w nowy związek. Nie wierzę już w relację na życie, nie zamierzam znów „przeinwestować”. Obserwując swoje otoczenie, mogę powiedzieć wprost, że jestem rozczarowana mężczyznami (a niestety jestem heteroseksualna) – tym, jak dużo oczekują od kobiet, gdy tylko poczują się pewnie i bezpiecznie, jak schematycznie podchodzą do związków i jak mało potrafią z siebie dać. Mówię tak ogólnie, bo myślę o szerokim polu – od problemu z partnerskim podziałem obowiązków domowych, przez nałogi, aż po przemoc psychiczną i ekonomiczną, która jest nagminna. 
Zatem na razie dziękuję za wszelkie wspólne plany i deklaracje. Świetnie czuję się sama ze sobą. Jeśli spłynie na mnie oczarowanie, a potem prawdziwa miłość, wtedy będę się zastanawiać. Tymczasem niczego nie szukam na siłę.

Basia Czyżewska
Proszę czekać..
Zamknij