Znaleziono 0 artykułów
18.01.2023

Hop, HOP! Drugie, luksusowe życie biurowca z lat 90.

18.01.2023
(Fot. Paulina Dzikowska, Michał Szczepański / W_Srodku)

Szkaradny sześciopiętrowy biurowiec z lat 90. w zachodnim odcinku Chmielnej w Warszawie, zamiast zostać zburzony, jak wiele mu podobnych, dostał drugie, lepsze – bo luksusowe – życie.

Przysięgłabym, że nie widziałam go ani razu, choć mijałam wielokrotnie. To dlatego, że biurowiec przy ulicy Chmielnej 132/134 był wręcz idealnie nijaki, jakby ta nijakość miała zaprzeczać wyobrażeniom o wybujałym postmodernizmie polskich lat 90., kojarzonej choćby z wrocławskim Solpolem. Co do adresu, dodajmy też, że owszem, jest to Chmielna, warszawska ulica-symbol, ale jej mniej znana część na zachodnim skraju Śródmieścia. Budowa Pałacu Kultury i Nauki oraz powojenne inwestycje komunikacyjne rozcięły na kawałki kilka ulic w centrum, w tym Chmielną. Jej zachodni odcinek leży w połowie drogi pomiędzy Dworcem Centralnym a rondem Daszyńskiego, w rejonie nazywanym długo po wojnie przez mieszkańców Dzikim Zachodem. Krążyły o nim legendy rodem ze „Złego” Tyrmanda, lecz teraz w błyskawicznym tempie zmienia się w warszawskie „downtown”, biurową dzielnicę wieżowców i apartamentowców z mieszkaniami na wynajem. 

(Fot. Paulina Dzikowska, Michał Szczepański / W_Srodku)

Biurowiec, o którym mowa, jako mało atrakcyjny i nieprzystający do dzisiejszych gustów, można było zburzyć i zastąpić kolejnym, wpisującym się w aktualne mody w architekturze. Taki los spotkał wiele innych przykładów niechcianego dziedzictwa lat 90. – To najprostsze rozwiązanie. Tylko po co niszczyć budynek, który z powodzeniem może nadal pełnić swoją funkcję? – mówi Witold Zatoński, partner zarządzający Syrena Real Estate, firmy odpowiadającej za rewitalizację. – Kierując się zasadą zrównoważonego rozwoju, woleliśmy go uatrakcyjnić poprzez wyrazisty design i nowe podejście do tego, co oferuje biurowiec.

Sześciopiętrowy budynek przy Chmielnej 132/134 stoi więc, jak stał. Ale odmieniony. Metamorfoza objęła też nazwę. Teraz to HOP – pochodna pierwszego skojarzenia właśnie z Chmielną. Ale „HOP” to nie tylko po angielsku chmiel. To również, a nawet przede wszystkim, wesoły podskok, nieszablonowe zachowanie, sposób na zwrócenie uwagi. 

– Zdecydowaliśmy, że będziemy odważniejsi od projektantów budynku – mówi Witold Zatoński, oprowadzając mnie po biurowcu. – Zamiast walczyć z postmodernizmem i udawać, że nie ma z nim nic wspólnego, postanowiliśmy podbić stawkę i wyeksponować elementy, które sprawią, że przyciągnie wzrok. 

(Fot. Paulina Dzikowska, Michał Szczepański / W_Srodku)

HOP na Chmielnej: Pod patronatem Memphis

Budynek przy Chmielnej to typowy przykład architektury biurowej pierwszej dekady polskiej transformacji, której efekty z czasem stały się praktycznie niezauważalne, był zachowawczy, jak przystało na jego pierwotną funkcję – siedzibę banku. HOP-a przeoczyć nie sposób. Od razu widać, że ma charakter. Sygnalizuje to już kolorystyka – biała fasada z wyrazistymi, geometrycznymi elementami w odcieniach brązu, w tym motywem pasów, który powróci też w środku. Zaznaczono je miedzianą, metaliczną farbą, mieniącą się w słońcu. To świadome nawiązanie do barwy ceglanych ścian sąsiadujących z budynkiem przedwojennych kamienic. Z jednej strony jest więc fantazja charakterystyczna dla epoki, z której HOP wyrósł, z drugiej – dialog z otoczeniem. Połyskujący kamień na elewacji – zmorę lat 90. – wypiaskowano, uwydatniając geometrię budynku. Przed wejściem, na wysepce – pod którą mieści się zjazd na podziemny parking – stoją pomalowane w czarno-białe pasy totemy – rzeźby z drewna, kolejny wizualny łącznik między tym, co na zewnątrz, a wnętrzem. Pod ziemią zaś czeka niespodzianka. Utrzymany w ciepłej miedzianej tonacji, ze znajomymi już czarno-białymi wstawkami parking HOP-a okazuje się odskocznią od smętnej scenerii spotykanej zwykle na najniższych piętrach biurowców.

(Fot. Paulina Dzikowska, Michał Szczepański / W_Srodku)

To dopiero przedsmak tego, co dzieje się na wyższych poziomach. Wyjeżdżamy na parter i już wiem, że główny przestronny hol będzie niebawem ulubionym tłem do instagramowych zdjęć. Co się stanie, gdy do zagospodarowania parteru budynku zostanie zaproszony znany rodzinny kolektyw warszawskich restauratorów? Popularny lokal graniczący z designerskim coworkiem? Zwłaszcza że dewizą HOP-a jest otwartość – ciekawscy miłośnicy designu mogą zajrzeć do wspólnych przestrzeni budynku bez konieczności przechodzenia przez bramki. A te zupełnie nie przypominają typowych stref przejścia, przez które pracownicy przemykają w pośpiechu w drodze do biur, i gdyby zapytać ich, jak wygląda to oglądane codziennie miejsce, mieliby zapewne kłopot z odpowiedzią. Wspólne przestrzenie HOP-a ujawniają zgoła inną właściwość. Na ich widok nawet zadeklarowani freelancerzy zaskakują samych siebie nagłą myślą o całkiem znośnej perspektywie etatowej pracy odbywanej w takim otoczeniu, przypominającym bardziej recepcję butikowego hotelu lub prywatnej rezydencji. Wystrój to dzieło Anny Łoskiewicz z Łoskiewicz Studio, projektantki znanej wcześniej z nagradzanego w Polsce i za granicą studia Beza Projekt. Atrium, które może pełnić funkcję biurowej agory, wypełniają designerskie detale, wymyślne autorskie meble i tkaniny o odważnym wzornictwie, organiczne formy i kolorystyka zasygnalizowana wcześniej na elewacji, oparta na różnych odcieniach miedzianych brązów w połączeniu z zielenią kamienia, którym obłożono wieżę mieszczącą windy. Całości patronuje Memphis, barwna efemeryda zrodzona w Mediolanie, która przetoczyła się przez świat w latach 80. XX wieku z impetem odpowiadającym chyba tylko temu, z jakim na scenę wkroczył kiedyś Bauhaus, miksując nawiązania do kultury wysokiej, uosabiane w nazwie przez starożytną egipską metropolię z odniesieniami do popkultury w ślad za piosenką Boba Dylana „Stuck Inside of Mobile with the Memphis Blues Again”. Charakterystyczny dlań eklektyzm: prowokacyjne zestawienia barw i szaleństwo wzorów, zamiłowanie do obłych kształtów mebli, miękkich tkanin i lastriko powracają teraz jako antidotum na przezroczystość minimalizmu dominującego przez ostatnią dekadę w stylistyce wnętrz, zawdzięczając ponowną popularność głównie mediom społecznościowym, dla których są wdzięcznym kąskiem. 

Restauracja Lupo (Fot. Paulina Dzikowska, Michał Szczepański / W_Srodku)
Restauracja Lupo (Fot. Paulina Dzikowska, Michał Szczepański / W_Srodku)

Styl Memphis zerwał z bauhausowską zasadą, że forma musi podążać za funkcją. To założenie przyświecało też twórcom HOP-a. Fasada i wnętrze mimo wspólnoty kolorystycznych i materiałowych odniesień opowiadają dwie różne historie. Tę drugą oparto w dużej mierze na modyfikacji elementów, które twórcy projektu zastali na miejscu i uznali za jego atuty. Przykładem może być piękny żyłkowany marmur pokrywający wieżę wind. Identyczny można zobaczyć za mównicą w sali głównej zgromadzeń plenarnych ONZ. Dlatego choć wystrój zyskał fantazję, konstrukcyjnie obyło się bez radykalnej przebudowy. Główny hol HOP-a ma w sobie przestrzeń i światło, podbite bielą ścian części biurowej. Kamienna wieża z windami służy za pionowy łącznik, do którego dobudowano spektakularne schody – jedyna tak dalece idąca ingerencja w architekturę wnętrza. Z galerii na wyższych piętrach wchodzi się do biur, mając jednocześnie widok na hol, a wokół na modularne pomieszczenia, w których można się zaszyć, by popracować w spokoju, odbyć spotkanie lub konferencję, dostępne również na wynajem jako coworking z osobnym zapleczem gastronomicznym. Z jednej strony rozmach, z drugiej kameralność i intymność. 

– HOP odzwierciedla zmianę myślenia o tym, czym jest budynek biurowy – mówi Witold Zatoński. – Teraz użytkownikom nie wystarcza standardowy zestaw: biura i sala konferencyjna, potrzebują większej elastyczności. W tym przypadku niemożliwe było przemieszanie funkcji, jak w poprzemysłowych obiektach typu Hala Koszyki czy Fabryka Norblina. Dlatego nasz biurowiec pozostaje przede wszystkim miejscem do pracy, ale otwartym na świat zewnętrzny i na tyle różnorodnym, by mógł łączyć najemców biur i pozostałych użytkowników nie tylko na poziomie holu.

Restauracja Lupo (Fot. Paulina Dzikowska, Michał Szczepański / W_Srodku)

Wspomniane łączniki, oprócz atrium, wieży z windami i strefy coworkingowej, to restauracja, otoczony zielonym skwerem plac na zewnątrz budynku oraz najbardziej zaskakujący atut HOP-a: jedno, jedyne mieszkanie w budynku, za to ulokowane na najwyższej kondygnacji, z widokiem na północną stronę Śródmieścia Warszawy. – Planujemy przeznaczyć je na rezydencje artystyczne we współpracy z instytucjami kultury – objaśnia Zatoński. 

Włoski design i włoska kuchnia 

Karmić najemców, mieszkańców i gości, co w tym przypadku oznacza również animację życia kulturalnego i towarzyskiego stolicy, będzie Lupo Pasta Fresca – nowe przedsięwzięcie uznanej warszawskiej restauratorki Justyny Kosmali, współwłaścicielki bistra Charlotte, i Basi Kłosińskiej (prywatnie siostry Justyny), które kilka lat temu wspólnie stworzyły popularny warszawski Bar Wozownia. Charakterystyczny dla Justyny jest wybór miejsc z kontekstem – w tym samym pomieszczeniu na parterze biurowca mieścił się kiedyś bar, którego wnętrze uległo radykalnej przebudowie. Może służyć za autorską prezentację stylu Memphis w restauracyjno-barowej odsłonie, która ma być fantazyjna, odważna, ale też domowa i rzemieślnicza. Pod jednym dachem pomieści aluzję do wystroju włoskiej kaplicy w postaci kolumn malowanych w chmury przez młodego malarza Armana Galstyana, kilim Rapallo zaprojektowany i utkany specjalnie na potrzeby lokalu przez warsztat Splot, designerskie lampy i białe kanapy, ladę z onyksu i barek kawowy z kafelkowym blatem. – Włochy w wydaniu Lupo nie mają nic wspólnego z rustykalnym stylem dominującym w wielu polskich restauracjach serwujących dania kuchni włoskiej. To kosmopolityczna, nowoczesna miejskość Mediolanu – mówi Justyna Kosmala. Mediolańskie inspiracje nie ograniczają się jednak do estetyki lokalu, stworzonej przez Justynę we współpracy z Anną Łoskiewicz. – Właśnie w latach 80. w Mediolanie narodziła się kultura aperitivo, zwyczaj wpadania do restauracji na koktajl lub dwa po drodze z pracy do domu. Marzy mi się przeniesienie jej do Warszawy. Ale podstawą restauracyjnego menu będzie pasta – różne rodzaje włoskiego makaronu wyrabiane codziennie na miejscu. Odwołanie do prostoty i jakości dania, które nieco zdewaluowało się przez swoją popularność i szybkość przyrządzania. W menu znajdą się makarony mniej popularne, z różnych regionów Włoch, przygotowywane przez kucharzy z oryginalnych włoskich składników. Nieprzypadkowa jest też wyrazista identyfikacja graficzna stworzona przez warszawskie Mamastudio. „Lupo” (czyli po włosku wilk) został również w przewrotny sposób zilustrowany przez Michała Lobę jako wilczyca (symbol Włoch) karmiąca swoje dzieci… makaronem.  

Lupo będzie żyć jednak od rana do nocy. W pierwszej połowie dnia, od godziny 8 zjemy tu śniadanie i lunch. Choć to włoski lokal, w menu próżno szukać pizzy. Zamiast tego będzie focaccia w kilku odsłonach, dostępna również na wynos. Po południu przyjdzie czas na aperitivo i przekąski, a od 19 do 23 na menu kolacyjne. Zgodnie z ideą HOP-a 450 metrów lokalu ma charakter otwarty, choć złożony z kilku różnych stref gastronomicznych i sal, pomiędzy którymi można swobodnie krążyć, ale różniących się charakterem, w razie potrzeby możliwych do adaptacji na imprezę zamkniętą. Wielkie, całkowicie otwierane okna – rzadkość w powierzchni użytkowej biurowców – w ciepłych porach roku pomogą połączyć przestrzeń Lupo z ogródkiem na placu o południowo-zachodniej ekspozycji, który – jak się okazało – stanowi lokalną wyspę ciepła. HOP wnika w ten sposób w miasto. Jest szansa, że stanie się zalążkiem „nowej Chmielnej”, której druga część, kiedyś grająca rolę warszawskiej ulicy-salonu, stopniowo skomercjalizowała się, a w czasie pandemii podupadła. Tymczasem jej zachodni odcinek, wolny od podobnych skojarzeń, dopiero definiuje swoją tożsamość w kontekście zmian zachodzących wokół w kształtującej się od zera warszawskiej dzielnicy biurowej. Mikrolokalizacja, w której miejsce pracy współgra z innymi aktywnościami, może okazać się kameralną alternatywą dla schematu monokulturowej dzielnicy biznesu.

Beata Chomątowska
  1. Kultura
  2. Design
  3. Hop, HOP! Drugie, luksusowe życie biurowca z lat 90.
Proszę czekać..
Zamknij